– Mam! Kościół! – zawołał Heike, pokazując przed siebie.
– No to co, że kościół?
– Jeśli jesteśmy na właściwej drodze, we właściwym miejscu i we właściwej dolinie, to musi to być kościół Benedykta Malarza!
– Ale nie sądzisz chyba, że tam nadal… – wtrąciła Tula.
– Trzeba po prostu zobaczyć! Idziemy!
Wkrótce potem w zagrodzie obok kościoła dostali klucze i pozwolenie na obejrzenie architektury.
Heike z wahaniem otworzył ciężkie drzwi. Tula nie chciała wejść do środka, wolała poczekać za bramą.
– My pójdziemy z tobą, dziadku. i ja, i Belinda.
– Oczywiście! Dziękuję wam.
Oboje młodzi szli wolno główną nawą kościółka. Belinda trzymała Viljara za rękę i rozszerzonymi ze zdumienia oczami oglądała pradawne malowidła.
– Chodź tutaj – szepnął Viljar cicho i pociągnął ją do bocznej nawy.
On sam wiedział, co tam znajdą, czytał o tym w księgach Ludzi Lodu. Bez wahania podszedł do poczerniałej ściany. Długo stali z Belindą obok siebie i wpatrywali się w zaskakująco dobrze zachowany obraz przedstawiający diabła, który czai się za plecami kobiety i najwyraźniej usiłuje ją sprowadzić na kręte ścieżki. Na twarzy kobiety maluje się niemal grzeszne zadowolenie.
– Och! – szepnęła Belinda. – To przecież pan Heike!
Viljar spojrzał jeszcze raz na twarz diabła i uśmiechnął się.
– Nie, to nie Heike. To jego przodek, Tengel Dobry. Obraz namalowała jego przyszła żona, Silje. Bardzo dobry obraz, prawda? Ale teraz już chodźmy, musimy znaleźć drogę do doliny.
Mając za punkt orientacyjny kościół, wiedzieli już, dokąd się kierować. Jakiś czas temu okoliczni mieszkańcy wybudowali nową drogę, dość daleko od kościoła, a stary szlak zarósł i ledwo był widoczny. Najwyraźniej bardzo dawno temu zaniechano wypraw w góry i do Lodowej Doliny.
Im bliżej celu, tym łatwiej znajdowali drogę, bo okolica była dokładnie opisana w księgach. Jeszcze tego samego popołudnia stanęli u wejścia do Doliny Ludzi Lodu. Znajdowali się w bardzo niedostępnej partii gór, którędy nikt nie chodził. Może tylko ci górscy wędrowcy, którzy w ostatnich czasach zaczynali pojawiać się nawet w bardzo dzikich okolicach. Tu jednak nie było widać żadnych śladów kogokolwiek.
Dzień był szary, jesienny, w powietrzu wyczuwało się nadchodzącą zimę. Heike co prawda miał rację, przepowiadając zimę późną i łagodną, ale mimo wszystko zaczynała się najchłodniejsza pora roku, co do tego nie można się było pomylić. Drżeli z zimna w lodowatym wietrze, który dął przy wejściu do doliny. Czas jednak obszedł się bezlitośnie z lodowcem, który niegdyś to wejście zamykał. Lód nadal zalegał w tunelu, ale słońce i deszcze zniszczyły go do tego stopnia, iż ujście rzeki, otwarte teraz i dostępne dla wszystkich, ziało niczym ogromna rana w skale, a woda swobodnie płynęła pomiędzy wysokimi brzegami.
– Bardzo dobrze – stwierdziła Tula. – Nie będziemy musieli się czołgać.
Po jej głosie można było poznać, że czuje się nie najlepiej, zresztą pozostali też bardzo stracili na odwadze. Wokół wznosiły się ogromne, ponure góry, od lodowca niósł się przenikliwy chłód, a na niebo wypłynął księżyc i jego blask kładł się na ziemię sinobladą poświatą.
– Tutaj rozbijemy obóz – powiedział Heike. – Nie ma sensu chodzić tam w nocy.
Wszyscy przyznali mu rację. Wspólnymi siłami budowali dość prowizoryczny szałas z brzozowych gałęzi i okryć, które wieźli ze sobą. Nie po raz pierwszy w tej wyprawie nocowali pod gołym niebem, ale po raz pierwszy przy takim zimnie. Miło było znaleźć się pod okryciami ze skór. Nie wiadomo, czy tak się przypadkiem szczęśliwie złożyło, czy też ktoś o to zadbał, ale Belinda znalazła się obok Viljara, co z pewnością nie wróżyło jej spokojnego snu. Leżała bez ruchu, wprost bojąc się oddychać. Wyczuwała, że Heike nie śpi, ale była pewna, że Tula i Viljar zasnęli natychmiast.
Tymczasem Viljar także czuwał. Dręczyły go wyrzuty sumienia z powodu Belindy.
Co on ma zrobić z tą dziewczyną, którą tak łatwo zranić?
A może nie aż tak łatwo? Kogoś, kto niczego nie oczekuje, nie można chyba zranić?
Miał poważny dylemat. Żywił dla niej bezgraniczną czułość i był jej oddany całym sercem. Ale na jak długo to wystarczy dziewczynie, która zakochała się w nim ślepo i bez żadnych warunków?
W Belindzie płonął ogień. Jej niewątpliwy wdzięk i to, że była taka pociągająca, miały swój początek właśnie w tym ogniu…
Nigdy by mu jednak nie przyszło do głowy, żeby wykorzystywać jej słabość do siebie.
Jak na przykład teraz, kiedy leżała przy jego boku gorąca jak mała maszyna parowa. Ileż w tej skromnej istocie było ciepła! Jakby ją trawiła gorączka, której nie można ugasić.
Idiotyczne porównanie!
Jeśli o niego chodzi, to już wiele lat temu otoczył swoje najgłębsze uczucia lodowym pancerzem. Też idiotyczne porównanie, ale tak właśnie to odczuwał. Tyle było spraw, które w tamtych latach pragnął stłumić. Pragnienie, żeby mieszkać z rodzicami, w domu, strach przed upiorem, gniew i bezradność wobec cierpienia najsłabszych w społeczeństwie.
Teraz wszystko uległo zmianie.
On sam, wbrew swojej woli i w wyniku bardzo złożonego procesu, jakby odtajał, nie był już taki zamknięty. A wszystko to zasługa Belindy albo wina, jak kto woli. Po prostu w jej obecności człowiek nie może być zły i ponury, bo ona by nie zrozumiała dlaczego. Byłoby jej tylko przykro, schroniłaby się w swojej skorupie, żeby tam lizać rany.
Ale a propos maszyny parowej, skąd się wzięło to skojarzenie? Właściwie mało co wiedział o maszynach parowych, tych niewiarygodnych, nowoczesnych urządzeniach, które zrewolucjonizowały świat. Widział kilka z nich w ruchu i doznawał uczucia ssania w dołku, słyszał też, że maszyny parowe napędzają statki i żagle stają się niepotrzebne. W Ameryce natomiast mają coś, co nazywa się kolej żelazna. Owe ogromne parowe konie ciągną za sobą powozy, w których ludzie siedzą sobie wygodnie i przenoszą się z miejsca na miejsce w niewiarygodnym tempie. Z pewnością i w Norwegii zostaną niedługo zbudowane takie drogi żelazne. Pomyśleć, gdyby w taki sposób pojechać do Ser-Trondelag?
To niesłychane, jaki się na świecie dokonał postęp, i to w tak krótkim czasie!
I wtedy zmorzył go sen.
Heike zasnął jako ostatni. O czym myślał przez cały czas, wiedział tylko on.
Belindę obudziły jakieś głosy przed szałasem.
O wstydzie! Wszyscy już wstali, tylko ona śpi!
Gdy wyszła na zewnątrz, musiała zmrużyć oczy, takie ostre było światło.
Cała równina została pokryta cieniutką, cieniutką warstewką śniegu. Tak jeszcze delikatną, że konie zostawiały ciemne ślady.
Cała trójka Ludzi Lodu dyskutowała z ożywieniem, stojąc nad kupką jakichś dziwacznych, groteskowych przedmiotów. Heike mówił podniesionym głosem:
– Nie, Tula! Ja się na to nie zgadzam i nigdy mnie nie przekonasz. Viljar i Belinda zostaną tutaj! Nie pozwolę im zrobić ani kroku więcej!
– Ale może się zdarzyć, że będziemy potrzebowali siły Viljara. Poza tym oni są przecież zwyczajnymi ludźmi! A on, wiesz o kogo mi chodzi, nigdy nic złego zwyczajnym ludziom nie zrobił.
– Cóż my o tym wiemy? Czy ty naprawdę nie rozumiesz? Viljar jest przecież tym, od którego zależy kontynuacja rodu, nawet jeśli się specjalnie o to nie stara. Jego nie może spotkać żadne nieszczęście. A na dodatek nie może wciągać w to wszystko Belindy! Oboje zostaną tutaj i tym razem nie pomogą żadne magiczne formułki!
Читать дальше