Widzisz teraz – nawet z mojego pióra słowa płyną wartkim potokiem! Serdeczne pozdrowienia od człowieka, który nie wiedział, jak zakończyć list, i dlatego pisał aż do śmierci albo raczej śmierci jego czytelnika. Twój oddany Tancred, w domu, na przepustce.
– O Boże! – jęknęła Gabriella. – To gadulstwo musiał odziedziczyć po ciotce Ursuli. Ona też może mówić godzinami.
– Tancred to dobry chłopak – śmiał się Brand. – Ale to rzeczywiście było zabawne! Musimy jak najszybciej rozpocząć poszukiwania Mikaela.
– On jest przecież w Ingermanlandii – wtrącił Tarald.
– Tak. Z nim samym się teraz nie skontaktujemy. Ale musimy dowiedzieć się, kim jest mąż Marki Christiany. To nie może być bardzo trudne. Ona sama jest bardzo znaczącą osobą, pochodzi przecież z najwyższej szlachty.
– Czy można się teraz dostać do Szwecji? – zastanawiał się Andreas.
– Wątpię – odparł Kaleb. – W każdym razie nie będzie się przyjętym z otwartymi rękami.
– Musimy to sprawdzić – powiedział Are ożywiony. – Jeżeli teraz się nie uda, poczekamy i zobaczymy. Niestety, nie mamy żadnych znajomych w Sztokholmie, ale jakoś sobie poradzimy. Najważniejsze, że Mikael żyje i że najwyraźniej wszystko z nim w porządku. Jestem taki szczęśliwy, niemal bliski szaleństwa. Od tylu lat tak bardzo się o niego martwiłem. Teraz wiem, że chłopak istnieje. Moja dusza odzyskała spokój. Więcej mi nie trzeba.
Tego dnia gości żegnał prawdziwie szczęśliwy patriarcha.
Rok później kobiety zebrały się w Lipowej Alei. Szyły małe, malutkie ubranka…
Spotkanie zorganizowały Matylda i jej synowa Eli. Z Grastensholm przybyły Liv, Irja i Hilda.
Przyniosły ze sobą wiktuały z własnej kuchni. Po długich rozważaniach zaproszono także Gabriellę. Pozostałe kobiety nie były pewne, jak przyjmie ona nieuniknione w tym gronie rozmowy o mających przyjść na świat dzieciach, jako że i Hilda, i Eli były przy nadziei.
Gabriella jednak zawsze uważała Eli za rodzoną córkę, chociaż dzieliła je różnica zaledwie dziesięciu lat, zresztą spotkanie w rodzinnym klanie bez Gabrielli było nie do pomyślenia. Pragnęły jej obecności. Miała przecież także zostać babcią, dwudziestosiedmioletnią…
I Gabriella przyszła. Ona i Kaleb mieszkali teraz w Elistrand sami, ponieważ Eli przeniosła się do Lipowej Alei. Nadal mieli jeszcze dwójkę dzieci pod opieką; troje zdołali umieścić u dobrych rodzin we wsi. Nie chcieli już pomocy w domu, ale bardzo brakowało im Eli. Hildy także. Niewiele tygodni u nich spędziła, ale świetnie radziła sobie z dziećmi.
Liv ściskało się serce, gdy myślała o Gabrielli. Miała przed oczami scenę sprzed kilku lat, umierające dziecko… Gabriella była osobą budzącą współczucie, chociaż zawsze sprawiała wrażenie szczęśliwej i wesołej. Eli bardzo wiele znaczyła dla niej i dla Kaleba. A teraz także przybrana córka odleciała z rodzinnego gniazdka.
Wszystkie obecne panie szyły albo robiły na drutach. Było sobotnie popołudnie, wrześniowe słońce świeciło przez okna Matyldy. W każdym oknie było sześć na łokieć długich i szerokich szybek. Ludzie ze wsi mówili, że to zbytek. Zazdrośnicy!
– Eli, niewiele już ci dni zostało do rozwiązania – powiedziała Irja.
Dziewczyna roześmiała się radośnie. Miała dopiero siedemnaście lat, była drobna i delikatna jak lilia, ale wszystkie wiedziały, że jest dzielna i że wiele potrafi wytrzymać.
– Będziesz miała chłopczyka, obiecuję ci – powiedziała Liv. – Are miał trzech synów. Tarjei i Brand po jednym, i ty też się od tego nie wykręcisz.
– Nie mam nic przeciwko temu – uśmiechnęła się Eli. – Andreas także nie. Ale miło byłoby mieć także dziewczynkę!
– Nie możesz być taka nienasycona – powiedziała Gabriella. – Ludzie Lodu muszą być pokornie wdzięczni za to, co dostaną. Nie są rozpieszczani dużą liczbą dzieci.
Hilda siedziała milcząca, ale promieniowała z niej wewnętrzna radość. Miała dać Mattiasowi dziecko, i nie zastanawiała się, czy będzie to chłopiec, czy dziewczynka: Nie przejmowała się wcale, że także i ród Meidenów wygaśnie, jeżeli ona nie urodzi syna. To było nieistotne.
Jeszcze pozostawało jej parę miesięcy oczekiwania. Wiedziała, że Irja i Liv szyją ubranka dla jej dziecka, pięknie haftowane szatki. Uwielbiała je trzymać w dłoni, rozkoszować dotykiem.
Eli pochyliła się nad Gabriellą.
– Niedługo już musisz skończyć tę koszulkę, mamo, jeśli dziecko ma zdążyć ją ponosić, zanim stanie się za mała.
– Mówisz dokładnie tak jak moja matka – uśmiechnęła się Gabriella. – To samo mi mówiła, gdy szyłam moją ślubną wyprawę. Nigdy nie umiałam szyć. A poza tym nie dostaniesz tej koszulki. Mam zamiar zatrzymać ją dla siebie.
– No cóż. – Liv krytycznym okiem spojrzała na robótkę. – Aż takie arcydzieło to to nie jest.
– Chyba mnie nie rozumiecie – powiedziała Gabriella, podnosząc koszulkę do góry. – Mnie samej będzie ona potrzebna.
Zapadła pełna niedowierzania cisza.
– Zainspirowała mnie powszechna chęć posiadania dzieci. Chciałabym prosić o włączenie mnie do związku matek. Kaleb i ja spodziewamy się powiększenia rodziny w kwietniu.
Zdziwienie nie byłoby większe, gdyby do pokoju spadła gwiazda z nieba. Nagła wrzawa zwabiła mężczyzn i niskie głosy włączyły się w tę istną kakofonię:
– A my tak martwiliśmy się o potomków, Liv! – zawołał Are do siostry.
Ale Liv wyszła już do innego pokoju i z płaczem złożywszy dłonie do modlitwy dziękowała Bogu.
Hilda okazała się prawdziwym skarbem dla Grastensholm.
Tarald, który często martwił się, że Mattias zupełnie nie interesuje się prowadzeniem gospodarstwa, był teraz uszczęśliwiony. Hilda brała udział we wszystkim: razem z teściem zajmowała się rachunkami, uwielbiała pracować w obejściu i na polach, uczestniczyła w gospodarskim planowaniu i czuła się tu jak ryba w wodzie.
W końcu Irja musiała położyć kres jej nadmiernemu zaangażowaniu.
– Nie możesz się teraz tak przemęczać, kochana. Pamiętaj o dziecku!
Hilda starała się więc żyć spokojniej, ale robiła wszystko, by Mattias bez wyrzutów sumienia mógł poświęcać się pracy medyka.
Tego dnia, gdy zrozumiała, że została zaakceptowana przez całą wieś, długo siedziała nic nie mówiąc, w podniosłym nastroju, z uśmiechem zadowolenia na twarzy. Wiedziała, że dużo było śmiechu i drwin na temat małżeństwa doktora z córką hycla. Dobre serce barona Meidena sprowadziło go tym razem na manowce, powiadano z pogardliwym uśmiechem. To przecież nic innego jak litość, wkrótce pożałuje, że przyjął pod swój dach takie nic. Nikt nie wierzył, że ich związek może ułożyć się pomyślnie.
Czas zrobił swoje; gdy ludzie bliżej poznali Hildę, prześmiewki ucichły. Mądra Liv zapraszała sąsiadów, by osobiście mogli przekonać się o zaletach Hildy. Teraz więc razem z nią cieszyli się mającym urodzić się dzieckiem, a z upływem czasu zaczęto o niej mówić „moja przyjaciółka doktorowa na Grastensholm”.
Nie była już dłużej odepchniętą, tą, która musiała się ukrywać, gdy w pobliżu zjawiali się ludzie. Była wolna, mogła chodzić z podniesioną głową. A kiedy do wsi przybył nowy hycel i Hilda dowiedziała się, że ma on małe dzieci, poszła tam z wielkim koszem jedzenia, poznała się z rodziną i pilnowała, by zawsze im się dobrze wiodło, nie tylko materialnie. Nikt bowiem nie doświadczył bardziej niż ona, co znaczy być dzieckiem hycla.
Читать дальше