Mattias przez cały czas trzymał się w pewnej odległości, nie mogąc uczynić nic dla swego krewniaka i przyjaciela. Ale to on właśnie wskazał z pagórka, gdzie znajdują się zbiegowie.
Teraz byli otoczeni. Zatrzymali się na polanie w lesie zdesperowani, gotowi na wszystko.
– Jeszcze jeden krok, a poderżniemy gardło tej kanalii! – wrzasnął wójt. Jeden z jego ludzi trzymał nóż przyłożony do szyi Andreasa, na której widać już było drobne zacięcia.
– Jak zamierzasz wyjść z tego, wójcie? – zawołał Tarald, siedzący na koniu obok Kaleba i bardzo bladego Branda. Towarzyszący im ludzie otrzymali zakaz czynienia czegokolwiek, gdyż każdy ruch mógłby okazać się zgubny. Nikt nie śmiał nawet wspomnieć, że powiadomiono wojewodę, z obawy, że żądny zemsty wójt szybko rozprawi się z Andreasem.
– Chcę mieć wolną drogę do Niemiec! – odkrzyknął wójt. – Jeśli mi to zagwarantujecie, dostaniecie tego kogutka z powrotem nietkniętego.
– To wygórowane żądanie – stwierdził Tarald.
W tym momencie wtrącił się Mattias:
– Wolną drogę dla wszystkich trzech? – Wójt zawahał się, a Mattias szybko dorzucił: – Wy dwaj, Norwegowie! Wy przecież nie jesteście winni zabójstwa tych czterech kobiet i Joela Nattmanna. Nic wam się nie stanie. Ale jeśli będziecie trzymać z wójtem, bez wątpienia także skończycie na szubienicy!
– Zamknij się! – wrzasnął wójt. – Nie słuchajcie go, on kłamie!
Ale dwaj mężczyźni popatrzyli po sobie. Ten, który trzymał Andreasa, bezwiednie opuścił nóż. Wójt podbiegł do niego i wyszarpnął mu broń z ręki. Podczas krótkotrwałego zamieszania Andreas, który miał związane z tyłu ręce, rzucił się na ziemię i przetoczył na bok. Wójt, chcąc zatrzymać zakładnika, swoją jedyną szansę; skoczył ku niemu z nożem, ale już mężczyźni, niczym rój pszczeli, rzucili się na niego.
Walka zakończyła się szybko. Uwolniono z więzów Andreasa, a związano wójta.
– Ten chwyt nigdy nie zawodzi – nerwowo zaśmiał się Mattias. – Zasiej niepewność w obozie wroga, a wygrana będzie twoja!
– Dzięki ci, mój chłopcze – powiedział Brand nieswoim głosem. – Uratowałeś mi syna. Zawsze będę ci za to wdzięczny.
– Ależ, wuju Brandzie, nie sądzisz chyba, że sam dałbym sobie z tym radę? Pamiętaj, że śledziłem ich od wielu godzin, nie mając odwagi nic zrobić. Ale z taką siłą za plecami nawet tchórz staje się bohaterem!
Wszyscy się roześmiali, wcale nie dlatego, że powiedział coś śmiesznego, lecz ponieważ opadło z nich wielkie napięcie.
Tylko wójtowi nie było do śmiechu.
Kobiety ujrzały na leśnej drodze zbliżający się orszak jeźdźców i pieszych. Dopiero kiedy pobiegły im na spotkanie, uświadomiły sobie, jak mocno odczuwały lęk i niepewność.
Śmiechom i łzom radości nie było końca.
Kiedy Mattias uznał, że dość już ma uścisków matki i wszystkich krewnych, gorąco szepnął Hildzie:
– Muszę z tobą porozmawiać. Czy możemy puścić ich konno przodem? A my wrócimy pieszo?
Jego oczy zalśniły nowym blaskiem. Hilda zdecydowanie skinęła głową.
Mattias krzyknął w stronę rodziców, informując o swych zamiarach. Pomachali mu z uśmiechem i wielki orszak wkrótce zniknął za drzewami.
Pozostali w ciepłym lesie. Ich dłonie splatały się w subtelnej grze. Mattias wpatrywał się w dziewczynę szczęśliwymi, roziskrzonymi oczami.
– O czym chciałeś ze mną pomówić? – szepnęła.
Ze śmiechem wzruszył ramionami.
– O niczym. Po prostu musiałem z tobą pobyć. Przez cały czas, kiedy ich śledziłem, w sam środek mego niepokoju o los Andreasa wdzierałaś się ty. Nie mogę żyć bez ciebie, Hildo.
– Ja też nie mogę bez ciebie żyć. Nie wolno ci wystawiać mnie na takie udręki jak dziś, Mattiasie, nic zniosę tego!
– I ty mówisz o udrękach? Czy wiesz, że odkąd cię poznałem, nie mogłem ani jeść, ani spać? I czy nie bywałem w Elistrand nieprzyzwoicie często?
– Wcale tak nie uważam. Dla mnie mógłbyś tam mieszkać. Oczywiście nie w moim pokoju.
Powiedziała to ze śmiechem, by nie usłyszał powagi kryjącej się w jej słowach.
Mattias jednak zrozumiał. Kiedy ją obejmował, poczuł, że jest jak napięta struna, że drży całym ciałem, tłumiąc pragnienia.
Mój Boże, jak mam sobie z tym poradzić? myślał, pierwszy raz prawdziwie ją całując. Ona była tak chętna, taka miękka w jego ramionach i taka cudowna w dotyku.
– Mo-może lepiej będzie, jak pójdziemy – wyjąkała, starając się uwolnić z jego objęć. Nie chciała, by zauważył pożądanie ogarniające ją z intensywnością, której romantyczny Mattias nie byłby w stanie pojąć.
– Tak, chodźmy – odparł cicho i ujął ją ze rękę.
Kiedy zeszli w dół zboczem od strony parafii Grastensholm, znów przystanęli. Kościół leżał skąpany w popołudniowym słońcu, cień, który padał od wieży, wydłużył się. Grupa jeźdźców dotarła już na równinę.
Wśród pni brzóz i ciemnych granatowozielonych sosenek stał szary, rozpadający się bróg.
Tu w każdym razie jest bardzo romantycznie, pomyślała Hilda. Ale pierwszy ruch należy do niego. Ja nie mogę przejawiać już więcej inicjatywy. I tak zrobiłam bardzo dużo.
Mattias zmarszczył czoło.
– Co się stało? – zapytała Hilda.
– Nie wiem. Jakiś powiew wiatru, czyjś śmiech… Nie, nie pojmuję… Jakaś dziwna myśl przemknęła mi przez głowę.
Nie mogli wiedzieć, że właśnie w tym miejscu przed sześćdziesięciu laty czternastoletnia Sol czekała na Klausa, by go uwieść. Hilda, choć nie była tego całkiem świadoma, znalazła się tu w tym samym celu z Mattiasem, przyrodnim bratem wnuka Sol.
Mattias z Ludzi Lodu mógł wyczuć obecność pięknej czarownicy w poszumie wiatru. Hilda tego nie potrafiła.
– Chodź, usiądziemy trochę dalej od ścieżki – powiedział rozgorączkowany. – Na trawie jest jeszcze ciepło.
Usiedli w pobliżu brogu, nie dokładnie w tym miejscu, które wybrali Sol i Klaus, ale dostatecznie blisko, by obecność czarownicy była wyczuwalna w powietrzu. Być może to ona oddziaływała na nich i sprawiła, że przysiedli właśnie tutaj, a może po prostu sprawiło to pragnienie dwojga młodych ludzi, by być blisko siebie? Ani Mattias, ani Hilda nie zastanawiali się nad tym, siedząc w tym „najromantycznym z miejsc”, jak wyraziła się Hilda. Tym razem jej nie poprawił.
Mattias leżał oparty na łokciach i próbował dzielić źdźbło trawy, ale dłonie drżały mu tak, że nie mógł sobie poradzić. Jakiś uparty głos w jego duszy – a może dochodzący z zewnątrz – powtarzał bezustannie: Dalej, ruszaj, niezdaro! Przecież ona tylko na to czeka!
Hilda położyła się na plecach i wyciągnęła ramiona nad głową.
– Chciałabym, żeby wszystko było takie piękne jak teraz – powiedziała z żalem. – Przez całe życie tęskniłam do piękna i tak niewiele go widziałam.
Ucieszony tym, że przełamała milczenie, koniuszkami palców popieścił jej szyję. Nie mógł oderwać wzroku od jej skóry, konturów ciała, tak doskonale miękkich i kuszących.
– Myślę, że sama w sobie jesteś piękna – stwierdził, ale z trudem wydobywał głos. – Nosisz piękno w sobie.
– Naprawdę? – szepnęła zawstydzona i uniosła dłoń.
Pogładziła go po policzku, zaczęła bawić się jego miedzianorudymi lokami, cudownie połyskującymi w słońcu:
– Nie potrzebujesz kogoś takiego jak ja. – Te słowa Hilda wymówiła drżącymi wargami. Jej skóra była teraz tak gorąca, że wydawało się, że on lada chwila się poparzy.
Читать дальше