Bardzo wielu rzeczy rodzina o Ulvarze nie wiedziała. A on nie zamierzał im niczego tłumaczyć!
Volden i Malin poszli wolno do bramy.
– Kogoś tu jednak brakuje – mruknęła Malin sama do siebie, ale on to usłyszał.
– Tak? A kogo?
Malin drgnęła.
– Nie, nic.
– Chciałbym wiedzieć, mimo wszystko!
Odpowiedziała jakby wbrew sobie:
– Ona miała na imię Tula. Zaginęła.
– Zaginęła? W jaki sposób?
– Nikt tego nie wie. Weszła do domu w Grastensholm i przepadła na zawsze. Minęło od tamtej pory już dwadzieścia dwa lata, a nikt nigdy nie natrafił na najmniejszy ślad po niej.
Powinna była jeszcze dodać: „I cztery demony zniknęły razem z nią”, ale tego nie zrobiła. Volden usłyszał już wszystko, co mógł znieść jednego dnia.
Po drugiej stronie parkanu zatrzymał się powóz. Wysiadł z niego przełożony Voldena, pan Johnsen. Spotkali się przy bramie.
– O, państwo tutaj – wymamrotał. – Strasznie dużo czasu wam to zabrało! Ale czy pan ją chociaż przekonał?
Volden odwrócił głowę i spojrzał na cmentarz. Malin zdążyła zauważyć, że Ulvar kryje się pod osłoną muru.
– Nie wiem – rzekł Volden z wolna. – Mam wrażenie, że nauczyłem się trochę szacunku dla tego, co nam zostało z dawnych czasów.
– Co takiego? Szacunek? Do czego? Co szacunek dla przeszłości ma wspólnego z tym tutaj?
– Bardzo wiele – odparł Volden, a Malin odczuła radość. Mogłaby uściskać tego młodego urzędnika. On zaś mówił dalej: – Uważam, że powinniśmy dokładniej rozważyć sprawę założenia nowego cmentarza na terenach leśnych.
Johnsen gapił się na niego spod groźnie ściągniętych brwi.
– Cmentarz na leśnych terenach? – warknął. – Tyle zachodu! Niepotrzebne wydatki! Ta stara ruina wymaga oczyszczenia. Mam gotowe plany, które zostały zaakceptowane przez władze gminne, i myśli pan, że z tego wszystkiego zrezygnuję? Że się przed panem ośmieszę? Naprawdę nie myślałem, że coś takiego przyjdzie panu do głowy!
Volden słuchał z poważną miną.
– Mam teraz inne spojrzenie na tę sprawę, panie Johnsen. Jeśli zlikwidujemy te groby, to naprawdę bardzo wiele ulegnie zagładzie, to są bezcenne sprawy.
– Co jest bezcenne? Stare kości?
– Nie. Historia, panie Johnsen. Historia kultury. Nieocenione pamiątki dawnych czasów, wszystkie mają za sobą niezwykły los.
– Niech no pan posłucha, panie Volden. Proszę uważać na to, co pan mówi! Pańska sytuacja zawodowa nie jest taka bardzo pewna, proszę o tym nie zapominać! Czy to ona tak pana przekabaciła?
– Panna Christersdotter pozwoliła mi zrozumieć tę sprawę. Proponuję, byśmy się najpierw porozumieli z Towarzystwem Ochrony Starożytności i zapytali, co oni o tym sądzą.
Pan Volden naprawdę jest odważnym człowiekiem! Podziw Malin dla młodego urzędnika wzrastał.
Johnsen wyglądał jak gotujący się do walki byk.
– A ja proponuję, żeby pan przyszedł do mnie dziś o godzinie siódmej, to będziemy mogli porozmawiać z panem sensowniej, opiekun kościoła i ja. Albo może należałoby podyskutować na temat, czy pan nie powinien przypadkiem zmienić zawodu? Proszę, żeby pani przyszła także, panno Christersdotter. To może zrozumie pani, jaką szkodę wyrządza pani działalność informacyjna i ile mnie to może kosztować! Nie mam czasu stać tu dłużej. Muszę się spotkać z przewodniczącym rady gminnej. A zatem: godzina siódma!
Zanim zdążyli zaprotestować, wsiadł do powozu i zaciął konia.
Pobladły Volden patrzył w ślad za nim.
– Mam nadzieję, że ta cała sprawa nie będzie pana kosztowała utraty posady – jęknęła Malin żałośnie.
– Nie sądzę – odparł dzielnie, ale nie brzmiało to zbyt przekonująco.
– No, bo w takim razie…
– Proszę decyzję zostawić mnie – uciął. Potem stał się bardzo oficjalny. – Czy pani wie, gdzie mieszka pan Johnsen?
– Nie.
– Wobec tego przyjdę po panią do Lipowej Alei za piętnaście siódma.
– Dziękuję, to bardzo uprzejme z pańskiej strony.
– Nie, wcale nie. To mój obowiązek.
Wciąż patrzył w ślad za powozem pana Johnsena. Chyba nie chciał, by Malin usłyszała, co ma do powiedzenia o szefie, ale ona usłyszała.
– Zarozumialec, zawsze musi postawić na swoim… – szepnął.
– No? – zapytał Viljar, gdy Malin weszła do kuchni w Lipowej Alei. – I jak poszło?
Policzki Malin płonęły. Odpowiedziała jednak pozornie obojętnie:
– Jeszcze nie wiem. Mam nadzieję, że jednego udało mi się przekonać. Ale z drugim będzie trudniej. Mamy pójść do niego do domu dziś wieczorem, żeby przedyskutować sprawę. To znaczy, on zamierza roznieść nas w pył.
– Nas, powiadasz? – zapytała Belinda.
– Tak, mnie i jednego urzędnika, który nazywa się jakoś tak… jakby Volden czy coś.
– To jego udało ci się przekonać? – zapytał Viljar.
– Tak. Na początku on też był bardzo wyniosły, potem jednak spuścił z tonu. Stał się prawie ludzki. Ale tylko prawie.
Viljar i Belinda wymienili spojrzenia. Zachowanie Malin mówiło im więcej niż słowa, które wypowiadała.
– Ulvar był na cmentarzu, muszę was poinformować. Szpiegował. Ja, oczywiście, udawałam, że go nie dostrzegam.
– To dobrze. Ale czy usłyszał coś ważnego na temat Ludzi Lodu?
– Myślę, że nie. Byłam bardzo ostrożna. Ale, naturalnie, musiał słyszeć to i owo. O naszych przodkach, jak się nazywali, czego dokonali. Tego nie dało się uniknąć.
Henning, który wyglądał przez okno, widział bliźniaki przy studni.
– Ale o skarbie nie wspomniałaś?
– Ani słowem.
– To dobrze. Mnie się zdaje, że Ulvar próbuje od czasu do czasu czarów. Po omacku, jeśli tak można powiedzieć, i bezradnie, ale trawi go pragnienie, by móc to robić.
Nic na to nie odpowiedzieli. Lata spędzone z Ulvarem nie mijały spokojnie. I wszystkim się zdawało, że słyszą w izbie echo jego upiornego śmiechu…
– Powinnam się chyba jakoś ładnie ubrać na tę wizytę u Johnsena – powiedziała Malin ze sztuczną swobodą.
– Belindo, czy nie mogłabyś pożyczyć mi tego czerwonego kapelusika? Wszystkie moje ubrania są tak po pielęgniarsku surowe.
– Naturalnie, możesz wziąć kapelusz! A nie chciałabyś też tej mojej sukienki, którą uszyłam w zeszłym roku na wesele? Wisi nie używana w szafie.
– Och, dziękuję ci, jeśli naprawdę uważasz… – ucieszyła się Malin rozjaśniona jak poranek późnego lata.
Volden przyszedł punktualnie i Malin, która ostatnią godzinę spędziła przed lustrem, przyglądając się krytycznie swojemu odbiciu, powitała go onieśmielona. Ich dotychczasowa znajomość przebiegała dość burzliwie; dosyć trudno było jej się zdecydować, jak traktować kogoś, o kim myślała niedawno, że jest upartą kanalią.
Uznała, że Volden sprawia wrażenie zaskoczonego. Ale bo też ona bardzo gruntownie zmieniła swój wygląd. Sama czuła się dziwnie w kokieteryjnych strojach Belindy, ale jednocześnie było to bardzo przyjemne uczucie. Malin miała w swoim życiu bardzo niewiele takich chwil, kiedy czuła się tylko kobietą. Nieustannie musiała być dla kogoś wsparciem, opiekunką i pomocnicą.
Najchętniej zabrałaby ze sobą Viljara jako moralną podporę w walce z Johnsenem, ale jedna z ich krów miała się właśnie cielić i Viljar musiał zostać w domu. Nikt nie będzie bronił sprawy cmentarza lepiej niż ona, powiedział jej na odchodnym.
Malin jednak nie była tego taka pewna. W świecie Johnsena i Voldena kobiety za bardzo się nie liczyły.
Początkowo szli w milczeniu. Wszędzie były nowe drogi, wąskie, pełne zakrętów dróżki pomiędzy willami, które łączył jeden szerszy szlak, zasługujący pewnie na miano ulicy. Malin, która nigdy nie widziała starej wsi Grastensholm, nie umiała sobie wyobrazić, jak to było, kiedy mieszkali tu tylko chłopi, a zamiast willi były dość rzadko rozrzucone wiejskie zagrody. Teraz jeszcze tam i ówdzie widziało się pola, lecz zabudowa willowa rozszerzała się nieustannie i już naprawdę nie można było mówić, że to wieś.
Читать дальше