Młody człowiek był zbyt surowy, by wyglądać pociągająco. Gdyby się jednak uśmiechnął, z pewnością mógłby być sympatyczny. Urzędniczy charakter pracy wywierał na nim widoczne piętno, najwyraźniej wciąż bardzo uważał, by nie narazić na szwank swojej powagi i godności.
– Jak pani pewnie zauważyła, w ostatnim czasie bardzo u nas wzrosło zaludnienie, można nawet mówić o eksplozji, a to musi mieć następstwa, również dla cmentarza.
– Cmentarz można by rozbudować.
– W którym kierunku? Jak pani wie, rzeka zamyka cmentarz z dwóch stron, dalej są skały, a z jednej strony pola.
– Pola…
– To bardzo dobra, urodzajna ziemia. Zresztą gospodarz nie chce się jej pozbyć.
Malin zacisnęła zęby. Zastanawiała się przez chwilę, a potem oświadczyła:
– Nic na to nie poradzę. Jeśli gmina nie zmieni zdania, zwrócimy się do wyższej instancji.
Nie miała pojęcia, jaka by to miała być instancja. Ale groźba chyba podziałała, bo w oczach urzędnika pojawił się wyraz, który zdawał się mówić: „A cóż to za uparta baba!” Wstał zza biurka i powiedział:
– Proszę ze mną!
Ponieważ Malin zachowała jeszcze trochę ze swego początkowego oburzenia, poszła za urzędnikiem do innego pokoju, o jeszcze bardziej godnym wyglądzie. Siedział tam wysoki pan, którego tytułu nie znała, ale to specjalnie jej to nie interesowało.
Jej młody przewodnik przedstawił półgłosem sprawę, z którą przyszła. Wysoki urzędnik spojrzał na nią spod krzaczastych brwi. Malin przyszło nieoczekiwanie do głowy, że pan ów musi mieć ciężkie życie w domu z małżonką i leczy swoje urazy w biurze, walcząc niemal desperacko o zachowanie autorytetu. Była pewna, że zażywa lekarstwa przeciwko zgadze.
– Zdaje mi się, że mój plan renowacji cmentarza nie powinien budzić niczyich zastrzeżeń – oświadczył sarkastycznie. – Z największym pietyzmem potraktowaliśmy wszystkie nowsze groby, nikt ich nie zamierza ruszyć, ograniczyliśmy się do likwidacji jedynie najstarszych. Tu obecny młody pan Volden sporządził nowy plan zgodnie z moimi instrukcjami.
Młody Volden skinął jej głową z wyrazem triumfu.
Malin jednak nie ustępowała.
– Ale czy panowie nie zdają sobie sprawy z tego, że ten plan nie może być zrealizowany? Parafia Grastensholm – tak, ja najchętniej używam starej nazwy – nie jest już wsią. To się zrobiła osada o zwartej zabudowie. To gmina zezwoliła na taką rozbudowę i teraz już nikt tego nie powstrzyma, domów wciąż będzie przybywać. Wkrótce i tak trzeba będzie powiększyć cmentarz. A wtedy ofiara naszego rodu, poświęcenie grobów Ludzi Lodu, będzie całkowicie niepotrzebna.
Twarz autorytetu zrobiła się jeszcze bardziej surowa. Tej miny jego małżonka z pewnością nigdy nie widywała.
Uff, skąd się Malin bierze ta wizja żony – sekutnicy?
Urzędnikowi najwyraźniej nie podobała się krytyka jego życiowego dzieła, jakiego zamierzał dokonać w tej gminie, ale postanowił nie dyskutować na temat zabudowy, a skupić się jedynie na sprawie cmentarza.
– Czy pan Volden nie wyjaśnił pani, że nie ma możliwości poszerzenia?
Volden kiwał stanowczo głową.
Malin eksplodowała:
– Rany boskie, jest na pewno mnóstwo innych możliwości! Dlaczego nie założyć nowego cmentarza dalej od kościoła, na terenie leśnym?
– Tak daleko od kościoła? – rzekł wyniosły urzędnik. – To niemożliwe.
– Jeszcze zobaczymy! – prychnęła Malin.
Surowy pan zastosował najgorszą taktykę, jaką posłużyć się może osoba urzędowa wobec interesanta. Wrócił mianowicie do swojej przerwanej jej wejściem pracy papierkowej, zaczął przekładać jakieś dokumenty na biurku, zwracając się jednocześnie do Voldena:
– Jeśli papiery dla dystryktu są gotowe, to proszę mi je przynieść.
– Tak jest, panie Johnsen.
Volden dał znak Malin, że audiencja skończona i że powinna wraz z nim opuścić gabinet. Malin jednak nie mogła powstrzymać się od złośliwości pod adresem Wielkiego:
– Małżonka była bardzo wściekła dziś rano?
Spojrzał na nią ze złością, lecz Malin nie uznała za stosowne niczego wyjaśniać. Nie była tylko pewna, czy gwałtowny rumieniec na twarzy pana urzędnika był wynikiem gniewu skierowanego przeciwko niej, czy raczej doznanego upokorzenia.
Ostatnie, co zobaczyła, to że pan Johnsen wyjmuje z biurka butelkę z lekarstwem przeciwko zgadze.
Młody Volden był głęboko oburzony, czemu dał wyraz, gdy znaleźli się w hallu.
– Panno Christersdotter. Zachowała się pani bardzo…
– Chciałabym zobaczyć ten plan, który pan sporządził. I proszę nie zaciskać warg w ten sposób. Bardzo panu z tym nie do twarzy. A jeśli pan nie przestanie, to niedługo będzie pan wyglądał tak samo jak ten pański Johnsen.
Zdawało jej się przez sekundę, że ta myśl go przeraziła. Poza tym Volden się bał, że inni urzędnicy usłyszą, co Malin mówi.
– Ja tego planu nie mam – bąknął pod nosem.
Malin przyglądała mu się z przechyloną na bok głową.
– Pan naprawdę mógłby wyglądać interesująco – rzekła krytycznie. – Ale skupiona mina urzędnika pasowałaby raczej starej pannie, a pan przecież nie zamierza zostać nikim takim, prawda?
Nad głową młodego urzędnika pojawiła się gradowa chmura. Malin nie miała w zwyczaju obrażać ludzi, ale pogardliwe potraktowanie jej przez obu gminnych funkcjonariuszy sprawiło, że przestała liczyć się ze słowami.
Miała już dwadzieścia osiem lat i uważała, że ma prawo wymagać takiemu zarozumiałemu smarkaczowi jak Volden, co o nim myśli. No, może niekoniecznie smarkaczowi… Musiał się i on zbliżać do trzydziestki, ale już teraz zachowywał się jak skostniały znawca paragrafów, dla którego nic poza tym się nie liczy.
– W porządku, skoro pan nie ma tych planów, to proszę mi pokazać na miejscu, co panowie postanowili z tym cmentarzem zrobić.
– Mamy iść na cmentarz? – zapytał przestraszony.
– Oczywiście, a gdzieżby? O ile się orientuję, to pański dzień pracy już się skończył. Może pan w drodze do domu wstąpić ze mną na cmentarz. Małżonka zaczeka ten kwadrans z obiadem.
– Ja nie mam małżonki – odparł przez zęby. – I nie zamierzam wysłuchiwać pani impertynencji.
Malin odwróciła się na pięcie i ruszyła ku drzwiom.
– W porządku, w takim razie zwrócimy się do znajomego sędziego Sądu Najwyższego, który zazwyczaj pomaga nam w różnych kłopotach prawnych.
Było to jawne kłamstwo, bo w tych czasach Ludzie Lodu nie mieli żadnych ustosunkowanych przyjaciół.
Ale jej słowa zrobiły wrażenie.
– Dobrze, mogę pani pokazać ten cmentarz – syknął ze złością. – Tylko po to, by panią przekonać, że innego wyjścia nie ma.
– Wspaniale – powiedziała Malin.
I nie domyślała się nawet, do czego to wszystko doprowadzi.
Odległość od siedziby gminy do cmentarza nie była duża, ale napięcie, jakie między idącymi panowało, dało im się we znaki.
Słów padło niewiele.
Prawdę powiedziawszy, nikt się nie odezwał.
Malin unikała patrzenia na Voldena. Skonstatowała jedynie, że jest wysoki i dość dobrze ubrany, choć niezbyt kosztownie. Ale urzędnik państwowy czy gminny nie jest na ogół człowiekiem szczególnie dobrze sytuowanym. Kurczowo ściskał rękawiczki w szczupłej i bardzo ładnej ręce i wyciągał nogi tak, że Malin robiła trzy kroki, gdy on stawiał tylko jeden. Niezbyt to uprzejme z jego strony, trzeba powiedzieć.
Volden był wzburzony i z trudem znosił towarzystwo tej upartej istoty, która tak bez ceregieli wtargnęła do urzędu. Jego piękny plan zmian na cmentarzu! No, plan był co prawda Johnsen, ale to Volden go tak pięknie wyrysował! Zawsze sporządzał bardzo ładne i staranne plany, przełożeni chwalili go za to.
Читать дальше