Jednak nad paskudną istotą z zaświatów najwyraźniej panowała inna, większa siła. Poczuł, że coś go unosi z wody, nielicznymi palcami, jakie miał, chwycił się czegoś rosnącego przy brzegu, jakiejś rośliny o silnych korzeniach, jak mu się zdawało, i na wpół uduszony, trzymał się mocno. Dyszał ciężko, lecz był uratowany.
Od tej pory pozwalali Ulvarowi robić, co chce. Nie mogli postępować inaczej.
Wracał zawsze do domu razem z Markiem, którego ubóstwiał. I wtedy rodzina mogła odetchnąć. Lepszego opiekuna niż Marco dla Ulvara nie było.
Nie musieli się bać tylko jednego, że mianowicie w czasie swoich wypraw w nieznanym kierunku Ulvar będzie dręczył zwierzęta. Jak wszyscy obciążeni dziedzictwem, i jak w ogóle wszyscy Ludzie Lodu, miał znakomity kontakt ze zwierzętami. Rozumiał je.
I to była chyba jego jedyna pozytywna cecha.
Ulvar był najbardziej podobny do Kolgrima. Do tego najbardziej niepoprawnego. Ulvar także był niepoprawny. Malin zastanawiała się często, jaki tragiczny jest los obu tych chłopców. Kolgrim żył zaledwie czternaście lat i zginął nagłą śmiercią, którą ściągnęła na niego żądza posiadania skarbu, a prawdopodobnie także ingerencja Tengela Złego.
Nie życzyła Ulvarowi takiego losu. Nie chciała, żeby umarł młodo, pragnęła, by miał czas się poprawić. Czyż Ulvhedin tego nie dokonał? A przecież był co najmniej tak samo zły, jak Ulvar lub Kolgrim. Tylko że Ulvhedin miał pomocników. Villemo, Dominika i Niklasa. Troje wybranych.
Teraz wśród Ludzi Lodu nie było wybranych. Co prawda czarne anioły powiedziały Henningowi, że po odejściu Sagi on musi zająć jej miejsce jako wybrany, i rzeczywiście, miał on wyjątkowe zdolności, lecz nad Ulvarem władzy nie posiadał. Henning nie miał żółtych oczu ani zdolności nadprzyrodzonych. Dysponował jedynie niewiarygodną siłą, która pomagała mu rozwiązywać praktyczne problemy, jakich im w ostatnich czasach nie brakowało.
Ulvar pozostawał jednak poza zasięgiem jego wpływu.
Spowodował on w ostatnich czasach wiele okropnych wydarzeń, które naraziły na szwank opinię Ludzi Lodu. Tak jak wtedy, kiedy próbował podpalić willę pewnej starszej pani, która go nie lubiła. Jedynie błyskawiczna interwencja Viljara i Henninga uratowała zarówno willę, jak i dobre imię rodziny. Kiedy indziej znowu Ulvar uwięził chłopca, który się źle wyraził o jego wyglądzie. Więzień został poddany regularnym torturom, nim krewni Ulvara nie usłyszeli rozpaczliwych wrzasków i nie pobiegli z odsieczą. Ojciec pokrzywdzonego chłopca żądał odszkodowania i Viljar musiał zapłacić, żeby uniknąć procesu sądowego.
Dobrze wiedzieli, że Ulvar sieje postrach w okolicy i że ludzie go nienawidzą. Co jakiś czas docierały do nich opinie, że należy go oddać do jakiegoś zakładu i zamknąć na zawsze.
Rodzina jednak chciała uchronić syna Sagi przed takim losem. Dlatego, wciąż z duszą na ramieniu, pilnowali go jak mogli.
Nie protestowali więc przeciwko jego wyprawom do lasu, bo przynajmniej wtedy nikomu nie robił nic złego.
Ale czym się tam zajmował, nie wiedział nikt.
A przecież powinni byli wiedzieć. Gdyby dokładniej postudiowali kroniki rodu, zrozumieliby natychmiast.
Viljar wyprostował się i odłożył na miejsce kilka polan.
– Idzie Marco. Co tak wcześnie dzisiaj?
– On biegnie, a nie idzie – sprostował Henning. – I wygląda na bardzo wzburzonego.
– Mój Boże, żeby to znowu nie było coś z Ulvarem – modlił się Viljar.
Belinda i Malin wyszły z domu. Marco przystanął zdyszany, a oni otoczyli go.
Chłopiec wciąż był jak zjawisko, śliczny, o niezwykle czystych rysach. Czarne loki okalały twarz, która mogłaby się stać natchnieniem dla niejednego artysty, a w przyszłości wiele dziewcząt miało cierpieć z powodu nieodwzajemnionej miłości.
– Co się stało, Marco? – zapytał Viljar. – Chyba nie znowu coś z…
– Nie, nie, Ulvar nie ma z tym nic wspólnego – wydyszał chłopiec. – Ale ja słyszałem… słyszałem, że chcą zniszczyć stare groby na cmentarzu. Bo nie ma już miejsca dla nowych.
Wszyscy poczuli zimny dreszcz na plecach, strach zaglądał im w oczy.
– Co ty mówisz, dziecko? – szepnął Viljar.
– Ależ nie wolno nikomu tego zrobić! – krzyknęła Malin zrozpaczona.
– Zrównać z ziemią groby Ludzi Lodu, Paladinów i Meidenów? Przecież one są… święte!
– Owszem, są – rzekł Viljar z goryczą. – Ale dla nas. Wszyscy w naszym rodzie zawsze czerpali siłę z tego, że mogli pójść na cmentarz i „porozmawiać” z przodkami. To jedna z tych spraw, która pomagała nam przetrwać, utrzymać jedność rodu. Mimo upływu tylu lat nie rozpadliśmy się.
Malin zwróciła się do Marca.
– Kto wpadł na ten głupi pomysł?
Marco, ten niemal nieznośnie piękny chłopczyk, spojrzał na nią swoimi łagodnymi, szarymi oczyma.
– Nie wiem, Malin. Ale ktoś przecież musi zajmować się tym, jak tu w okolicy mają różne rzeczy wyglądać.
Viljar i Malin popatrzyli na siebie.
– Władze gminne! Tam pewnie ktoś przekłada papiery przy biurku i wydaje takie decyzje.
– A może to rada parafialna? – zapytała Belinda. – Cmentarz należy przecież do kościoła.
– Możliwe – rzekł Viljar niepewnie.
We wzroku Malin zapłonęła wola walki.
– Pójdę i porozmawiam z tymi wandalami, z tymi duchowymi pierwotniakami. Nigdy nie pozwolimy na zniszczenie cmentarza!
Ta decyzja miała odmienić całe życie Malin.
Po porośniętym lasem wzgórzu pełzała dziwaczna istota. Dziwaczne stworzenie, całkiem nagie, chodziło na czworakach. Wietrząc jak zwierzę, szło do skał otaczających sporą polankę.
Teraz było widać całkiem wyraźnie, kim naprawdę jest Ulvar: potwór, bestia w ludzkim ciele.
Wydawał z siebie jakieś pochrząkujące i mlaszczące odgłosy, jak dzika świnia poszukująca jedzenia albo jak tropiący zdobycz tygrys. Nos jego wchłaniał podniecające zapachy ziemi. Towarzyszyła temu silna erekcja, ale akurat z tego nic nie wynikało, bo miał przecież dopiero dziewięć lat. On jednak uważał, że to bardzo przyjemne uczucie. Lubił to podniecające mrowienie. Ręce niespokojnie błądziły po skalnym podłożu i rosnącej to tu, to tam trawie, ale na próżno, nigdzie niczego nie było, wszystko do czysta wysprzątane.
Zostały tylko zapachy. Zapach spermy i śmierci, i wielu innych podniecających, magicznych rzeczy.
– Tu musiało coś być – jęczał bliski szaleństwa. – To mnie dotyczy, powinienem wiedzieć, co to: To potężne miejsce. Tu jest mój prawdziwy dom!
I tak w istocie było, nie mylił się. Po prawej stronie wznosiła się skała, na której wisiała alrauna tej nocy, kiedy przerażona Vinga uciekła pod jej ochronę, goniona przez istoty ze świata zmarłych. Nie zdając sobie z tego sprawy Ulvar usiadł w środku magicznego kręgu Heikego, na niewidzialnym cmentarzu, przez który szary ludek został przywołany na świat, co miało takie katastrofalne następstwa dla Grastensholm.
Dawniej bywał też tutaj Kolgrim, a także Ulvhedin i jeden jedyny raz Ingrid, kiedy wywoływała szary ludek. Wielokrotnie bywała w tym miejscu Sol, tu oddawała się swojemu Księciu Ciemności. Nic więc dziwnego, że Ulvar, jeden z najbardziej obciążonych w rodzie, odczuwał tutaj silne wibracje.
Siedział teraz, bawił się, nie bardzo zdając sobie z tego sprawę, swoim ogromnym członkiem, i myślał z nienawiścią o rodzinie z Lipowej Alei. Oni coś przed nim ukrywają, był tego pewien. Po prostu wiedział. Kiedyś ktoś mówił zbyt głośno, nie przypuszczając, że Ulvar jest w pobliżu. „Nie, nie możemy wyjąć skarbu”, usłyszał. „Ulvar za nic nie może się dowiedzieć, że skarb istnieje.” „Ale to przecież jeszcze dziecko!” „Och, ty nie wiesz, co mogą zrobić obciążeni dziedzictwem, jeśli tylko się dowiedzą o istnieniu magicznego zbioru Ludzi Lodu. Wtedy ujawniają się wszystkie ich potężne złe siły.”
Читать дальше