Żeby się tak upierać przy zachowaniu jakichś prastarych grobów! Sentymentalny nonsens!
Mimo wszystko tłukła mu się po głowie nieprzyjemna myśl o ochronie zabytków kultury. Ale jakie znaczenie kulturowe mogą mieć jakieś stare groby na wiejskim cmentarzu? Chyba tylko dla najbliższej rodziny!
Cóż za głupstwa!
Spoglądał spod oka na idącą obok niego młodą kobietę. Nic szczególnego, takie osoby zapomina się zaraz, gdy tylko przestaje się na nie patrzeć. Była jednak niezwykle starannie i ładnie ubrana, prosto, ale ze smakiem. Zwrócił na to uwagę zaraz, gdy tylko weszła do urzędu. Ludzi Lodu znał tylko ze słyszenia. Podobno mają zupełnie wyjątkową historię, tak przynajmniej mówi się w okolicy, ale on nigdy nie próbował się dowiedzieć, na czym wyjątkowość ta miałaby polegać. Teraz mieszkają w Lipowej Alei, trzymają się na uboczu i bardzo rzadko spotykają z innymi ludźmi w parafii. Być może ze względu na dziecko, jakie się tam wychowuje, upośledzonego chłopca, którego prawdopodobnie należałaby oddać do zakładu zamkniętego, bo jest niebezpieczny dla otoczenia. Oni jednak ręczyli za niego, zobowiązali się dbać o malca tak, żeby nic się nie stało.
Volden słyszał jakieś opowieści o skandalicznym zachowaniu chłopca w szkole, do której parę lat temu chodził podobno przez tydzień. Od kiedy przestał szkołę odwiedzać, nie było już na niego skarg. Może trzymali go pod kluczem?
Pospieszne spojrzenie na pannę Christersdotter powiedziało mu, że w tym przypadku podobna ewentualność nie wchodzi w rachubę.
Słyszał, że ona jest pielęgniarką. Tak, to by się mogło zgadzać. Zwłaszcza jeśli chodzi o jej wygląd, jak i opiekę nad chłopcem. Zresztą nie bardzo miał pojęcie, jak powinna wyglądać pielęgniarka.
Tymczasem doszli do cmentarnego parkanu i Volden otworzył furtkę przed swoją towarzyszką.
Nie zdając sobie z tego sprawy, zwolnili kroku. Miejsce wymagało szacunku, święte miejsce.
– No więc? – zapytała Malin i były to pierwsze słowa, jakie wypowiedziała od chwili, gdy wyszli z budynku gminy. – Gdzie zamierzacie poszaleć najbardziej?
Czy ona naprawdę musi go nieustannie drażnić?
Ale przecież powinien umieć się odciąć!
Nie odpowiedział na jej pytanie. W każdym razie nie zaraz, bo jeszcze nie doszli do celu.
Pożółkłe liście sypały im się pod stopy. Właściwie to jesień jest piękną porą roku. Zwłaszcza na starym cmentarzu, takim jak ten, otoczonym drzewami liściastymi, których nazw nie umaiłby nawet wymienić. Ale jego zawód niewiele ma wspólnego z drzewami, po co więc miałby znać ich nazwy?
Malin drgnęła. Kątem oka spostrzegła nieduży cień ukrywający się za wysokimi nagrobkami, przeskakujący z miejsca na miejsce, w miarę jak ona i pan Volden posuwali się do najstarszej części cmentarza.
Starała się prowadzić swojego towarzysza w drugą stronę i zaczęła mu gorączkowo opowiadać:
– Kościół pochodzi z trzynastego wieku. Można to poznać po…
– To zdaje się nie kościół nas powinien interesować – przerwał jej niegrzecznie.
Malin bała się śmiertelnie, czy Ulvar nie wymyśli czegoś okropnego. Ale najgorsze, co mogła zrobić, to krzyknąć na niego. Nigdy by jej nie wybaczył, gdyby mu dowiodła, że go odkryła. Nie miał zupełnie poczucia humoru na własny temat. Na dodatek nie wiadomo, jakby się sprawy potoczyły, gdyby pan Volden to zobaczył.
Ulvar był zdolny do wszystkiego.
Volden przystanął.
– Zamierzamy zlikwidować te groby – powiedział wskazując ręką kwatery Ludzi Lodu.
– Tak właśnie myślałam – westchnęła Malin. – Ale nic z tego nie będzie.
– Czy mogłaby pani podać mi przynajmniej jeden powód, który nie ma wyłącznie emocjonalnego charakteru, a który by przemawiał za tym, że nie powinniśmy zrównać tych grobów z ziemią?
– Mogę przytoczyć wiele. Zacznijmy choćby od znajdującego się przy kościele grobowca Meidenów!
– On pozostanie nietknięty!
– Tak, ale historia od niego się właśnie zaczyna. Czy ma pan właściwy klucz?
– Mam wszystkie klucze od cmentarza.
Ruszył szybkim krokiem w kierunku wzniesionego na kształt kaplicy grobowca. Volden chyba zbyt wyraźnie demonstrował swoje niezadowolenie.
Zardzewiały zamek zgrzytnął przenikliwie, gdy urzędnik przekręcił w nim klucz. Malin nie miała odwagi się odwrócić, żeby zobaczyć, czy Ulvar stoi w pobliżu. Ale z pewnością stał.
To jakby ochrona dla Voldena, pomyślała mimo woli, gdy wchodzili do środka.
– Tu spoczywają Meidenowie – powiedziała cicho. – Meidenowie byli właścicielami Grastensholm, zanim my się tutaj sprowadziliśmy.
Drzwi były otwarte, żeby do wewnątrz mogło wpadać światło, i Malin zobaczyła, że Volden niechętnie kiwa głową.
Pokazała mu ciężką trumnę z żelaznymi okuciami i nazwiskiem na wieku. Była to bardzo, bardzo stara trumna, co można było stwierdzić nawet przy tym marnym świetle.
– Tutaj spoczywa stara baronowa Meiden, która podarowała Lipową Aleję naszemu przodkowi, Tengelowi Dobremu. Miało to miejsce w roku tysiąc pięćset osiemdziesiątym szóstym, panie Volden. Od tego rozpoczyna się historia Ludzi Lodu w parafii Grastensholm.
Młody urzędnik nie odpowiadał. Sprawiał wrażenie zniecierpliwionego i niezbyt zainteresowanego jej opowiadaniem. Chyba żałował, że pozwolił się wciągnąć w to ze wszech miar wątpliwe przedsięwzięcie.
– A tutaj leży kolejna ważna osoba – mówiła dalej Malin już przy innej trumnie. – Char1otta Meiden. Silje, która później została żoną Tengela Dobrego, zajęła się Dagiem, synkiem Charlotty, którego ta wyniosła do lasu i zostawiła, by umarł.
– Cóż za barbarzyństwo!
– Takie były wtedy czasy, panie Volden. Los niezamężnej matki był nie do pozazdroszczenia. Ale właśnie w dowód wdzięczności za uratowanie dziecka Meidenowie dali nam Lipową Aleję.
– Ale państwo byli przecież także właścicielami Grastensholm – wtrącił niemal agresywnie.
– Tak, byliśmy. Dlatego, że syn Charlotty Meiden poślubił Liv, córkę Tengela i Silje. Oni spoczywają tutaj – powiedziała i poszła w głąb mrocznej niszy.
Jakiś mały kamyk wpadł do środka z cmentarza Volden odwrócił się, ale niczego nie zauważył.
Malin jednak nie miała wątpliwości, że na zewnątrz skrada się Ulvar, z pewnością nadstawia uszu, żeby słyszeć, o czym oni tu rozmawiają. Malin musi bardzo uważać na to, co mówi. I musi uważać, żeby Volden nie przedstawił się jako ich wróg, zwłaszcza że to akurat prawda. Nigdy nie wiadomo, jak Ulvar zareaguje.
Mimo woli zaczęła się sama delikatniej odnosić, do Voldena.
– Tutaj na tabliczce jest nazwisko Jacob Skille – po wiedział Volden. – Kim on był i co tutaj robi?
Malin ukryła uśmiech.
– To był mąż Charlotty Meiden. Wyszła za niego pod koniec życia. To Sol zwabiła go do Grastensholm, ale już go nie chciała. Ja myślę, że Charlotta nigdy się nie domyślała, że Sol i Jacoba coś łączyło. W każdym razie taką mam nadzieję.
– Tarald Meiden – czytał Volden.
– Syn Liv i Daga. Najsłabsze ogniwo Ludzi Lodu. To znaczy jeśli nie liczyć obciążonych dziedzictwem. Oni nie są winni temu, że przypadł im właśnie taki los, a poza tym często są to bardzo silne osobowości.
Ciekawe, czy Ulvar to słyszy? On wie, że należy do obciążonych, ale o ich cechach wiele mu nie powiedzieli.
Mówiła dalej jakby nigdy nic:
– Tarald był człowiekiem bardzo słabym. Jego największym osiągnięciem życiowym było to, że żona Irja urodziła mu wspaniałego syna Mattiasa. Miał zresztą jeszcze jednego syna… Kolgrima, ale jego tu nie ma.
Читать дальше