Opadła na krzesło. Z wielkim rozczarowaniem stwierdzili, że w jej wzroku wciąż przeważa ów pusty wyraz. Ale przeważa, a nie panuje.
Domyślali się, że uważa za rzecz dziwną, iż obcy ludzie traktują ją w jej własnym domu jak gościa, ale zbyt była niepewna, żeby protestować.
– Viljar? – zapytała znowu.
– On śpi w swoim łóżku – wyjaśnił znowu pastor. – Henning jest u niego.
– Henning – szepnęła z czułością w głosie.
I nagle się zaniepokoiła. Pocierała jedną rękę o drugą. Malin zauważyła, że są one sine, jakby zmarznięte, teraz w środku lata. I takie chude, że prawie przezroczyste. Musiała je odmrozić w tej łodzi, pomyślała Malin. Ale nie tak strasznie jak Viljar. Wzruszona myślała, jak on musiał osłaniać żonę przed lodowatą wodą i mrozem kosztem własnego zdrowia.
Belinda chciała coś powiedzieć, zdawało się, że nie weźmie nic do ust, dopóki tego nie powie.
– Kto… Kto to był u mnie przed chwilą?
– Nikt do ciebie nie wchodził – powiedziała Malin zdumiona. – Chcieliśmy, żebyś mogła spać spokojnie.
Belinda zaprzeczyła energicznie.
– Ale ktoś tam był. Ktoś powiedział do mnie: A teraz spróbujesz używać głowy, ty stara idiotko!
Halucynacje? Czy jest z nią aż tak źle?
– Co ty mówisz? – zapytała Malin zaszokowana. – Nikt by się do ciebie nie odezwał tak niegrzecznie!
– Nie, ale dziwne w tym wszystkim było… Szukała odpowiednich słów. – Dziwne było to, że potem było mi jakoś łatwiej myśleć. Mimo to wszystko jest takie… rozmazane, niejasne, nie wiem, gdzie jestem, to znaczy wiem, jestem w domu, ale wszystko jest takie dziwne i tylu rzeczy brakuje…
– Tak, porozmawiamy o tym później, Belindo. Ale jeśli naprawdę uważasz, że ktoś u ciebie był, to ja myślę, że to mogli być tylko przodkowie Ludzi Lodu. Viljar opowiadał mi właśnie, że Heike…
– Nie, to nie był Heike! ja go przecież znałam!
Malin zastanawiała się.
– Skoro ten ktoś zwrócił się do ciebie tak bez szacunku, to… myślę, że to mogła być Sol. Ona miała podobno taki niewyparzony język.
– Nie, nie, to był ktoś inny. Ktoś…
Zastanawiała się, marszcząc brwi.
– Nie, to nie był żaden duch. To była żywa istota. Z krwi i kości.
Z nieczystym sumieniem Malin spojrzała pastorowi w oczy. Dzieci nie umieją jeszcze mówić, pomyślała. Bogu dzięki!
Belinda zaczęła pić mleko.
– Co to za dzieci? – zapytała uprzejmie. – Czy to twoje, Malin?
Malin nie wiedziała, ile może powiedzieć. Ale zebrała się na odwagę i wyjaśniła:
– Nie. To są bliźniaki Sagi.
– Sagi? – zdziwiła się Belinda. – Ale one przecież… są takie duże!
– Ty byłaś bardzo długo chora, Belindo – rzekła Malin łagodnie. – musisz przyjąć to do wiadomości, a wszystko szybciej się ułoży. I będzie łatwiejsze.
Wtedy Belinda odłożyła sztućce i wstała od stołu.
– Idę do Viljara.
– Nie, nie rób tego! – zawołała Malin i ujęła jej rękę. – Viljar musi odpoczywać. On jest jeszcze bardziej chory niż ty.
– Ale on mnie potrzebuje. Ja muszę…
– Nie – powiedział pastor i próbował nakłonić ją, by usiadła. – Opiekowałaś się nim bardzo długo i robiłaś to wspaniale. A teraz jest u niego Henning. Viljar źle znosi ruch wokół siebie i teraz chodzi o ciebie, Belindo! Tym razem ty masz pierwszeństwo.
– Ale Viljar zawsze się mną opiekował. Teraz ja muszę…
Czy pamiętała, przez co razem przeszli, czy też myślała o dawniejszych czasach, spędzonych w Lipowej Alei?
Malin zapytała serdecznie:
– Nie chcesz się dowiedzieć, co się z wami działo przez te dwa lata? Pastor mógłby ci o tym opowiedzieć.
Wychudzone palce nerwowo ujęły nóż i widelec Belinda usiadła posłusznie przy stole. Malin szeptem poprosiła chłopców, żeby poszli się położyć, ale nie chcieli, a ona akurat teraz nie miała siły z nimi walczyć.
– W takim razie siedźcie cicho! – nakazała.
Nawet Ulvar kiwał energicznie głową na znak, że będzie grzeczny.
I wtedy pastor opowiedział Belindzie wszystko, co wiedział o ich przeżyciach. To znaczy o okresie, który spędzili w Danii. Niczego nie owijał w bawełnę, mówił szczerze, że jej rozum musiał zostać uszkodzony i trwał w zamroczeniu, ale że dzisiaj jest zupełnie inaczej, takiej przytomnej i świadomej jeszcze jej nie widział, zapewniał że to dla wszystkich wielka radość i nadzieja.
Belinda słuchała w milczeniu. Zdawała sobie sprawę, że jej umysł funkcjonuje nie tak jak trzeba.
– A czy ty sama coś pamiętasz? – zapytał w końcu pastor ostrożnie.
– Jakieś oderwane fragmenty – odparła przecierając oczy. – Pamiętam na przykład, że Viljar kaszlał krwią. Tak strasznie się wtedy bałam, że mnie opuści. Miałam tylko jego, rozumiecie.
Jakby oni tego nie wiedzieli!
– Pamiętam jeszcze różne drobiazgi. Na przykład poznaję głos pastora. I pamiętam szelest nakrochmalonego fartucha pielęgniarki. Plamy słonecznego światła na suficie w szpitalu. Zapach tej okropnej koi na statku. A kiedy teraz pastor opowiada, wspomnienia wracają.
– Wiesz – powiedziała Malin z uśmiechem – ty sama wracasz! Mówisz teraz dużo składniej niż jeszcze pół godziny temu, kiedy weszłaś do jadalni.
Belinda uśmiechnęła się boleśnie.
– A mimo to jest coś, co mnie zamyka – szepnęła jakby sama do siebie. – Jak doszło do tego, że rozum mi się zmącił? I jak znaleźliśmy się w Danii? Nie rozumiem tego!
Wtedy pastor, najostrożniej jak umiał, opowiedział jej o zatonięciu „Emmy”. Malin wyjaśniła, że Viljar i Belinda wracali do domu z odwiedzin u Jolina, przyrodniego brata Viljara, trafili na sztorm i statek poszedł na dno, a oni znaleźli się w szalupie ratunkowej, która, dryfując po morzu, zaniosła ich do duńskich wybrzeży.
Belinda patrzyła na nich blada jak ściana. Teraz jej umysł znowu pogrąży się w zamroczeniu, myśleli przerażeni.
– Nie! Nie! – zawodziła cicho Belinda. – Nie, ja nie chcę! To się nigdy nie stało! Ja nie mogę!
Malin spostrzegła, że Belindzie zbiera się na wymioty, i szybko wyprowadziła ją do kuchni, gdzie podstawiła jej wiadro.
– No, dobrze, dobrze – szeptała uspokajająco. – Musisz to z siebie wyrzucić. Musisz.
Miała na myśli, oczywiście, te bolesne przeżycia, których pamięć trwała w udręczonej duszy Belindy.
Zabawiły w kuchni dość długo, w końcu Belinda doszła do siebie, ogarnęła się i mogła wracać do jadalni. Chłopcy siedzieli zaciekawieni i zdumiewająco dobrze wychowani. Malin pogładziła ich po głowach.
Kiedy znowu usiadły przy stole, powiedziała do Belindy:
– Myślę, że byłoby najlepiej, gdybyś nam wszystko opowiedziała, niezależnie od tego, jakie to bolesne. Bo jest jeszcze coś więcej, prawda? Rozumiem, oczywiście, że to musiała być straszna udręka, tak dryfować po morzu i czekać na śmierć w lodowatych falach. Ale czuję, że było coś jeszcze, o czym za wszelką cenę chcesz zapomnieć, czyż nie?
– Tak. Och, ta podróż była przerażająca. Nie macie pojęcia, co to znaczy siedzieć w takiej malutkiej łódeczce…
– Możemy się tylko domyślać – westchnął pastor. – Żeby wiedzieć, człowiek musi coś takiego przeżyć.
– Tak. – Zamyśliła się na moment i zadrżała, jakby jej się nagle zrobiło bardzo zimno. – Nie, nie mogę tego opowiedzieć! To zbyt straszne!
– Musisz, Belindo! To nie o to chodzi, że my chcemy wiedzieć. Moglibyśmy przecież zapytać Viljara, ale tobie by to nie pomogło. To ty musisz podzielić się tym strasznym wspomnieniem z innymi. Tylko to przyniesie ci ulgę.
Читать дальше