– Eliksir, oczywiście!
Wyjaśnił Malin, o co chodzi:
– Na pokładzie statku do Norwegii Viljar zdołał mi wytłumaczyć, że tu w domu macie jakieś lekarstwo, które może mu pomóc. – Malin dostrzegała sceptycyzm w oczach pastora, który jednak tłumaczył dalej: – Trudno było zrozumieć, co on mówi, ale to było coś o zielonej buteleczce. Na samym dole, w prawym rzędzie.
Patrzyła na niego nie rozumiejąc.
– I wymieniał też coś, co brzmiało jak: skarb!
– Tak, oczywiście, ależ jestem głupia! Zaraz przyniosę…
Wielki skarb z najcenniejszymi środkami znajdował się poza domem, w tajnej skrytce. Nie mogli go przechowywać w Lipowej Alei, to by było nierozsądne. W domu były tylko środki, które mogły się od czasu do czasu przydać. Po śmierci Sagi nie miał kto odziedziczyć skarbu – z wyjątkiem Ulvara, ale on był jeszcze dzieckiem, a poza tym…
Malin wyjęła zieloną buteleczkę. Nie wiedziała, że Viljar tak dobrze się zna na tych lekarstwach. Szczerze mówiąc, poważnie wątpiła w tę jego wiedzę. A zatem skąd wziął informację na temat eliksiru?
Zawartość buteleczki była gęsta niczym stara smoła i Malin nie mogła jej wydobyć nawet czubkiem noża. Ale na kuchni stało naczynie z gorącą wodą, wlała parę kropel do butelki i zanim lekarstwo się rozrzedziło, wróciła do sypialni.
Viljar skierował na nią swoje pozbawione blasku oczy.
– Saga? – zapytał.
Usiadła obok niego.
– Sagi nie ma – powiedziała łagodnie. – I już nie będzie. Ja jestem Malin. Witajcie w domu, oboje z Belindą.
Zamknął oczy. Zdawało się, że każde najdelikatniejsze nawet drgnienie jest dla niego udręką.
– Malin, córka Christera… Dziękuję.
Zrozumiała, co Viljar ma na myśli.
– Henning ma się dobrze – powiedziała. – jest teraz u swojej mamy i oboje płaczą ze szczęścia.
Viljar uśmiechnął się blado.
– Ale ty się niczym nie denerwuj – powiedziała Malin. – Nie myśl o niczym, leż tylko spokojnie! Niedługo zobaczysz Henninga. Lekarstwo zaraz będzie gotowe.
– Dobrze… Heike prosił mnie, żebym tego spróbował…
Heike?
I Malin zrozumiała. Ludzie Lodu znowu interweniowali.
– Zaraz ci je przyniosę – powiedziała z szerokim uśmiechem.
Kiedy Viljar wmusił w siebie łyżkę dość cierpkiej mikstury i odpoczął z pół godziny, pozwolono Henningowi pójść do ojca. Belinda została położona do łóżka w innym pokoju, a tak była zmęczona podróżą i wzruszeniami, że poddała się temu chętnie. Zasnęła, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki, a oni wciąż nie wiedzieli, czy odzyskała pamięć, czy nadal żyje w urojonym świecie własnych marzeń. Bali się strasznie, że nigdy się z tego nie wydobędzie.
Henning stanął przy łóżku ojca i patrzył wielkimi, pełnymi rozpaczy oczyma, co choroba zrobiła z tym człowiekiem, który był pod każdym względem jego ideałem. Viljar starał się nie denerwować, żeby dodatkowo nie obciążać swego udręczonego organizmu, ale to nie było takie proste.
Głos miał cichutki jak tchnienie wiatru.
– Synku mój! Jaki ty jesteś duży!
– A jaki dzielny! – wtrąciła Malin.
Henning nie wiedział, co powiedzieć. Jego ukochany ojciec był teraz dla niego obcym człowiekiem. Żywił dla niego współczucie, ale przecież nie tego Viljar oczekiwał od swego syna. Potrzebował jego miłości. A Henning był jak sparaliżowany, nie mógł się poruszyć i czuł się, jakby mu mowę odjęło. Cierpiał strasznie z tego powodu – chciał dać tak wiele, a nie potrafił dać nic.
Na szczęście chłopiec nie musiał nic mówić, bo zapomniał zamknąć za sobą drzwi i do pokoju wbiegły dwa nieprzytomnie już ciekawe szkraby. Tak długo przebywali bez opieki w kuchni, że Malin nie miała odwagi tam wejść i zobaczyć, co po sobie zostawili.
Teraz już malcy nie chcieli siedzieć sami.
Ku jej przerażeniu Ulvar wdrapał się na oparcie łóżka i wystawił głowę ponad krawędź. Viljar zobaczył go. Przez moment Malin wydawało się, że cała jej ostrożność poszła na marne, bo teraz Viljar z pewnością przeżyje szok. Nawet pastor miał trudności z zaakceptowaniem niesamowitego wyglądu tego małego trolla z niewiarygodnie wysokimi kośćmi policzkowymi, wąskimi, żółtymi oczkami nieustannie zmrużonymi w bezgranicznej wrogości wobec świata, z ciemnymi, potarganymi włosami, sterczącymi na wszystkie strony, no i te jego usta! Szerokie jak wrota, z ostrymi wilczymi kłami, pod nosem równie krótkim jak szerokim. Do tego kanciasty, nieproporcjonalny korpus, jakby ktoś jego ciało rozebrał na części, a potem poskładał na chybił trafił. Naprawdę nietrudno było uwierzyć, że to dziecko diabła, nie wiadomo skąd wzięte i przez jakąś tragiczną pomyłkę umieszczone wśród ludzi.
Ulvar był obciążony najbardziej jak to możliwe. Dostał wszystko, co należy do tego strasznego dziedzictwa, całe zło, potworność i nieposłuszeństwo.
Jeśli nie…?
Do nikogo nie był podobny, co do tego Malin nie miała żadnych wątpliwości.
Ale ona i Henning zostali uratowani w niezwykły sposób. Już trzy razy…
Viljar zaskoczył wszystkich. Popatrzył na małego potworka wysuwającego głowę znad oparcia łóżka i szepnął niemal niesłyszalnie:
– Kim ty jesteś?
Nie było w jego pytaniu nawet cienia niechęci. Tylko zdziwienie.
– To Ulvar. Synek Sagi.
– Sagi? No, tak, oczywiście. Mówiłaś, że ona nie żyje. Tak, to zrozumiałe. Biedna mała Saga…
Marco stał i dyskretnie czekał przy łóżku. Teraz Malin położyła ręce na jego ramionach i powiedziała:
– A to jest bliźniaczy brat Ulvara. Podniosę go, żebyś mógł zobaczyć. On ma na imię Marco.
Trzymała ślicznego chłopczyka. Spojrzenie Viljara spoczywało na nim długo.
– Mój Boże, co to może znaczyć? – szepnął w końcu i zamknął oczy.
Malin zwróciła się do Ulvara:
– Widziałeś? Tata Henninga cię lubi!
Ulvar wyciągnął język, a potem pluł i parskał długo ze złością.
– Miałbym go nie lubić? – szepnął Viljar wciąż z zamkniętymi oczyma i ze smutnym uśmiechem na wargach. – Zapominasz, że mój dziadek, Heike, był dla mnie we wszystkim wzorem.
Och, ale jest między nimi różnica, chciała powiedzieć Malin. Lecz zmilczała. Ulvar potrzebuje tyle akceptacji i dobrej woli, ile tylko możliwe.
Viljar znowu zapadł w drzemkę, więc opuścili pokój. Wszyscy z wyjątkiem Henninga, który chciał czuwać przy ojcu. Czuł się winny, bo nie przywitał go tak serdecznie, jak by chciał.
Malin zamyśliła się głęboko, wracając z Markiem do salonu. Ulvar pobiegł przodem i zabawiał teraz pastora, demonstrując mu, jak umie skakać po kanapie. Nie była w stanie go uspokajać.
Reakcja Viljara zaskoczyła ją. To nie Ulvar wzbudził jego zainteresowanie, lecz Marco. Spojrzała na stojącego przy niej malca. Zawsze widziała w nim idealne dziecko, które nie sprawiało najmniejszych kłopotów. Marzenie każdej matki, a w dodatku śliczny jak bóstwo.
Teraz popatrzyła na niego oczyma Viljara, nowymi oczyma, można powiedzieć. Marco był marzeniem, to prawda, i właśnie na to zareagował Viljar. Marco nie był dzieckiem z tego świata. Człowiek nie może być taki piękny, łagodny ani taki dobry. Ulvar nosił w sobie przekleństwo Ludzi Lodu, lecz, o paradoksie, był w tym bardziej ludzki niż ten jego idealny brat. Marco był synem Lucyfera, w każdym razie jeśli chodzi o wygląd.
Malin pomyślała o Sadze. Jeśli ojciec chłopców, Lucyfer, był równie piękny, to doprawdy trudno mu się było oprzeć!
Zaczęła pojmować, że nie tylko Ulvara muszą chronić przed bezmyślnością otoczenia. Marca także. Ktoś tak doskonały nie może istnieć na pełnym ludzkich ułomności świecie. Nikt mu nie wybaczy jego odmienności.
Читать дальше