Boże, dopomóż nam, modliła się Malin. Jak zdołamy wychować te dzieci? Ulvara tak, aby zaczął pojmować różnicę między dobrem a złem, sprawiedliwością i niesprawiedliwością. I Marca tak, by na tym złym świecie zdołał ochronić swoją szlachetną duszę. Nie wolno dopuścić, żeby tego chłopca coś okaleczyło. Nie wolno na to pozwolić.
Choć wszystko tego dnia było po prostu chaosem, Malin musiała myśleć o swoich normalnych obowiązkach. Porozmawiała z parobkiem, żeby zajął się inwentarzem, bo Henning nie może dziś pracować. Sama zabrała się do przygotowania jedzenia, bo pastor musiał jechać dalej.
Cóż to za wspaniały człowiek! Jak zdołają mu podziękować za to, co zrobił?
Westchnęła i zaczęła nakrywać do stołu.
W sypialni Viljar ocknął się z drzemki. Ostrożnie otworzył oczy i spojrzał na swego małego syna, który siedział na krześle przy łóżku, wyprostowany jak świeca, napięty i czujny, w każdej chwili gotów do pomocy.
Viljar uśmiechnął się żałośnie, nie wiedząc zresztą nawet, czy ten uśmiech ukaże się na wargach, taki był zmęczony. Swoją okaleczoną dłonią poszukał ręki syna, ale bał się, że ramię nie zareaguje na sygnał z mózgu.
Widocznie jednak zareagowało, bo Henning zauważył słaby ruch ojca i ujął jego rękę. Viljar mógł znowu zapaść w ten stan pół snu, pół jawy.
I tak trwali, trzymając się za ręce, ojciec i syn, dopóki zmrok nie zaczął zapadać nad Lipową Aleją.
Fakt, że wygląd pastora nie został jeszcze do tej poro opisany, złożyć trzeba na karb tego, że właściwie nie bardzo jest co opisywać. Był to człowiek ani stary, ani młody, ani blondyn, ani ciemny, oczy miał nijakie, ani szare, ani piwne. Gdyby nie duchowne szaty, ginąłby całkowicie w tłumie, taki był anonimowy.
Ale kiedy się go już zauważyło i lepiej poznało, ujawniały się jego liczne i wspaniałe zalety. Już samo to, że nadzwyczaj serdecznie i ofiarnie zajął się nieszczęsnym Viljarem i jego żoną, że nie zostawił ich własnemu losowi gdzieś po drodze, świadczy o nim jak najlepiej. On naprawdę rozumiał, czym jest kapłańskie powołanie. Z tego zresztą powodu narażał się często niektórym innym duchownym w Danii, bo nie zawsze stosował się do reguł Kościoła. A jak wszyscy wiedzą, istnieje spora przepaść między Kościołem a chrześcijaństwem. Wiele, bardzo wiele dziwnych skorup nałożono na to, co początkowo było religią chrześcijańską. Te pancerze zostały stworzone w toku dziejów przez niektórych ojców Kościoła, a pierwszym z nich był Paweł. On nałożył bardzo gruby pancerz na naukę Chrystusa i stworzył całą szkołę „poprawiaczy”.
Malin, która była osobą umiarkowanie religijną, od pierwszej chwili żywiła do pastora szczerą sympatię i postanowiła, że teraz będzie pilniej uczęszczała do kościoła.
Zdawała sobie jednak sprawę, że jej dobre chęci od początku są skazane na unicestwienie. Pastor w ich parafii swoimi pełnymi gróźb kazaniami był w stanie uśmiercić wszelką pobożność.
Usiedli do stołu, żeby nareszcie coś zjeść. Malin musiała nieustannie sadzać Ulvara z powrotem na krześle, on jednak wolał ciągnąć woźnicę za wąsy. Od początku był zafascynowany potężnymi wąsiskami gościa. Przed chwilą porwał zapałki i chciał mu te wspaniałe wiechcie podpalić. Dopiero spokojne upomnienia Marca zdołały go powstrzymać. Ulvar parskał i wykrzykiwał przekleństwa pod adresem brata, ale posłuchał. W tej parze Marco był osobowością dominującą, choć trzymał się zawsze spokojnie na uboczu.
Ten niezwykły dzień jakoś mijał. Nawet, zdaniem Malin, mijał zbyt szybko. Musiała biegać jak w ukropie od jednej pracy do drugiej, żeby podołać wszystkim domowym obowiązkom, jednocześnie rozmawiała z pastorem, zajmowała się dziećmi, zaglądała do Henninga, żeby dać mu coś do zjedzenia, krzyczała na Ulvara i sprzątała po nim, bo akurat dzisiaj malec był we wspaniałym humorze i psocił jak najęty, dbała o to, by gościom niczego nie brakowało, aż w końcu poczuła, że w głowie jej się kręci ze zmęczenia.
Pastor postanowił, że przenocuje w Lipowej Alei. Sama go zaprosiła i była mu wdzięczna, że zaproszenie przyjął, ale dla niej oznaczało to nowe obowiązki, przygotowanie dwóch pokoi, świeża pościel i wszystko co trzeba…
Kiedy nareszcie mogli usiąść do późnego obiadu, Malin odetchnęła na chwilę. Posadziła Ulvara na krześle i mogła spokojnym głosem zapraszać gości do jedzenia.
Nagle podskoczyła. Henning! Chłopiec musi coś zjeść. Cały dzień siedzi wiernie przy łóżku chorego. Mówiła „łóżko chorego”, choć w głębi duszy myślała: „łóżko umierającego”.
Zmrok już zapadł, więc wzięła ze sobą lampę.
Stanęła w progu i uśmiechnęła się smutno. Henning zasnął. Nadal siedział na krześle przy łóżku, a głowę położył na nogach ojca. Ojciec i syn wciąż trzymali się za ręce.
Malin wróciła do gości. Chłopiec zje później.
Wróciła w odpowiedniej chwili, bo znowu musiała interweniować. Rozdokazywany Ulvar bombardował gości ziemniakami. Malin była przepracowana i tym razem wybuchnęła gwałtowną złością. Złapała Ulvara za kark i syknęła przez zęby:
– Będziesz siedział spokojnie czy nie, ty moje nieszczęście?
I właśnie w tej chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich zaspana Belinda.
Malin i pastor wstali natychmiast i uprzejmie zapraszali ją do stołu. W napięciu oczekiwali jej reakcji, wciąż nie wiedząc, w jakim stanie psychicznym się znajduje.
Belinda pocierała czoło i spoglądała bezradnie to na jedno, to na drugie. Zdawało się, że pastora poznaje, lecz pozostali budzili w niej lęk.
– Tlętna lownica – oświadczył Ulvar, co, rzecz jasna miało znaczyć: wstrętna czarownica.
Malin miała nadzieję, że Belinda nie rozumie jego dziecinnego bełkotu. Że wygląd dziecka przerażał Belindę, nie ulegało wątpliwości.
– To jest mamusia Henninga, dzieci – powiedziała Malin do bliźniaków.
Ulvar pokazał język i wydał z siebie przeciągły ryk.
– Czy ja spałam? – spytała Belinda, która jakby nie miała odwagi na nich spojrzeć.
– Tak. Przespałaś się chwilkę.
Ale Belinda zdaje się nie to miała na myśli.
– Nie wiedziałam, że mamy gości.
Pastor i Malin patrzyli po sobie.
– Gdzie jest Henning? – zapytała Belinda. – I mój mąż?
– Są w sypialni. Obaj – wyjaśnił pastor pospiesznie.
– Obaj? Obaj – powtarzała niepewnie, jakby nie mogła połączyć dwóch różnych wydarzeń.
Nagle spojrzała na swoje ręce i podniosła w górę rękaw.
– O Boże – szepnęła wstrząśnięta. – Jaka ja jestem chuda!
– Byłaś bardzo chora, Belindo – rzekł pastor przyjaźnie. – Ale teraz najgorsze już minęło.
– Byłam chora? Nie pamiętam.
– Ale byłaś też bardzo, bardzo dzielna – dodał pastor. – Bo twój mąż był jeszcze bardziej chory niż ty, a ty zdołałaś utrzymać go przy życiu.
Tego najwyraźniej nie mogła zrozumieć.
Zatrzymała na Ulvarze przerażone, badawcze spojrzenie, ale nie wyglądała na zaskoczoną.
Wychudzonymi palcami dotykała warg.
– Ja… To takie dziwne, ale ja… nic nie rozumiem.
– Wszystko jest w najlepszym porządku – zapewniała Malin. – Usiądź teraz do stołu, Belindo, i zjedz coś. A potem porozmawiamy.
Belinda rozejrzała się po pokoju, jakby kogoś szukała. – Saga? – zapytała.
– Sagi tu nie ma – wyjaśniła Malin pospiesznie. – Ja przyjechałam na jej miejsce. jestem Malin, córka Christera.
– Aha, Christer…
Читать дальше