Potem przedstawili nowo przybyłym swoją teorię.
Twarze Didy i Targenora były jak wykute w kamieniu.
– Możemy się mylić – uprzedził Nataniel.
– Oczywiście – uspokoiła go Dida. – Jesteśmy na to przygotowani.
– Pozwolicie więc, byśmy jeszcze raz spróbowali wywołać obraz?
– Musicie – nalegał Targenor. Jego piękna twarz pokryła się bladością.
– A jeśli mi się nie uda? – cichu powiedział Nataniel.
– Spróbujesz jeszcze raz.
Nataniel głęboko odetchnął i podszedł do małego witraża Benedykta. Wszyscy ruszyli za nim. Tengel Dobry nadal im towarzyszył, ale ustąpił miejsca Didzie i Targenorowi.
Czyjaś dłoń ujęła rękę Nataniela i w napięciu mocno ją uścisnęła. W pierwszej chwili sądził, że to Mali, ale ku swemu zaskoczeniu zobaczył, że to Dida. Duch! A taki mocny, żelazny uścisk ręki! Dida najwidoczniej nie zorientowała się, co robi, całą swą uwagę skupiła na witrażu.
– Tam – szepnął nagle Targenor. – Widziałem coś!
– Ja też – przyznała Dida głuchym głosem. – Ale tylko coś zamigotało, bardzo niewyraźnie.
– To prawda – przyświadczył Targenor.
– Jeśli połączymy nasze siły, być może lepiej nam się uda zaproponował Nataniel.
Zapadła cisza. Nataniel miał wrażenie, że słyszy tylko potęgującą się koncentrację.
Andre i Mali nie mogli tu chyba wiele pomóc, ale i oni jak najgoręcej pragnęli, by obraz znów się ukazał.
Nikt nie myślał o czasie, nie zastanawiał się, czy upływają sekundy, czy też minuty.
W szkle witraża coś zamigotało, wszyscy zebrani drgnęli.
– To była twarz – szepnął Tengel. – Widziałem.
Poza nim nikt się nie odezwał.
I nagle wszyscy jednocześnie wydali okrzyk. Błagająca twarz ukazała się znowu. Taka samotna, bezradna… Pojawiła się tylko przez ułamek sekundy, ale to im wystarczyło.
Dida krzyknęła rozdzierającym głosem:
– Tiili! To Tiili!
– Moja ukochana siostrzyczka – szepnął Targenor. – Wróć, o, wróć!
– To niemożliwe – odparł Nataniel. – Jej obraz odbił się w szkle tak bardzo, bardzo dawno temu.
W głosie Tengela brzmiał nieskrywany żal.
– Kiedy Silje i ja uciekaliśmy z Doliny, jej duch szukał u nas pomocy. Pewnie przechodziliśmy tuż obok miejsca, w którym zniknęła trzysta lat wcześniej.
– Musimy zmienić cały plan bitwy – zdecydowanie oświadczył Targenor, kiedy niechętnie opuszczali hall. Dida nadal stała przy witrażu, jej kształtne palce dotykały szkła, jak gdyby chciała przyciągnąć ukochaną córkę do siebie.
– Co chcesz, żebyśmy zrobili? – spytał Targenora Nataniel.
– Muszę wezwać sztab generalny, Paladinów, Taran-gaiczyków i wszystkich, którzy do niego należą. Ale pozwól mnie i Tengelowi się tym zająć, wy, wybrani, macie robić to, co do was należy, musicie zanieść jasną wodę do Doliny. A ty, Natanielu, musisz natychmiast wyruszyć w drogę.
– Racja – przyznał Tengel Dobry. – Prawdę mówiąc, kiedy mnie wezwałeś, akurat tu zmierzałem, żeby cię ostrzec. Nie zdążyłem jeszcze wyjawić, z czym przybywam.
– Czy coś się stało? – zaniepokoił się Nataniel.
– Tak. Marco zmierza prosto w fatalną pułapkę.
– Marco? On powinien wiedzieć, co robi.
– No cóż, pułapka to może nie najlepsze określenie. Raczej zrządził tak przypadek!
Nataniela ogarnęło poczucie bezradności.
– A ja nie mam samochodu. Marco i tamci go zabrali.
– Muszę cię zmartwić – z żalem powiedział Tengel. – Ty niestety nie masz już w ogóle samochodu.
– Rozbili go?
– No, jeśli tak to nazywacie… tak.
– Ale jak ja wobec tego mam się tam dostać? Pociągiem, samolotem…?
– Nie zdążysz – spokojnie rzekł Targenor. – Oni już stoją w obliczu katastrofy.
– Oni? Ilu ich jest? I gdzie?
– Marco, Tova, Morahan, Gabriel, Rune i Halkatla. Połączyli się. Są w Siedzibie Złych Mocy, w strasznej okolicy. Ale…
Targenor uśmiechnął się smutno:
– Kiedyś przeniosłem mego protegowanego Vetlego z bitewnych pól Europy do domu tak szybko, jak uczyniłby to wiatr. Zabiorę cię do nich.
– Nie – zaprotestował Tengel Dobry. – Jeśli mamy zmieniać cały plan, Najwyższa Rada cię potrzebuje. Proponuję, aby Nataniel, który ma do tego prawo, wezwał wilki czarnych aniołów.
Targenor pokiwał głową.
– One potrafią poruszać się jeszcze szybciej.
– Czy naprawdę mogę to zrobić? – spytał Nataniel.
– Sytuacja jest krytyczna – odparł Tengel Dobry. – Zbierz wszystko, co ci potrzeba, i wyjdź w aleję. Tam możesz je wezwać.
Nataniel uznał tę propozycję za dobrą.
– Widzę, że zaczyna się robić gorąco – powiedział. – Zobaczymy się w Dolinie Ludzi Lodu?
– Na pewno – spokojnie odrzekł Targenor. – Zmobilizujemy wszystkie siły, wszystkie nasze oddziały.
– Utknęłam w tych gałęziach! – zawołała Tova. – Te przebrzydłe wierzby, mogłoby się wydawać, że są żywe!
Gabriel idący przed nią miał podobne problemy, ale był tak mały, że walczył z czepliwymi pędami na niższym poziomie. Od czasu do czasu sponad zarośli wyłaniała się tylko jego czarna grzywka.
Nagle, kiedy Tova zajęła się uwalnianiem nogi ze splątanych zarośli, całkiem zniknął.
W tym miejscu w podłożu była jama i Gabriel w nią wpadł. Spotkało go to nie po raz pierwszy, wymamrotał więc tylko kilka słów, których matka i ojciec z pewnością by nie zaakceptowali, i podjął próby uwolnienia się z pułapki.
Wówczas jednak zdarzyło się coś okropnego, i to tak prędko, że nie zdążył nawet krzyknąć. Jakaś nieduża istota rzuciła się na niego od tyłu i lodowatą dłonią zakryła mu usta. Coś podcięło mu nogi i nagle pojawił się jeszcze ktoś, niemal równie mały. Wystarczył jeden ruch ręki stworów, a Gabrielowi pociemniało w oczach. Oślepłem, pomyślał, ogarnięty paniką. Próbował krzyczeć, ale nieduże istoty poruszające się zwinnie jak wiewiórki błyskawicznie odciągnęły go na bok.
Stracił przytomność.
– Pomóż mi się z tego wyplątać, Halkatlo – stęknęła Tova, wściekła na karłowate wierzby. Halkatla pospieszyła jej na ratunek, pozostali towarzysze także ruszyli w stronę dziewcząt.
– Gdzie Gabriel? – spytał Ian, który szedł przed chłopcem.
Wszyscy przystanęli.
– Gabrielu! – zawołał Marco, a jego głos odbił się echem od skalistych szczytów.
Cisza, jaka potem zapadła, przytłaczała swym ogromem.
– Boże – jęknęła Tova. – Byłam taka zaaferowana… Nie widziałam…
– Nikogo nie będziemy obwiniać – ostro przerwał jej Marco. Pobiegł do przodu, a Ian i Rune się cofnęli. Wszyscy zmierzali do miejsca, w którym powinien być Gabriel.
Zniknęli wśród krzaków, przeszukiwali szczeliny i jamy.
Przyłączyła się do nich Halkatla.
– Tova nareszcie się wyplątała. Znaleźliście chłopca?
– Nie.
Marco wydobył się na powierzchnię.
– Nie mogę tego zrozumieć – szepnął pobielałymi wargami.
Gdy pozostali wyłonili się ponad krzewy, brakowało kolejnej osoby.
– Tova? – zdziwił się Marco.
I tym razem także nie otrzymał odpowiedzi.
– Tova! – powtórzył Ian. – Tova, odezwij się!
Znów straszna cisza była jedynym odzewem. W oddali śniegowa chmura skryła najwyższy ze szczytów. Ciągnący się od niej szarobiały welon zapowiadał, że śnieg wkrótce dotrze i do nich.
Tak tu pusto…
– Tova! Gabriel! – zawołał Marco z przerażeniem w głosie.
Читать дальше