Zalana łzami pokiwała głową. Oboje wiedzieli, że prawdopodobnie ich krótki związek nie przyniesie dziecka. Ale wolno przecież marzyć.
Tova zdawała sobie sprawę, że z płaczem nie jest jej do twarzy, zapłakana wyglądała po prostu strasznie. Ale jakie to miało teraz znaczenie? Pierwszy raz w życiu nie przejmowała się swoim nieszczęsnym wyglądem.
Iana dręczył ból przeszywający całe ciało. Czuł protest organizmu wobec takiego wysiłku, miał wrażenie, że wszystko w nim zbiera się do walki, nic jednak nie mogło mu już pomóc.
W otępieniu ujrzał, że Marco podnosi ramiona.
– Odejdźcie na bok – rozkazał. – Odsuńcie się, ty także, Tovo! Schrońcie się pod tamten nawis!
Usłuchali, nie spuszczając wzroku z Marca.
Dlaczego? Dlaczego? skarżył się Morahan w duchu. Dlaczego nie pozwala im być przy mnie? Kiedy Tova siedziała u mego boku, nie czułem się tak samotny. O Boże, nie chcę umierać, mam po co żyć! Dopiero teraz o tym wiem. Nie odbieraj mi życia, jeszcze nie!
Co ten Marco robi? Ian przez mgłę dostrzegł, że odwrócił się od nich i wyciągnął ramiona najpierw na boki, potem w górę, dokładnie tak, jakby kogoś przyzywał. Niesamowity widok, urodziwy mężczyzna na tle nieba.
Tak trudno oddychać… Nie można złapać powietrza. Ból. Wszechogarniający ból. Wszystkie nerwy drżą, dłonie, ramiona, nogi, całe ciało ogarnęły drgawki.
Ian spróbował wyostrzyć wzrok. Marco odsunął się na bok. Ale w jego miejscu stał ktoś inny… A raczej coś innego.
Olbrzymie czarne skrzydła? Czyżbym już umarł? Wysokie stworzenie i tak niesamowicie piękne. Ale takie mroczne! Ubrane tylko w przepaskę na biodrach i czarną pelerynę zarzuconą na ramiona.
Moi towarzysze także wpatrują się weń jak oniemiali. A więc i oni je widzą?
Ale Marco klęka przy mnie. Podnosi moją głowę, górną połowę ciała. Mówi do mnie. Dookoła grzmi tak, że ledwie go słyszę.
– Leż spokojnie, Ianie! Nie opuszczę cię. To będzie bolało, bardzo bolało, ale ja i my wszyscy chcemy, żebyś żył. Okazałeś nam taką lojalność i jesteś dobrym człowiekiem. Prawie tak jakbyś był z Ludzi Lodu… Nie bój się!
Wówczas Ian zrozumiał, że historia o czarnych aniołach i pochodzeniu Marca była prawdziwa. Poczuł bezgraniczny szacunek.
Nie wyobrażał sobie większego bólu niż ten, który go teraz dręczył. I ta niemożność oddychania. To nieludzkie!
Czarny anioł podszedł bliżej, wyciągnął ramię w stronę umierającego. I nagle Iana Morahana oślepiło ostre światło, w powietrzu zaiskrzyło, raz po raz pojawiał się blask jak z potężnej błyskawicy. Jeśli poprzednio odczuwał ból, to teraz zapragnął powrotu do tego stadium. To bowiem, co zaczęło się dziać z jego ciałem, było tak brutalne, że powoli tracił przytomność. Miał uczucie, że coś miażdży mu każdy najdrobniejszy nawet staw, ciało rozrywane jest na kawałki, wydawało mu się, że krzyczy, ale tak nie było, bo śmiercionośne błyskawice dotarły także do płuc
Zostawcie mnie, zostawcie, błagał niemo. Pozwólcie mi umrzeć w spokoju, nie dręczcie aż do samego końca, to zbyt okrutne, czym sobie na to zasłużyłem?
Usłyszał, że Tova zanosi się płaczem, i pomyślał o niej jeszcze cieplej.
Rune podszedł z drugiej strony i uklęknął przy nim.
– Ja także musiałem przez to przejść, lanie, wiem więc, co teraz czujesz. Większego bólu fizycznego nie ma. – Choć Runemu było chyba jeszcze ciężej niż tobie, Ianie – powiedział Marco. – Bo on miał zostać przemieniony z maleńkiego korzenia w człowieka.
Wtedy Ian zaczął rozumieć, że ich celem nie było wcale dręczenie go do granic przekraczających możność pojmowania. Mózg jednak tak miał zamroczony bólem i walką ze śmiercią, że myśli nie chciały układać się w całość, pojawiały się zaledwie ich strzępki.
Czarny anioł przysunął się teraz tak blisko, że, zdawało się, wypełniał całe niebo. Hebanowa dłoń prześlizgiwała się po kolejnych organach, Ian odczuwał dojmujące kłucia, chwilami musiał też tracić przytomność, bo nie pamiętał wszystkiego.
Upłynęło sporo czasu, więcej niż pół godziny, jak później twierdził Gabriel, który z jakichś nie do końca zrozumiałych powodów mierzył czas.
Ian jednak nie był w stanie liczyć minut. Znalazł się w świecie nieznośnego bólu, w którym nie było miejsca na nic innego.
Długo, bardzo długo czarny anioł trzymał dłoń nad klatką piersiową Irlandczyka, gdzie, jak się zdawało, napotkał najsilniejszy opór. Morahan odchylił głowę, jak gdyby chciał się wyzwolić, sam nie mógł pojąć, jakim cudem jeszcze żyje, bo od bardzo dawna nie wykonał już tego, co można by nazwać oddechem. W ostatniej, zdającej się nie mieć końca godzinie chwytane powietrze nie docierało mu dalej niż do przełyku.
Dlatego takim szokiem było pierwsze zaczerpnięcie powietrza, które dotarło aż do płuc. Nie mógł w to uwierzyć… Wstrzymał oddech, nie śmiał spróbować jeszcze raz, ale wreszcie musiał. Od wielu miesięcy nie mógł oddychać tak swobodnie! W odzwyczajonej od takiej ilości powietrza tchawicy piekło i bolało.
Ogarnęło go ostrożne, niepewne poczucie szczęścia i zaskoczenie tak silne, że spróbował coś powiedzieć.
– I can breathe – jęknął, zapominając, że jest w Norwegii i przez ostatnie tygodnie posługiwał się wyłącznie norweskim. – Mogę oddychać!
– Och, oczywiście, że możesz – powiedział ciepło Marco. Jego głos brzmiał tak, jakby łzy ściskały mu gardło. – Mówiłem, że jesteś jednym z nas. A wobec tego nie możemy cię stracić.
Ian ledwie widział, wzruszenie było zbyt silne. Śmiał się tylko, pojękując z bólu, czarny anioł bowiem nie zakończył jeszcze swych zabiegów. Trzymał teraz dłoń nad lewym bokiem Morahana. Śledziona, pomyślał Ian, od dawna myśl o niej mnie przerażała. O, uzdrów ją także, ty, który potrafisz czynić cuda! Pozwól mi żyć, żyć jako zdrowy człowiek! Tyle już lat upłynęło, od kiedy czułem się całkiem zdrowy.
Mógł się teraz trochę poruszyć, podniósł więc rękę i dotknął okolic wątroby. Opuchlizna ustąpiła. Guzy na chudym ciele…? I one zniknęły!
Jęknął głośno, bo czarny anioł przypuścił ostatni atak, na śledzionę. Znów ból przeszył ciało Morahana, znów bezgłośnie błagał o litość, wiedział jednak, że to odruch, zwykła ludzka reakcja. O, był gotów znosić takie cierpienia przez wiele dni, byle tylko dane mu było wyzdrowieć.
Słońce… Być może będzie mógł zobaczyć wiele wschodów i zachodów słońca. Może zbuduje dom, będzie mógł pracować własnymi rękami, zrobi wszystko sam.
Znów stracił przytomność, w ten sposób organizm bronił się przed zbyt silnym bólem.
Kiedy się ocknął, wokół niego panowała cisza. Czarny anioł zniknął.
Czuł się obolały, zmaltretowany, lecz, o dziwo, było to nawet całkiem przyjemne przeżycie.
Wszystko wydawało się inne. Ciało miał jakby oczyszczone, jak po wewnętrznej i zewnętrznej kąpieli. Był wolny i szczęśliwy. Oszołomiony usiadł.
– Nie podziękowałem – wymamrotał.
Marco przystąpił do niego.
– Nie trzeba. Mój przyjaciel o czarnych skrzydłach wie o twojej wdzięczności. Podobało mu się to, co z tobą zrobił. Widzisz, czarne anioły nie są na ziemi szczególnie mile widziane.
– Ale to przecież takie dobre stworzenia!
– Owszem, ale kto o tym wie? Ojcowie Kościoła skazali je na reprezentowanie Szatana, prastarej złej mocy, a on nie ma nic wspólnego z upadłymi aniołami. Niestety, nie możemy tego udowodnić.
Ian dalej siedział na ziemi, otoczywszy ramionami kolana. Przez chwilę zachowywał spokój, kiedy jednak zdał sobie sprawę z tego, co się wydarzyło, wybuchnął przejmującym płaczem. Tova przysunęła się do niego. I ona nie mogła zapanować nad łzami.
Читать дальше