Nie był to najszybszy sposób przemieszczania się, ale nie musiał już liczyć na innych, to najważniejsze.
A Halkatla? Przebrała miarkę, już on zatroszczy się o jej marny koniec. Wielka Otchłań! Taka będzie jej kara, zasłużyła na nią! A tamci? Mieli ze sobą jasną wodę. I sporo go wyprzedzili.
Lynx, zagadkowy mężczyzna, patrzył, jak jego pan i władca prześlizguje się ponad ziemią, nie dotykając jej stopami.
Lynx przyglądał się temu obojętnie, a potem ruszył drogą. Na pewno dotrze na miejsce, być może nawet uprzedzi swego pana.
Udało im się wypożyczyć największy samochód możliwy do wynajęcia w Oppdal. Teraz bowiem, kiedy przyłączył się do nich Gabriel, gromadka była dość liczna.
Przed opuszczeniem hotelu Marco odbył z Ianem Morahanem rozmowę w cztery oczy.
Czy ten człowiek naprawdę żyje od stu lat? z niedowierzaniem myślał Morahan. Przecież to młodzieniaszek! Ale taki ma autorytet!
Marco uśmiechnął się zakłopotany.
– To, co teraz powiem, może sprawić ci przykrość, ale chcę, żebyś dobrze się nad wszystkim zastanowił. Zejdziemy zaraz z głównej drogi i zapuścimy się w rzadziej zaludnione okolice. Najwłaściwszym posunięciem byłoby umieszczenie cię w szpitalu, ale wiem, że tego nie chcesz. Przyznaję, że cię rozumiem. Innym dobrym wyjściem byłoby wsadzenie cię do pociągu, byś spokojnie, bez przeszkód, mógł dotrzeć do Sandnessjoen. Nie mam jednak ochoty wypuszczać cię samego w takim stanie. Chciałbym, żebyś był z nami, kiedy twoje dni dobiegną kresu.
Morahan był wyraźnie wzruszony.
– Ale ja obiecałem Tovie, że nie będzie musiała zajmować się mną po śmierci.
– Z Tovą już rozmawiałem. Ona całkowicie się ze mną zgadza, nie chce cię teraz utracić. Pozostaje tylko pytanie, czego ty sobie życzysz. Wędrówka przez góry może być ogromnie męcząca. I śmiertelnie niebezpieczna, ale to akurat pewnie wcale cię nie przeraża. Jeśli mam być szczery, nie sądzę, byś mógł wiele wytrzymać.
– Ja już wybrałem – odparł Morahan. – Pójdę z wami. I chcę, abyście mnie pochowali w pięknych norweskich górach, w bezimiennym grobie. Wiesz, że jestem w połowie Norwegiem i nauczyłem się kochać ten kraj. Czuję, że mój dom jest raczej tutaj, a nie w Liverpoolu. I, Marco…
– Tak?
– Opiekuj się Tovą! Być może będzie potrzebowała waszego wsparcia.
– Wiem o tym – uśmiechnął się Marco. – Tova powiedziała mi o waszej umowie. Uważam, że postąpiliście słusznie. Tova jest bardzo samotna, spotkanie z tobą znaczyło dla niej więcej, niż możesz zrozumieć.
– Słodka, kochana dziewczyna – rzekł Ian z rozmarzeniem w oczach. – Dziękuję, że nas nie potępiasz! Ja sam byłem bardzo niepewny. Ale oczywiście… najprawdopodobniej ta noc nie będzie miała żadnych następstw.
– Przyszłość pokaże – stwierdził Marco.
– Przyszłość – cierpko powtórzył Ian. – Z tego co rozumiem, nawet dla was, być może, nie ma przyszłości. A już na pewno dla mnie.
– Starajmy skupić się na dzisiejszym dniu.
– Ja już teraz liczę raczej w godzinach. Ale cieszę się, że mam tak wspaniałych przyjaciół.
Wyszli do swych towarzyszy. Ian zbliżył się do Tovy i objął ją, dziewczyna zaraz się rozjaśniła. Przez cały ranek starała się trzymać blisko niego, często mocno ściskała go za rękę, jak gdyby bała się, że jej zniknie.
Zdawała sobie sprawę, że nastąpi to już wkrótce.
Halkatla tego ranka również była przygaszona. Marco przyjrzał się jej i nigdy jeszcze jego zwykle tak łagodne spojrzenie nie było równie surowe i badawcze. On wie, pomyślała niespokojna. On wie, choć pewna jestem, że Rune nie puścił pary z ust. Marco wie i tak.
Nie skomentował tego ani słowem, Halkatla wiedziała dlaczego. Na policję nie można jej było zgłosić. „Jak się nazywasz?” „Halkatla z Ludzi Lodu”. „Miejsce zamieszkania?” „Nigdzie nie zarejestrowane”. „Rok urodzenia?” „1370. Zmarła… w 1390”. Prawdopodobnie dojdą do wniosku, że mężczyzna palił w samochodzie, trzymał w ręku taki biały patyczek, nazywany papierosem, poza tym czuć było od niego gorzałką. Nikt nie będzie zgłębiać przyczyn wypadku. Zresztą on sam do niczego się nie przyzna; szkoda, jakiej doznał, była zbyt wstydliwa.
Nie mieli też czasu na dodatkowe opóźnienia.
Wreszcie wyruszyli z Oppdal.
Motocyklem jechał teraz Marco, wioząc z tyłu uradowanego Gabriela. Pozostali czworo siedzieli w samochodzie kierowanym przez Tovę.
Wybrali baśniową drogę ku Nerskogen, wijącą się wśród niezwykłych łąk i rosochatych drzew. Za Nerskogen nie było już tak pięknie, pojawił się normalny las, taki, jaki porasta wielkie połacie Norwegii.
Tova pozwoliła Marcowi wybierać drogę, z pewnością wiedział, którędy jechać. Nie był to najprostszy dojazd do Doliny, Marco stwierdził jednak, że jadąc tędy zyskują na czasie.
Kilka godzin później dotarli już do miejsca, z którego dalsza podróż samochodem była niemożliwa. Ostatni odcinek, wiodący wąskimi górskimi ścieżkami, musiał mocno dać się we znaki podróżującemu na tylnym siodełku motocykla Gabrielowi.
Podnieśli wzrok na góry. Tam mieli dotrzeć. Tova z lękiem spojrzała na Iana. Czas ich poganiał, nie mogli pozwolić sobie na spokojną wędrówkę, musieli posuwać się do przodu w bardzo szybkim tempie. Właściwie szaleństwem było ciągnąć chorego w taką drogę, ale nikt się nie wahał, najmniej sam Ian.
Tova spostrzegła jednak, że na widok pnących się nieubłaganie pionowo w górę zboczy zadrżał w przeczuciu nadciągającego końca.
– Mimo wszystko wydaje mi się, że nadłożyliśmy drogi – powiedziała do Marca.
– Owszem, nie jest to najkrótsza trasa do Doliny Ludzi Lodu, ale liczyłem, że nie będzie obstawiona przez popleczników Tengela Złego. Tak było bezpieczniej. Wejście do Doliny znajduje się po drugiej stronie tego łańcucha górskiego.
Ukryli samochód i motocykl wśród niskich brzóz i ruszyli w ostatni etap podróży do Doliny Ludzi Lodu.
Wszyscy milczeli. Wyczuwali powagę sytuacji.
Ledwie zdążyli wejść w pasmo lasu brzozowego, kiedy Ian zaczął mieć problemy. Tova ujęła go za rękę, by ułatwić mu wspinaczkę, ale niewiele to pomagało.
Wreszcie musiał się położyć na miękkim leśnym poszyciu, gdzie królowały jeszcze szarobure barwy zimy, a od ziemi ciągnęło lodowatym chłodem.
Tova siedziała przy nim, płakała, nie starając się nawet tego ukryć, a reszta grupy stała lub klęczała obok.
– Nie wolno ci, Ianie – szlochała Tova. – Nie wolno ci nas opuszczać!
Ian Morahan walczył o oddech. Wiedział, że to już koniec i że może jedynie życzyć sobie, by jak najmniej bolało. Wydawało się jednak, że nie ominą go cierpienia. Było mu słabo, przed oczami migotały czarne plamy, w uszach huczało.
Przez mgłę dostrzegał Marca stojącego u jego stóp. Światło padające od tyłu prześwietlało mu włosy sprawiając, że wokół głowy niezwykłego mężczyzny tworzyła się aureola. Ian słyszał błagania Runego i Halkatli: „Zrób coś, Marco, Spróbuj!”
Ian nie wypuszczał z dłoni ręki Tovy. Drugą rękę dziewczyna podłożyła mu pod kark. Cieszył się, że są przy nim wszyscy. Przyjaciele… Czy kiedykolwiek miał lepszych przyjaciół od tych, których poznał w swych ostatnich dniach? Nie chciał ich opuszczać, pragnął zobaczyć, jak powiedzie im się walka, w której wir teraz się rzucili. Tyle miał pragnień. I nigdy się nie dowie, czy zostawi po sobie potomka…
– Tova… – szepnął z wysiłkiem. – Opiekuj się nim, dla mnie! I… ucałuj je… ode mnie.
Читать дальше