Lekkie drżenie przeniknęło pierś Rama. Oliveiro da Silva, myślał gorączkowo. On jest dla niej odpowiedni. Talornin tak mówi.
Skąd się bierze ten ból w piersiach?
Przed pomieszczeniami zajmowanymi przez białych kilku Strażników stało na warcie.
– Jak się tutaj sprawy mają? – zapytał Ram.
– Oni wrzeszczą i krzyczą: „Halo, halo, co się tam dzieje?” Ale najwyraźniej nikt im nie odpowiada.
Ram wyjaśnił, co się stało, i poprosił Móriego oraz Marca, żeby ostrożnie otworzyli drzwi.
Uporali się z tym w parę sekund, ponieważ zamontowanych tu zamków nie wyposażono w tajne kody.
Trzej biali stali przy paradnym marmurowym stole i na widok wchodzących zaczęli wykrzykiwać słowa protestu. Ich ośmiu wasali i komendant oraz jakaś służąca szukali schronienia za ich plecami.
Talornin poprosił, by oddali władzę bez stawiania oporu. Poinformował, że kierowanie krajem przejmie Książę Słońca. Kiedy Talornin mówił, Ram odnalazł mechanizm regulujący hermetyczne zamykanie okien w pałacu.
Jak większość tego rodzaju „bohaterskich przywódców” trzej starcy, pragnąc ocalić własną skórę, uciekli się do drastycznych środków. Pochwycili kobietę, a Najbielszy ze Wszystkich przykładał teraz do jej szyi ząbkowany nóż, który znalazł na nakrytym do śniadania stole.
– Jeszcze krok, a poderżnę jej gardło! – wołał histerycznie.
Wszyscy widzieli tę scenę coraz wyraźniej, ponieważ okiennice i żaluzje zsuwały się z okien.
– Och, nie, dość już tego – mruknął Oko Nocy wprost do ucha Indry. – To zaczyna być po prostu nudne i męczące.
– Tak, ale tutaj plucie nic nie pomoże – rzeki Ram cicho za jej plecami.
Wytworzyła się sytuacja bez wyjścia. Ostrzeżenia Talornina, że tego rodzaju głupie sztuczki i tak na nic się nie zdadzą, nie docierały do starców. Wszyscy trzej biali trzymali kobietę, która najwyraźniej wybrała złą stronę, a z tyłu za wodzami stali dzielni wasalowie, którzy jakoby mieli ich bronić.
Nieszczęsna kobieta przerażonymi oczami wpatrywała się wciąż w przybyłych.
– Idźcie stąd – syknęła. – Czy nie widzicie, czegoście narobili? Czy chcecie mieć na sumieniu moje życie?
– To nie my jesteśmy dla ciebie niebezpieczni – powiedział Talornin. – Grożą ci twoi kompani.
Wszyscy myśleli gorączkowo. Wiedzieli, że biali nie zawahają się przed poświęceniem kobiety. Nikt nie był w stanie nic zrobić, nikt nie chciał krzywdy innych.
Wtedy Indra, Oko Nocy i Ram coś zobaczyli, a wraz z nimi parę innych osób. W pomieszczeniu znajdowało się ogromne ścienne lustro, prawdopodobnie umieszczone tam po to, by Biali mogli cieszyć się swoim wspaniałym wyglądem, i oto teraz w tym lustrze zebrani zauważyli jakieś dziwne ruchy. Widzieli istoty, których nie było w pokoju.
Duchy Móriego!
Indra poczuła na ramieniu ostrzegawczy uścisk Rama. Ona sama ujęła dłoń Oka Nocy. Wszyscy troje trwali nieporuszeni, nie mieli nawet odwagi mrugnąć okiem.
Duchy, które po przybyciu do Królestwa Światła zrobiły się bardzo urodziwe, podeszły ukradkiem do grupy za stołem. Indra spostrzegła, że teraz w lustrze widać również wszystkich jej przyjaciół.
Nadal nikt się nie poruszał. Stali wyczekująco, przekazali duchom kierowanie sprawami.
Atlantydzi za stołem cofnęli się ku drzwiom w bocznej ścianie. Talornin nie protestował.
Powoli odbicie pokoju znikało z lustra. Widoczni byli tylko biali i ich poplecznicy.
Móri rozumiał. To są jego duchy. Szczególne pole do popisu miała tu Pustka.
– Patrzcie – rzekł do białych. – Popatrzcie w lustro, jesteście nieskończenie urodziwymi mężczyznami!
Tamci obejrzeli się niemal automatycznie, uznali, że Móri mówił prawdę, i przyglądali się sobie z wielkim podziwem. Chcieli zapewne rzucić tylko okiem, ale widok pochłonął ich całkowicie. Widzieli siebie i swoich popleczników. Byli tak bezgranicznie piękni, że mimo woli wyprostowali się i unieśli głowy. Nóż jednak nie został opuszczony. Móri wypowiedział zaklęcie. W ten sposób utrwalił sytuację, biali nie mogli oderwać wzroku od lustra. W pokoju pojawili się dawni czarnoksiężnicy, Hraundrangi-Móri i Nauczyciel, przyłączył się do nich także Dolg. Tak więc w pokoju znajdowało się teraz czterech czarnoksiężników i wszyscy wiedzieli, czego oni potrafią dokonać.
Zebrani słyszeli prastare formułki. Oczywiście czarnoksiężnicy mówili różnymi językami, ale to nie miało znaczenia, rytuał wydawał się przez to jeszcze bardziej tajemniczy. Ponieważ przybysze z Królestwa Światła mieli ze sobą aparaciki Madragów, rozumieli, o co proszą czterej potężni mężowie. Padały słowa dość nieprzyjemne, ale bardzo skuteczne.
Czarnoksiężnicy cofnęli czas. Znajdowali się teraz w początkowym okresie tego królestwa, kiedy trzej biali mężczyźni byli jeszcze mali, a wielu spośród ich zwolenników w ogóle się nie narodziło. Śledzili ich życie przez stulecia, wspominali, co się z nimi działo, kolejni stojący za stołem ludzie pojawiali się w lustrze i teraz Indra oraz jej towarzysze pojęli, o co chodzi. Atlantydzi starzeli się w lustrze i starzały się ich ciała znajdujące się w pokoju, ale nie tak, jak starzeją się ludzie pod ochronnymi promieniami Słońca. Starzeli się tak, jak chciała natura. I nie był to piękny widok.
Kobieta i jedenastu mężczyzn krzyczało z przerażenia na widok swoich wyniszczonych twarzy i bezzębnych ust, na widok coraz straszniejszych zmarszczek, wypadających włosów i zmieniających się ciał. Nie byli w stanie tego znieść, próbowali zamykać oczy, ale wtedy Nauczyciel uczynił ruch i wszyscy stracili powieki tak, że nie było już mowy o przymknięciu oczu. Żadne z nich nie mogło się też odwrócić, musieli tak stać i patrzeć, jak ich nieprawdopodobnie długie życie dobiega końca, zostały wreszcie tylko kości obciągnięte wysuszoną skórą, ale i one wkrótce zniknęły. Głosy starców umilkły już bardzo dawno temu.
Z żadnego nie została nawet kupka popiołu.
Zaklęcia przestały działać.
Indra napotkała spojrzenie Talornina. Zobaczyła w jego oczach ulgę wywołaną tym, że duchy wzięły na siebie odpowiedzialność za unicestwienie tamtych, oraz wyrzuty sumienia, że odczuwa tę ulgę. Zrozumiała jego stan i uśmiechnęła się uspokajająco.
Nikt nie wypowiedział słów, które wszystkim cisnęły się na usta: „Powinniście byli zabić tylko tych trzech mężczyzn, a pozostałych oszczędzić. Przecież mieliśmy bronić kobiety!”
Nikt jednak nie chciał czynić wymówek duchom. Wszystko, co Talornin mógł zrobić, to skłonić się głęboko przed ośmioma istotami, które teraz pojawiły się w pokoju. Była wśród nich również Nadzieja, był Nidhogg. Zwierzę, Powietrze i Woda oraz Pustka.
Duchy zdjęły im wielki ciężar z ramion.
Książę Słońca wyszedł na balkon i prosił zebrany tłum, by oszołomiony radością nie robił żadnych głupstw. Kraj został uwolniony i wszystkim będzie się żyło dobrze, tak jak kiedyś w Nowej Atlantydzie.
Marco, Móri i Dolg zostali jeszcze, by usunąć fanatyczne idee z głów zwolenników dawnej władzy i skierować ich lojalność na właściwy tor, zanim wypuści się ich z więzień. Towarzyszyło im paru Strażników, na wypadek gdyby trzeba było opanować chaos, z jakim należało się liczyć w ciągu pierwszych dni. A także po to, by bronić tych, przeciwko którym kierowała się nienawiść ludu, kiedy zostaną uwolnieni z więzień.
Wszyscy pozostali wrócili do Królestwa Światła.
Kiedy przechodzili przez straszną Przełęcz Wiatrów, Ram powiedział do Oka Nocy:
Читать дальше