Elisabet poczuła się niepewnie, szukała wsparcia u Vemunda, ale on pogrążył się znowu w tym ponurym nastroju, z którym obnosił się od wczesnego rana. Przez całą drogę nie wydobyła z niego ani jednego rozsądnego słowa. Zatem westchnęła ledwo dosłyszalnie i skinęła Braciszkowi głową. Pójdzie, ale żadnego idiotycznego kostiumu na siebie nie włoży, pomyślała. Tym razem pani Tark połamie sobie pazury w starciu z inną silną osobowością. Z Elisabet Paladin z Ludzi Lodu!
Po drodze przez zagajnik, przez las i park rozmawiali z Braciszkiem o sprawach, które Elisabet chętnie by dokładniej zbadała.
– Ach, ten Vemund – westchnął Braciszek. – Jak on się ostatnio zmienił! Pamiętam go jako wspaniałego, najlepszego starszego brata, do którego zawsze mogłem przyjść z każdym zmartwieniem. Mieliśmy niezwykłe dzieciństwo, wierz mi. Ubóstwialiśmy matkę, jakby ją nam samo niebo zesłało. Ojciec też był zawsze bardzo wyrozumiały i poświęcał nam wiele czasu. I nagle Vemund się odmienił. Wyprowadził się z domu. Biedna mama niczego nie pojmuje, jest taka nieszczęśliwa, powiadam ci. To takie niesprawiedliwe ze strony Vemunda, że wyprowadził się ni stąd, ni zowąd, bez słowa wyjaśnienia, chociaż wie, ile mama musiała w życiu wycierpieć…
– Ach, tak? – powiedziała Elisabet obserwująca go czujnie.
– Jej pierwsze małżeństwo, wiesz.
– Nie, nie wiem. Vemund nic mi nie mówił.
– Nie mówił? Powinien był to zrobić. O tym, przez jakie piekło mama przeszła ze swoim pierwszym mężem. O ile dobrze rozumiem, był to człowiek chory psychicznie. Takie sprawy są dziedziczne, wiesz…
Serce Elisabet zaczęło bić mocniej.
– Dziedziczne? Co chcesz przez to powiedzieć?
– No, ich jedyne dziecko pewnego dnia kompletnie się załamało. Podpaliło dwór, w którym mieszkali. Ale w tym czasie pierwszy mąż mamy już nie żył.
Elisabet poczuła, że ma sucho w ustach, język lepi się jej do podniebienia.
– Powiedz mi… jak się nazywała twoja matka… z pierwszego małżeństwa, mam na myśli?
– Ulriksby. Dlaczego pytasz?
Elisabet zatrzymała się. Wzruszyła jedynie ramionami. Nie była w stanie odpowiedzieć.
Żeby Braciszek niczego nie zauważył, znowu ruszyła przed siebie. On mówił dalej, teraz o zbliżającym się balu, a Elisabet kiwała głową i bąkała coś niewyraźnie.
A więc to był powód tej wielkiej troski Vemunda o Karin!
Karin jest przyrodnią siostrą młodych Tarków!
Tego dnia Elisabet miała jednak przeżyć więcej niespodzianek.
Pani Tark przyjęła ich z wylewną serdecznością. Braciszek ucałował rękę matki z tym samym przeklętym psim oddaniem co zawsze, ona zaś przyjmowała to z łaskawością. Potem poprosiła Elisabet, by jej towarzyszyła na górę.
– Braciszek mówił ci chyba, że urządzamy bal kostiumowy? – zapytała kładąc Elisabet poufale rękę na ramieniu, gdy wchodziły po szerokich schodach. – Zastanawiałam się, jak powinniśmy zaprezentować ciebie. Przyjdzie mnóstwo prominentnych osób z najlepszych kręgów Christianii, jest więc bardzo ważne, byś zrobiła jak najlepsze wrażenie.
Elisabet starała się uwolnić od tej wymuszonej poufałości. Mieć tak blisko siebie twarz Emilii Tark i jej okropnie upudrowane włosy, to była prawdziwa męka. Z całych sil powstrzymywała się, żeby nie kichnąć.
Pani Tark zawsze trafnie odgadywała jej nastroje. Cofnęła rękę i mówiła dalej:
– Ty jesteś przecież osobą książęcego pochodzenia, kochana Elisabet, wobec tego musimy ubrać cię odpowiednio. Myślę, że powinno to być coś w wielkim stylu. Imponujące, jeśli mnie dobrze rozumiesz. I znalazłam wspaniały kostium, który na pewno będzie znakomicie na ciebie pasował. Czy nie uważasz, że walkiria to by było właśnie to?
Przeszły przez duży hall na piętrze i Elisabet została zaproszona do buduaru pani Tark, równie eleganckiego i stylowego jak wszystko w tym domu. Zapach pudru był męczący i jak zawsze Elisabet czuła kręcenie w nosie.
Przyjazny szczebiot nie ustawał:
– Uważam, że przy takim kostiumie mogłabyś też zachować swoje ciemne włosy.
– A w jaki kostium pani się ubierze, pani Emilio? – zapytała Elisabet z nadzieją, że irytacja w jej głosie nie będzie zbyt wyraźna.
– W kostium pasterki, moje dziecko. Dosyć pospolicie.
O, tak! Ona będzie pełna wdzięku, urodziwa, kobieca, a Elisabet ma się pokazywać jako ciężka, niezdarna, muskularna walkiria!
Jakby nigdy nic Elisabet zapytała słodziutkim głosem:
– A kim będzie Braciszek?
– Pasterzem. On ma taki wspaniały płaszcz i kapelusz z szerokim rondem. I pasterską laskę. Wygląda w tym naprawdę uroczo.
Przeklęta diablico, pomyślała Elisabet. Tym razem przesadziłaś. Ty pajęczyco, udająca wzór macierzyńskich cnót. Chciałabyś syna zachować dla siebie, a ja jak cielę będę stać w ciężkiej kolczudze i z tarczą? O, nie, niedoczekanie twoje!
Możesz sobie wziąć tego swojego synusia, tego lizusa i pocałujcie mnie oboje w…, miotała w myśli przekleństwa, od których jej matka na pewno by zemdlała. Ja pragnę mieć twojego drugiego syna, tego zagubionego, który już nie chce siedzieć u twoich stóp i wychwalać swojej najwspanialszej mamusi!
Tego, który ma dość serca, by się zająć twoją nieszczęsną córką, którą ty odrzuciłaś i udajesz, że jej nigdy nie było!
Elisabet była tak wzburzona, że płacz dławił ją w gardle. Od teraz będzie niezłomnie stała po stronie Vemunda i Karin. Jakim trzeba być podłym, żeby udawać, że nieszczęśliwa córka nie istnieje? Czyż miejsce matki nie jest przede wszystkim przy chorym dziecku? Czy to nie ona powinna starać się przeprowadzić je przez chorobę? Jak można umieścić córkę w domu wariatów i żyć dalej jakby nic się nie stało?
Nieszczęśliwa, powiedział Braciszek. Biedna mama, jej córka odziedziczyła umysłową chorobę po ojcu i spaliła dom tej wrażliwej mamusi!
Odziedziczyła? Czy Karin naprawdę ma jakieś dziedziczne obciążenia? Zgodnie z tym, co mówi Vemund, chyba nie. Zgodnie z tym, co mówi Vemund, załamanie nerwowe Karin było skutkiem szoku. A Vemundowi Elisabet wierzyła. Bezgranicznie!
Powróciła do czarującej pani Tark.
– Ja już pomyślałam o kostiumie dla siebie – oświadczyła swobodnie. – Mam sukienkę, która po niewielkich przeróbkach będzie mogła mi posłużyć jako kostium Tytanii, królowej elfów.
W oczach pani Tark pojawiły się skry. Nie była przyzwyczajona do sprzeciwu.
– Moje drogie dziecko, na ostatnim balu ja byłam elfem. Nie możemy tego powtarzać. A nikt nie był walkirią poprzednim razem.
I teraz też nikt nie będzie!
– Pani Tark, ja chyba nie jestem typem, nadającym się na walkirię. Przy moich szybkich ruchach i prostym zachowaniu będę wyglądać jak mężczyzna. Ja powinnam mieć delikatniejszą oprawę, w przeciwnym razie wszystko będzie źle.
Słodziutki uśmiech.
– Kochane, drogie dziecko, nauczę cię, jak poprawić maniery. Braciszek jest bardzo czuły na tym punkcie. Chyba za bardzo rozpieszczony przez matkę, tak mi się zdaje.
Przepraszający, ale wyrażający zadowolenie z siebie śmiech.
Potem ciągnęła dalej:
– Braciszek uwielbia łagodną kobiecość. Ale postaramy się obie, żeby to u ciebie znalazł…
Stała z bezradnie opuszczonymi rękami.
– Jeżeli chcesz być elfem, droga Elisabet, to musisz upudrować włosy.
– Moim zdaniem to zbędne. Mam ze sobą białą perukę, do której nie używa się pudru. Nie żebym dobrze znosiła perukę, ale przez jeden wieczór jakoś wytrzymam.
Читать дальше