Pani Tark nadal odnosiła się sceptycznie do pomysłu Elisabet. Spróbowała znowu:
– Ale elf jest… eteryczny, moja droga! A ty chyba nie bardzo…
Nie dokończyła zdania.
– Wobec tego wystąpię w zwyczajnej wizytowej sukni – zdecydowała Elisabet. – Kostiumu walkirii nie włożę w żadnym razie.
Emilia Tark roześmiała się dźwięcznie.
– No to niech już będzie ta królowa elfów. Ale co ty poczniesz z tą swoją ogorzałą cerą? I z tymi rumieńcami? Tu by się naprawdę przydał puder.
– Mowy nie ma – oświadczyła Elisabet, która bardzo dobrze wyczuwała niezadowolenie tamtej. – Żadnego pudru! Nigdy nie słyszałam o elfie, który z trudem łapie oddech.
– Ty masz rzeczywiście poczucie humoru, Elisabet – roześmiała się Emilia Tark i z każdym słowem, które wymawiała, oddalała się coraz bardziej od nieznośnej Elisabet. – Ale poczekaj tu chwilę, to znajdę wspaniałe dodatki do stroju Tytanii. Welon pełen migotliwych gwiazd…
Wyszła z buduaru i zeszła po schodach. Elisabet nie chciała zostać sama w jej prywatnym pokoju, więc i ona przeszła do hallu.
Emilia Tark zabawiła na dole przez jakiś czas. I nagle Elisabet usłyszała jej głos dobiegający z dalszych pomieszczeń:
– Bubi, Bubi, mój drogi, chodź tu na chwilę! Czy nie widziałeś gdzieś kuferka z moimi maskaradowymi kostiumami?
Elisabet zamarła.
Bubi?
Bubi tutaj, w Lekenes?
Jakiś głos odpowiedział:
– Co ty mówisz, Emilio?
Kroki na dole. Męskie kroki wychodzące z hallu.
Elisabet podeszła do poręczy schodów. Miała stąd widok na cały hall.
Widziała go z góry, jak idzie w stronę, skąd dobiegał głos Emilii. Był trochę łysy, widocznie zdjął perukę. Z góry wyglądał jak beczka.
Po czym zniknął.
Elisabet głęboko wciągnęła powietrze. Nietrudno go było poznać. Gruby korpus, ciemnoczerwona skóra.
Bubi to Mandrup Svendsen!
Ale co się takiego strasznego wtedy wydarzyło? Kiedy Vemund zranił Karin tak, że o mało nie umarła? Bubi, który nigdy nie przyszedł… Spalony majątek.
I kiedy to się stało?
Nadeszła sobota, dzień balu. I jakby diabeł siedział gdzieś pod sceną i pociągał za sznurki, wszystko skupiło się tego dnia w Lekenes.
Zaczęło się od doktora Hansena, który przypadkiem, wracając z wizyty u chorego, zderzył się z panną Spitze. Już miał ją wyminąć na ulicy, kiedy przypomniał sobie prośbę Elisabet.
– Proszę mi wybaczyć – powiedział uprzejmie. – Ale czy to nie mademoiselle Spitze?
Przestrach, który w pierwszej chwili odmalował się na twarzy nieznajomej, zniknął. Ten pan nie miał chyba żadnych ukrytych zamiarów.
– Owszem – odparła powściągliwie.
Doktor Hansen przyjrzał się drobnej, podobnej do ptaka kobiecie, która musiała być chyba w jego wieku. Przedstawił się i niemal jednym tchem powiedział:
– Pewna młoda dama, którą znam, pragnie nawiązać z panią kontakt.
W głosie tamtej znowu pojawiła się rezerwa.
– Ach, tak?
– I zdaje się, że to dla niej dosyć ważne. Ona się nazywa Elisabet Paladin z Ludzi Lodu.
Panna Spitze sprawiała wrażenie zdezorientowanej.
– Nie mogę powiedzieć, żebym znała to nazwisko…
– Nie, nie sądzę.
– Czy ona jest chora? Czy ma może jakieś zmartwienia?
– Nie, chyba nie. Ja nie wiem, o co tu chodzi, ale zdaje się, że to pilne. Jeśli można, to dałbym pani jej adres, wtedy sama się pani przekona.
Panna Spitze kiwała głową. Przypominała dzięcioła, który znalazł coś interesującego w pniu drzewa.
– Jestem wolna dziś po południu, to się tam przejdę. Zawsze jestem gotowa pomagać, kiedy ktoś potrzebuje miłosierdzia.
Doktor Hansen podziękował serdecznie i dał jej adres. Potem się pożegnali.
Doktor Hansen był lekarzem niezbyt lubianym przez kolegów. Ich zdaniem był zbyt ludzki w stosunku do pacjentów. Lekarz powinien znać swoje miejsce, swoją wysoką pozycję w społeczeństwie. Powinien rozmawiać z ludźmi z godnością i niezrozumiale i tylko czasem poklepywać ich łaskawie, dodając im w ten sposób otuchy. Doktor Hansen zaś był zanadto jowialny i zbyt wiele okazywał ludziom zainteresowania. Pewnie dlatego pacjenci go ubóstwiali. To okropne.
Ale krytyka ze strony kolegów nie martwiła dobrego doktora. Teraz znowu podał rękę przyjacielowi w potrzebie. Panienka Elisabet będzie chyba zadowolona. Ma temperament ta dziewczyna!
I co to za sympatyczny dom! A jaka interesująca pacjentka! Znajdzie chyba jakiś powód, by także pójść tam po południu. Nie był już od kilku dni. Karin Ulriksby potrzebuje pewnie jego rady…
Elisabet nie widziała Vemunda od chwili, gdy Braciszek zabrał ją sprzed jego domu na skraju lasu. Przedwczoraj… Czy to naprawdę tylko dwa dni? Miała wrażenie, że co najmniej dwa tygodnie.
Pani Akerstrom, którą Elisabet bez skrupułów wypytała, wyjaśniła, że Vemund spędził te dwa dni w swoim biurze w Christianii. Przeglądał księgi, powiedziała.
Czy musi się tym zajmować akurat teraz?
Elisabet była w okropnym humorze. Poirytowana, nie miała pojęcia, co robić. Wiedziała, że Tarkowie zamierzają dziś wieczorem ogłosić jej zaręczyny z Braciszkiem w obecności tych wszystkich wspaniałych gości. Margrabianka Elisabet Paladin z Ludzi Lodu, księżniczka krwi.
A zabierajcie się tam, gdzie pieprz rośnie!
Musi porozmawiać z Braciszkiem i jego rodzicami, zanim rozpocznie się bal. Musi im powiedzieć, że się rozmyśliła, że nie chce. Że tak naprawdę to chce Vemunda. Im to chyba wszystko jedno, który z synów ożeni się z tak zwaną książęcą córką – rany boskie, co za tytuł! – ale Vemundowi to nie wszystko jedno! Dlatego powinna przede wszystkim porozmawiać z nim.
Powiadomić, że odstępuje od umowy. Jemu nie musi mówić, że to za niego chciałaby wyjść za mąż, to już niech raczej on prosi o jej rękę. Przynajmniej tyle jest jej winien.
Istniało jednak ryzyko, że on nie poprosi. Że wybierze pistolet, sznur czy co tam jeszcze.
Przeklęty uparciuch!
Z niesmakiem przyglądała się swojemu maskaradowemu kostiumowi, który leżał zwinięty na łóżku. Przebierać się! Akurat teraz, kiedy znajduje się w stanie takiego wzburzenia!
Wyrzutów sumienia wobec Braciszka nie miała. Niewątpliwie podobała mu się przez jakiś czas, ale jemu jest naprawdę obojętne, z kim się ożeni. I tak nadal będzie się zakochiwał w młodych paniach i prawdopodobnie będzie nawiązywał z nimi bliższe stosunki, żonaty czy nie. Na tyle poznała już Braciszka, by wiedzieć, że on nie będzie się przejmował małżeńską wiernością.
Elisabet zaś nie mogłaby żyć ze świadomością, że jej mąż trwoni gdzieś uczucia należne rodzinie.
Musi z nim zerwać! Teraz, dzisiaj. Im szybciej, tym lepiej!
Tak, bo przecież jedzie na tym samym wozie co on! Jej sytuacja jest nawet jeszcze gorsza. Ona przecież weszłaby do tego małżeństwa z miłością do własnego szwagra.
To nie leżało w zwyczajach Elisabet. To by była zdrada, od początku do końca.
Karin zawołała ją ze swego pokoju na piętrze, zatem Elisabet zmusiła się, by myśleć o czym innym.
W całym tym zamieszaniu, w tym uczuciowym napięciu ani ona, ani Vemund nie zdążyli powiedzieć drogiemu doktorowi Hansenowi, który zresztą nie pokazywał się już jakiś czas, że Karin w żadnym razie nie powinna się zbliżać do Lekenes.
Nie wiedzieli, że ona z największą niecierpliwością oczekuje, by się tam wybrać, i że zamierza prosić doktora, by ją tam zawiózł. Tak chciała jeszcze raz zobaczyć tę baśniową posiadłość! Może nawet odwiedzić ludzi, którzy mieszkają w tym pięknym domu, z którego dotychczas widziała tylko fasadę. Karin tak strasznie chciała się dowiedzieć, jak jest za tą wspaniałą fasadą.
Читать дальше