– Ciebie? A to dlaczego? – zapytała Elisabet gwałtownie.
Vemund spojrzał na nią znad gałganka, a jej serce zaczęło mocniej uderzać. Wyłącznie pod wpływem świadomości, że on na nią patrzy!
Ależ ja jestem głupia, pomyślała. Czy to tak człowiek się zachowuje, kiedy jest zakochany?
Vemund wyjaśniał. Wyglądało na to, że nie zwrócił uwagi na jej bezkrytyczny zachwyt.
– Tak, ponieważ bardzo by chciał trafić na coś skandalicznego, co by rzucało cień na moją moralność. On teraz walczy o życie.
– Co to znaczy?
– Podczas twojej nieobecności przejrzałem księgi przedsiębiorstwa. I nie chciałbym teraz mówić, co tam znalazłem. Zbyt obojętnie traktowałem dotychczas to, co się tam dzieje. Dzisiaj jednak doniosłem o jego praktykach władzom.
– I on teraz szuka jakichś pikantnych szczegółów, na przykład o twojej utrzymance? By zakwestionować twoją wiarygodność?
– Prawdopodobnie.
– A przynajmniej… Vemund, on chyba nie zamierza zrobić nic bardziej drastycznego?
Słyszał lęk w jej głosie.
– Chodzi ci o to, czy nie przyjdzie z jakimś bardziej kłopotliwym towarzystwem? Możliwe, że będzie chciał czegoś takiego spróbować. Ale ja się nie dam, dopóki Karin i Braciszek nie będą bezpieczni.
Elisabet rzuciła się na niego z pięściami i zaczęła go tłuc po piersiach.
– Nie masz prawa tak mówić! Już ci powiedziałam! Czy naprawdę moje uczucia nie mają dla ciebie żadnego znaczenia? Tylko tych dwoje cię obchodzi?
Vemund chwycił ją za ręce. Był bardzo poważny, oczy miał smutne. Pełne tęsknoty.
Nic jednak nie zdążył powiedzieć, bo zawołano ich z góry. Pobiegli do zdenerwowanych kobiet, które doktor Hansen starał się uspokajać.
– Pani Vagen – zapytał Vemund. – Czy widziała pani tego mężczyznę?
– Widziałam tylko parę wytrzeszczonych oczu. I dużą, okrągłą twarz.
– Ilu z nas przy stole on mógł widzieć?
– Szpara była dosyć wąska – powiedziała z wahaniem. – Pewnie nie widział nikogo oprócz mnie. No i może panią Akerstrom.
Doktor Hansen kiwał głową.
– To się zgadza. Panna Karin i pan Vemund siedzieli tyłem do okna. Panna Elisabet i ja na końcach stołu.
– A czy mógł słyszeć nasze głosy? – zapytała Elisabet.
– Nie, ten dom ma solidne ściany i podwójne okna – odparł Vemund.
– Ale ja się teraz nie odważę iść do domu – powiedziała pani Akerstrom.
Postanowiono, że doktor Hansen ją odwiezie. Vemund miał zostać z resztą pań na noc. Pani Vagen pościeliła mu na kanapie w salonie. Wszyscy mogli czuć się bezpiecznie.
Elisabet zabroniła Vemundowi wracać do domu w lesie. Ze względu na jego dobro. Jej troskliwość wzruszyła go.
Cudownie było wiedzieć, że Vemund jest tuż obok, w salonie. Elisabet nie mogła z tego powodu zasnąć. Gdyby nie to, że w domu byli jeszcze inni, poszłaby do niego i usiadła na brzegu łóżka.
Wyłącznie po to, by porozmawiać, naturalnie!
Vemund czuł się znacznie gorzej. Rzucał się na zbyt krótkiej kanapie i żałował, że nie ma przy sobie odrobiny alkoholu. Nie pił jednak od chwili, gdy Elisabet widziała go kompletnie pijanym, i uroczyście postanowił nigdy więcej tego nie robić. Koniec z tym przyzwyczajeniem! Zmartwień nie utopi się w wódce, są równie dojmujące rano, jak były wieczorem, tyle że na dodatek człowiek czuje się nędznie.
Żeby go tylko ta jego mara nie dręczyła tak strasznie dzisiejszej nocy!
Co ja mam robić? powtarzał nieustannie, wpatrując się w ciemny sufit. Przecież jeszcze niedawno dobrze wiedziałem, jak postępować. Miałem zapewnić Braciszkowi i Karin spokojne życie, a potem skończyć z własnym. Uwolnić się od tej obrzydliwości, która mnie dławi. Ale teraz…
Przewracał się udręczony z boku na bok i jęczał cicho.
Braciszek… Elisabet jest odpowiednią żoną dla Braciszka. On potrzebuje silnej i zdecydowanej kobiety u swego boku. To dla niego niezbędne. Musi stąd wyjechać. Elisabet zrobi z niego człowieka, jakiego ja nigdy nie zdołałem uczynić, silnego, dominującego nad innymi mężczyznę.
Braciszek… którym się opiekowałem, kiedy byliśmy mali, pomagałem mu dbać o siebie, kryłem jego bezmyślne postępki. Byliśmy zgranymi braćmi, on i ja. Ileż to razy szliśmy obok siebie, ja trzymałem go za rękę, on wciąż mówił i zadawał tyle pytań. Zawsze musiałem ponosić konsekwencje, kiedy on zawinił. Ja próbowałem przemienić tego potwornie rozpieszczonego chłopca w silną, pewną siebie osobowość.
Często bywaliśmy rozpieszczani. I równie często porzucani.
Braciszek, który płakał, bo nie zabrano go na wycieczkę łodzią. Braciszek, który kłamał w szkole. Braciszek, który uwodził służące, kiedy jeszcze był dzieckiem. Wszystko trzeba było potem ukryć i załatwić.
Teraz muszę mu pomóc jeszcze raz. Pomóc mu cało wyjść z największego dramatu naszego życia. I on nie może o tym wiedzieć.
O Boże, co ja mam zrobić? Jeszcze kilka dni temu śmierć wydawała mi się najlepszym wyjściem. Starałem się zaręczyć Braciszka… O, nie! Nie wytrzymam tego!
Chcę dla niego tylko dobra! Ale on nie może mi odebrać tego jednego, co kiedykolwiek chciałem mieć! Przecież ja nie chcę umierać! Nie teraz! Ale muszę! Bo nie będę mógł nigdy wydrzeć z siebie myśli o tym, co się stało z mojej winy.
A jeśli Karin wyzdrowieje?
Wtedy rozpęta się prawdziwe piekło!
Vemund zeskoczył z posłania i szybkim krokiem poszedł do drzwi pokoju Elisabet. Niech chociaż raz w życiu dostanę to, czego pragnę najbardziej, pomyślał. Ona jest jak moja bliźniacza siostra, tacy jesteśmy do siebie podobni charakterami. Jeden jedyny raz, a potem mogę umrzeć!
Zatrzymał się z ręką na klamce.
Nie, takiego bólu nie mogę im sprawić, tym dwojgu, których kocham najbardziej! Muszę się trzymać z boku. Muszę odejść. Ze względu na nich i ze względu na siebie samego.
Ale mam jeszcze jedną rzecz do załatwienia. Chodzi o Mandrupa i jego nikczemne manipulacje z kasą przedsiębiorstwa. Zawiadomiłem już władze. Jeszcze nie mogę zniknąć.
Szwindle kuzyna posłużyły mu za wymówkę, żeby jeszcze trochę zostać przy Elisabet. Patrzeć na nią. Słyszeć jej głos, czuć jej zapach. Tęsknić za nią.
Następnego ranka Elisabet uparła się, że będzie towarzyszyć Vemundowi do jego domu. Żeby mieć pewność, że żadne opryszki nie czają się gdzieś w zaroślach, jak powiedziała.
Vemund szedł obok niej, milczący, pogrążony w rozpaczy. Nie był w stanie nawet na nią spojrzeć, tak bardzo jej pragnął. Z każdą minutą tęsknota narastała, stawała się coraz bardziej paląca.
Dobry Boże, jak to się skończy? myślał.
Już z daleka zobaczyli, że przed domem ktoś czeka.
– Braciszek – powiedział Vemund.
– Ech! – wymknęło się Elisabet, a Vemund spojrzał na nią karcąco.
Niech on sobie kocha swojego brata, jak chce, pomyślała ze złością. Ale o sobie będę decydować sama.
– Vemund, co to znaczy? – usłyszeli głos Braciszka. – Chyba nie spędziłeś nocy w domu mojej przyszłej żony? Bo w takim razie…
– Nie gadaj głupstw – uciął Vemund. – Czego chcesz ode mnie?
Nie chciał, by jego głos brzmiał szorstko.
Ale Braciszek nie tracił humoru.
– Gdybym mógł pożyczyć własną narzeczoną, to nasza droga mama chętnie zamieniłaby z Elisabet kilka słów na temat sobotniego przyjęcia. Szykujemy bal kostiumowy w stylu dworskim.
– Z maskami? – zapytał Vemund. – To może być niebezpieczne!
– Nie, masek mama nie chce. Od tego czasu kiedy razem z gośćmi zakradli się złodzieje, mama nie organizuje maskarad. Ale chciałaby, żeby Elisabet miała jakiś wyjątkowo piękny kostium. Pójdziesz ze mną? – zwrócił się do niej.
Читать дальше