– Moja sympatia jest po stronie panienki – odpowiedział stangret.
Późnym wieczorem wysiadła na rynku w Christianii, przemarznięta, z bolesnym przeświadczeniem, że coś przegapiła. Po prostu zadawała niewłaściwe pytania podczas tego swojego prywatnego śledztwa.
Christiania była zimnym i niegościnnym miastem dla kogoś, kto wracał do domu zmęczony, głodny i zziębnięty po długiej podróży na koźle. Marznąca mgła stała nad ciemną wodą Pipervika, powietrze było wilgotne, słabe światło latarń na ulicach z trudem rozpraszało mrok. Ciepło jasnego domu w Elistrand wydawało się teraz Elisabet rozkosznym marzeniem.
Elisabet szła powoli, potykając się, tak była zmęczona. Nie jest też wcale zabawne dla młodej dziewczyny chodzić po mieście późno wieczorem, ale na szczęście przy tym dotkliwym jesiennym chłodzie ludzi na ulicach było niewiele.
Mimo wszystko odetchnęła z ulgą, kiedy zatrzymał się przy niej powóz doktora Hansena. Doktor wracał z wizyty u chorego i proponował, że ją odwiezie. Elisabet przyjęła pomoc bez skrupułów, chociaż miała już niedaleko.
Wyglądało zresztą na to, że doktor więcej niż chętnie będzie jej towarzyszył do domu.
– Tak, panna Karin bardzo mnie interesuje – przyznawał. – Zarówno jako pacjent, jak i człowiek. Sposób, w jaki bez chwili wahania zajęła się dzieckiem, świadczy o tym, że pod maską egoistycznego zapatrzenia w siebie kryje się dobre serce.
– Owo zapatrzenie w siebie chyba już minęło?
– Tak, tak – potwierdził. – Ona bardzo za panią tęskniła, panno Paladin. Stała się pani dla niej niezastąpiona pod wieloma względami.
– Naprawdę? – Elisabet zarumieniła się z radości. – A czy w domu wszystko w porządku?
– O, tak. Wzywano mnie wczoraj, bo mała miała sapkę i biedna Karin bardzo się denerwowała. Udało mi się ją uspokoić, a potem zabrałem ją na krótką przejażdżkę powozem.
– To bardzo uprzejme z pańskiej strony. Na pewno dobrze jej to zrobiło.
– Dla mnie to także jest bardzo interesujące, móc obserwować stan panny Karin – wyjaśnił doktor. – Jeśli chodzi o jej stan psychiczny, jest dużo zdrowsza niż wtedy, kiedy widziałem ją po raz pierwszy. Zabrałem ją na przejażdżkę poza miasto, na wzgórza. Wiejskie powietrze podziałało cudownie. A poza tym niesłychanie jej się spodobała pewna piękna posiadłość, obok której przejeżdżaliśmy, Lekenes. Chce znowu pojechać w tamte okolice.
Elisabet zastanawiała się.
Najpierw chciała zawołać: „Nie, na Boga, niech jej pan tam nie wozi! Vemund nie chce, żeby ona spotkała kogoś stamtąd. Oni nazywają się Tark, rozumie pan. Jak pan wie, nie można przy niej wymieniać tego nazwiska. Nie można wspominać, że i Vemund tak się nazywa. Bo to on spowodował jej psychiczne załamanie, chociaż nie chce powiedzieć, jak do tego doszło. Ale nazwisko Tark może obudzić w niej jakieś straszne wspomnienia. Więc należy ją trzymać z dala od Lekenes”. Ale niczego nie powiedziała. Najpierw musi zapytać Vemunda. Może on nie chce, żeby mieszać innych w ich sprawy.
– Czy nikt jej nie widział?
– Myślę, że nie. Wysiedliśmy wprawdzie z powozu, ale nie zbliżaliśmy się do domu.
– Ktoś jednak mógł was widzieć z okien?
– Prawdopodobnie, ale… Dlaczego pani pyta?
– Nic ważnego. Przestraszyłam się, że ludzie stamtąd mogliby nawiązać z nią kontakt. Ona sama pochodzi przecież ze środowiska ziemiańskiego. To by mogło rozjątrzyć dawne rany. W każdym razie Vemund tak twierdzi, a ja nie mam powodu wątpić w jego słowa.
Doktor Hansen zastanawiał się przez chwilę.
– Kiedy wracaliśmy do miasta, wydarzyło się coś dziwnego. Jechał za nami jakiś powóz. Wydawało się, że nas wyprzedzi, ale tego nie zrobił.
– Jak długo za wami jechał?
– Nie wiem, bo przestałem się nim przejmować. Ale chciałbym nieco bliżej poznać tajemnicę panny Karin. Wiedzieć więcej o tym, co spowodowało jej chorobę.
– Ja także – mruknęła Elisabet. – Ja także.
– Proszę mi natychmiast dać znać, gdybym mógł się na coś przydać.
– Już może pan coś dla mnie zrobić! – zawołała szczerze. – Pan spotyka tak wiele ludzi… Czy nie zna pan niejakiej panny Spitze? Chciałabym ją poznać, to dla mnie niesłychanie ważne.
Siwiejąca kozia bródka doktora wyglądała w świetle latarni jak wycięta z papieru.
– Panna Spitze… Nie mógłbym powiedzieć, że…
Elisabet wyjaśniła:
– To Niemka. Pracuje na rzecz biednych w jakiejś parafii w Christianii. Praca charytatywna i tak dalej.
– Tak, oczywiście, że wiem, a kogo chodzi! Spotkałem ją.
Elisabet próbowała poruszać palcami nóg, ale były zmarznięte na kość. Podziękowała, dzwoniąc zębami, gdy doktor przekazał jej adres kościoła i parafii, gdzie pracowała panna Spitze.
Tymczasem dojechali do domu i rozmowa się urwała.
– Wejdzie pan ze mną? – zachęcała Elisabet, bo miała przeczucie, że tego właśnie doktor życzyłby sobie najbardziej.
Przez moment wahał się, by zachować pozory, ale zaraz potem ruszył za nią.
Chyba jeszcze nigdy Elisabet nie znalazła się w takim miłym otoczeniu! Była potwornie zmarznięta, głodna i zmęczona, a tu już w hallu uderzył ją zapach świeżego chleba. Pani Vagen i pani Akerstrom nakrywały właśnie do kolacji, stół w jadalni oświetlony był łagodnym blaskiem świec. Karin zeszła po schodach, żeby ich powitać, i – najważniejsze ze wszystkiego – Vemund był tam także!
Na próżno starała się ukryć uśmiech szczęścia! Był to zresztą raczej grymas zmarzniętej twarzy, ale nikt nie mógłby go sobie fałszywie tłumaczyć.
– Jak długo cię nie było! – powiedział Vernund gwałtownie. – Gdzieś ty się podziewała?
– Jak to dobrze, że jesteś – szczebiotała Karin. – Vemund bardzo się o ciebie niepokoił… – Paplała dalej, nie przejmując się ponurymi spojrzeniami Vemunda. – Właśnie mieliśmy przy kolacji odbyt naradę w sprawie chrztu. Nasze sympatyczne panie napiekły już ciasta, czy to nie miło z ich strony? Doktorze Hansen, jak się cieszę, że pan przyszedł!
Elisabet stała bez słowa i rozkoszowała się domową atmosferą.
– A z małą wszystko dobrze? – zapytała, kiedy Vemund pomagał jej zdjąć okrycie. Zauważyła, że ukradkiem pogładził ją po ramieniu i że to wcale nie był przypadek.
– Tak. Oddycha już lżej, moje maleństwo – pospieszyła z odpowiedzią Karin. – Położyliśmy jej kompres na piersi, a poza tym dbamy, żeby w pokoju było ciepło; palimy w kaflowym piecu. Wszystko zgodnie z uprzejmymi wskazówkami doktora Hansena.
– Jesteś sina z zimna – powiedział Vemund do Elisabet surowym tonem. – Jak to się stało, że aż tak zmarzłaś?
Elisabet opowiedziała o upudrowanych damach w powozie, o mało się nie wygadała, że był to dyliżans z Holmestrand, ale na szczęście w porę ugryzła się w język.
Vemund rozcierał jej ręce. Gdy inni byli zajęci w jadalni, powiedział cicho:
– Wczoraj widziałem się w biurze z Braciszkiem. Jego matka życzy sobie, byś przyszła do Lekenes w sobotę wieczorem. Odbędzie się tam doroczne przyjęcie dla wytwornego towarzystwa. Chcą cię przedstawić jako margrabiankę, potomkinię książęcego rodu i Bóg wie co jeszcze.
– Nie, to kompletne szaleństwo! Przecież ja nie jestem żadną księżniczką!
Oboje wybuchnęli śmiechem na myśl o poczciwym, mocno stąpającym po ziemi gospodarzu, Ulfie Paladinie z Ludzi Lodu, który miałby być tytułowany księciem.
– Tak się cieszę, że wróciłaś – powiedział Vemund spontanicznie.
Читать дальше