– Słyszeliśmy, że ktoś stuka w głębi domu, jakby w jakąś rurę. Myśleliśmy więc, że siostry są w domu. A potem przestało stukać…
– Długo trwało to stukanie?
– Nie, może jeden dzień. Albo dwa – odparł mężczyzna.
– Doktor powiedział, że umarła już dawno – pospieszyła z zapewnieniem kobieta.
– Dzięki Bogu, że się nie męczyła – mruknął Rikard.
– Dziwne wydawało nam się to stukanie, ale my nie z takich, co to pchają nos w nie swoje sprawy. Każdy ma własne kłopoty. Ale potem zauważyliśmy, że na okrągło pali się u nich światło, a to wydało nam się dziwne, bo one były bardzo oszczędne. No to wybiliśmy okno i weszliśmy do środka. Z początku nic nie znaleźliśmy, ale potem zobaczyliśmy Olavę w piwnicy. Spadła ze schodów i złamała kość udową. Potem zamarzła na śmierć. Tak powiedział doktor, bo od razu go wezwaliśmy. Ciekawe zresztą, kto za to zapłaci?
– Nie musicie się o to martwić. Chciałbym jednak dowiedzieć się czegoś więcej o tej Olavie Johansen. Czy ona była drobna i szczupła?
– Drobna i szczupła? Nie, to Agnes. Siostra – wyjaśnił mężczyzna. – Olava była gruba jak beczka, ciężko dyszała i nie powinna nigdy wchodzić na te schody.
– Ale gdzie wobec tego jest Agnes? I pies?
– Nie mamy pojęcia, nie widzieliśmy jej od dawna.
Rikard spróbował ustalić, kiedy ostatni raz widzieli Agnes z psem i kiedy słyszeli stukanie w rurę. Małżonkowie przy okazji wyjaśnili, że rura biegła wzdłuż schodów do piwnicy i właśnie w nią musiała uderzać Olava, znaleziono bowiem przy niej polano. Biedna kobieta, pomyślał Rikard, w miarę jednak napływających wyjaśnień zrozumiał, że musiała umrzeć dość szybko. Prawdopodobnie zasnęła i we śnie zmarła z zimna.
Bardziej jednak interesowała go Agnes. Wydawało się, że zniknęła mniej więcej w tym samym czasie, kiedy pojawił się Willy Matteus.
– Czy wiecie, jak ubierały się siostry? – spytał.
– Wiem dokładnie, jakie miały ubrania – bez zmrużenia oka oświadczyła kobieta.
– Agnes zwykle chodziła w szarym kapeluszu i w szarym płaszczu, prawda?
– Agnes? O, nie, nigdy nie przyszłoby jej to do głowy. To Olava wybierała dla niej stroje i biedna Agnes musiała chodzić w okropnym czerwonym kapeluszu i w swoim starym brązowym płaszczu. Od lat w tym samym, pewnie jakby go postawić, to by się nie przewrócił!
Rikard kilkakrotnie pokiwał głową. Zapomniał całkiem o swoich rozmówcach, wrócił myślą do wieczoru, kiedy pomógł na ulicy niedużej, zmieszanej damie w czerwonym kapeluszu i brązowym płaszczu. Tuż przed tym kobieta piskliwie wołała Doffena i Rikard kątem oka zauważył także niedużego teriera. Wielu świadków wspominało kobietę w czerwonym kapeluszu, której towarzyszył pies.
Później kobieta zniknęła bez śladu. Ale niewiasta, która pomogła Willyemu Matteusowi, z całą pewnością miała na sobie szary strój, wszyscy to poświadczyli, nie było co do tego najmniejszych wątpliwości. Nie miała też psa.
Agnes Johansen okazała się więc ślepym torem.
Gdzieś jednak musiała przebywać! Powinna zostać poinformowana o śmierci siostry.
No cóż, niech zajmą się tym koledzy, on ma co innego do roboty.
Podziękował małżonkom i wybrał się do tak zwanej świątyni pastora Pruncka.
Rikard wiedział doskonale, gdzie znajduje się stary, nie używany szyb kopalni, nikt jednak od wielu lat nim się nie zajmował. A więc to tam postanowił schronić się pastor, by przeczekać zagładę świata! Rikard zabrał ze sobą dwóch kolegów, funkcjonariusza i aspiranta, chodziło wszak o wielu ludzi zamkniętych w pieczarze, i wszystkich należało odizolować.
Dano znać do szpitala i dyrekcja postanowiła przeznaczyć na ten cel jeszcze jeden budynek. Już wcześniej liczono się z tym, że przybędą kolejni podejrzani o zarażenie.
Ale sześćdziesiąt dwie osoby jednocześnie…? To wielki, ogromny problem, stwierdzono w szpitalu.
Z zewnątrz świątynia w niczym nie przypominała raju. Wiodły do niej zardzewiałe żelazne drzwi w skalnej ścianie. Doprawdy, pozostawało duże pole do popisu dla wyobraźni.
Rikard zastukał mocno.
Żadnej odpowiedzi.
– Policja! Otwierać w imieniu prawa!
Nadal cisza. Czyżby wewnątrz nikogo nie było? Pchnął drzwi, ale okazały się zamknięte od środka.
Nic im się chyba nie stało? Straszne myśli o zatruciu tlenkiem węgla, zamarznięciu, braku tlenu, a nawet masowym samobójstwie zakłębiły mu się w głowie, zanim wreszcie ze środka dobiegł głos:
– Przepadnij, mocy policyjna! – wołał pastor. – Nie macie prawa, by wstąpić do naszej uświęconej siedziby. Oto nastał dziś Dzień Sądu, zagłada czeka wszystkich mieszkańców świata, my zaś jesteśmy przygotowani, by w świętych szatach przejąć po was ziemię. Nie przerażą nas wasze groźby. Będziemy się chronić tutaj, aż wybije nasza godzina.
– Proszę przestać pleść bzdury, otworzyć te drzwi i wpuścić mnie do środka. To bardzo poważna sprawa!
– Żaden niewierny nie przestąpi tego progu. Za późno, by czołgać się i błagać o łaskę. Bramy raju pozostaną dla was zamknięte na całą wieczność!
Rikard i jego koledzy popatrzyli na siebie zrezygnowani. Rikard kilkakrotnie odetchnął głęboko, by nie unieść się gniewem.
– Pastorze Prunck, sprawa jest naprawdę najwyższej wagi! Udało nam się powstrzymać atak ospy (nie było to do końca prawdą, wszak nadal nie odnaleziono zaginionej kobiety), ale tu, w tej pieczarze, być może roi się od wirusów, a większość z was nigdy nie była szczepiona! Czy tego nie rozumiecie? Zagłada grozi nie tym mieszkańcom Halden, którzy znajdują się poza bramami waszej świątyni, jak to nazywacie, lecz wam, którzy w niej jesteście!
Zapadła długa cisza.
– Wypuśćcie przynajmniej najmłodsze dzieci! – apelował Rikard.
Z głębi dobiegł histeryczny, niezrozumiały krzyk, przerwany przez głos pastora. Potem Prunck znów zwrócił się do policjantów:
– Czy nie rozumiecie, że nas chroni Pan? Na nas zwykła ziemska zaraza nie ma wpływu.
Policjanci się naradzali. Żelazne drzwi wyglądały na solidne, nie mieli odwagi ich wysadzić. Ktoś z ludzi znajdujących się w środku mógłby zostać przy tym ranny. Dopóki zresztą członkowie sekty przebywali w zamknięciu, nie stanowili zagrożenia dla innych.
Wreszcie Rikard zawołał jeszcze raz:
– Jesteś tam jeszcze, Prunck?
– Pastor Prunck jest tutaj – odpowiedziano z godnością i z naciskiem na słowo „pastor”.
– Proponuję kompromis, mam nadzieję, że pan go zaakceptuje. Twierdzi pan, że świat ulegnie zagładzie jeszcze dzisiaj. Doskonale! Daję więc wam czas do jutra rana. Jeśli my wszyscy przeżyjemy, wyjdziecie stąd i dobrowolnie pozwolicie się odizolować w szpitalu.
– Przystanę na to z radością – odparł pastor z triumfem w głosie. – Zobaczymy, kto ma rację!
Policjanci odeszli. Zza drzwi dobiegł ich śpiew. Zabrzmiało „Alleluja”.
– Niewiele czasu mu zostało – mruknął funkcjonariusz. – Zapadł już zmrok.
Rikard uśmiechnął się gorzko.
– Będzie się na pewno tłumaczył tak samo jak wszyscy jemu podobni, że to jego błagalne modły ocaliły świat. Oni bywają śliscy jak węgorze.
– Mam wyrzuty sumienia – wyznał młody aspirant – że tak ich zostawiamy samym sobie. Zwłaszcza dzieci.
– To zrozumiałe – odparł Rikard. – Nie mamy jednak możliwości, by wyciągnąć ich stamtąd, dopóki przewodzi im ten fanatyk. Możemy się tylko cieszyć, że ten ich dzień sądu nastał już dzisiaj. Gorzej by było, gdyby miał nadejść za dwa tygodnie, wtedy musielibyśmy wysadzić drzwi.
Читать дальше