Tak oto paniczny lęk dopadał ludzi. Kontakty rodzinne tymczasowo zostały przerwane, bo przecież nigdy nic nie wiadomo!
Babcia? Ona jest drobna, ubiera się na szaro. Może zadzwonić i spytać, czy nie wychodziła w szarym ubraniu?
O, tam, koło latarni przechodzi właśnie nieduża kobieta. Nie widać jej zbyt wyraźnie, ale jasne jest, że ma na sobie piętno moru! To Śmierć we własnej osobie przechadza się po mieście.
I odsuwano się od okna, by Śmierć przypadkiem nie podniosła wzroku i przez szybę nie rzuciła przekleństwa.
Tylko najodważniejsi, a może trzeba by powiedzieć: najgłupsi, ośmielali się wychodzić na miasto. Syreny fabryczne już nie wyły, wiele zakładów zamknęło bramy, bo większość robotników i tak nie przychodziła do pracy. Nic nie pomagało, że lekarze pisali w gazetach o przesadnej panice. O tym, że ospa nie rozprzestrzenia się tak szybko, a szczepienia gwarantują ochronę.
Nikt im nie wierzył. W Sarpsborg krewni Sommerów i Ingrid Karlsen stali się niemile widziani, zwolniono ich nawet z pracy tylko dlatego, że byli spokrewnieni z osobami odizolowanymi i być może nosili w sobie zarazki.
Groza rosła z każdym upływającym dniem, zbliżał się czas, kiedy ujawnić się mogły pierwsze oznaki choroby. Wszyscy bez wyjątku ludzie w Halden i Sarpsborg zdjęci byli lękiem. Sprawdzano nadgarstki, czoło, piersi albo też nie oglądano nic ze strachu i unikano patrzenia na swe odbicie w lustrze, odpędzano myśli o gorączce, bólu głowy i krzyża. Tak jak wiele kobiet chowa głowę w piasek, nie dopuszczając do siebie myśli o raku narządów kobiecych czy piersi, tak samo zachowywała się niewielka część mieszkańców obu miast. Oni na pewno nie zachorują na ospę, o, nie, nie oni. Wmawianie sobie fałszywego poczucia bezpieczeństwa jest również formą strachu.
Z Halden zniknęło życie. Jakby ludzie całkiem je opuścili.
Strach rządził małym miastem u stóp twierdzy Fredriksten. W Sarpsborg było podobnie. Strach, rozchodząc się od tych dwu miejscowości jak kręgi po wodzie, docierał też do okolicznych wiosek, dalej w stronę Szwecji, do rzadko zaludnionych wiosek Dalslandu.
Jedyna osoba, która mogła uwolnić miasto od paraliżującego lęku, zniknęła bez śladu. Ta, która nosiła w sobie śmiercionośną zarazę.
Dama w szarym stroju.
Kamma bardzo prędko sprzykrzyła się wszystkim na oddziale izolacyjnym haldeńskiego szpitala. Dyrygowała pielęgniarkami, bez ustanku wydając im polecenia, zażądała własnego pokoju – otrzymała go natychmiast jak wszyscy inni pacjenci. Trudno było z nią wytrzymać.
Ze swej separatki dwadzieścia razy dziennie dzwoniła po siostry, jej wysoki, świdrujący głos słychać było na całym oddziale.
„To prześcieradło ma wystrzępione brzegi. Tak, tak, ma, proszę tylko przyjrzeć się uważniej! Nie nawykłam do slumsów, siostro!”
Któregoś razu stanęła z triumfalnie podniesionym w górę palcem. Biedna pielęgniarka zrozumiała w końcu, że powinna chyba bliżej się mu przyjrzeć, oględziny nie przyniosły jednak żadnego rezultatu.
„Kurz!” – zawołała Kamma z gniewną radością. – „Kurz na ściennej listwie”.
„W każdym razie jest go bardzo niewiele” – odparła siostra. – „Sprzątamy często i regularnie”.
„Znalazłam kurz tutaj! Tu w kącie. A na suficie są pajęczyny!”
„Sufit jest tak wysoko, że trzeba by przynieść drabinę, a wtedy zakłóca się spokój pacjentom.”
„Wykręty, wszystko to tylko wykręty! To niedopuszczalne niedbalstwo!”
Innym znów razem: „Proszę zabrać to jedzenie i przynieść coś przyzwoitego, co nadaje się do przełknięcia!” Pielęgniarka w tym momencie rozgniewała się już nie na żarty i oświadczyła, że nie widzi nic nieprzyzwoitego w porcji puddingu rybnego, a Kamma usłyszawszy to natychmiast zażądała rozmowy z dyrektorem szpitala, by oskarżyć pielęgniarkę o bezczelność. „W moim domu pokojówki musiały nauczyć się stosownego zachowania!” – wołała Kamma dramatycznym tonem. Prawdą jednak było, że właściwie nigdy nie miała pokojówki, żadna bowiem nie wytrzymywała u niej dłużej niż tydzień.
Vinnie, gdy ciotka najbardziej dawała się personelowi szpitala we znaki, mądrze trzymała się z daleka.
Zastraszona dziewczyna natomiast powoli poznawała się z innymi. Niepewnie i nieporadnie uśmiechała się do przyjaźnie nastawionej Ingrid, która starała się wciągnąć ją do szpitalnej społeczności. Co prawda stosunki panujące na oddziale trudno by nazwać serdecznymi; wszyscy odnosili się do siebie z dystansem. Rodzina Sommerów izolowała się od pozostałych, ale w końcu żona Herberta nie mogła już dłużej znosić jego kwaśnej miny i starając się nie spoufalać, zaczęła szukać towarzystwa dwóch pozostałych kobiet, Vinnie i Ingrid. Kierowca Kalle także trzymał z nimi, choć jego dawna wesołość zanikała w miarę jak narastał strach.
Kto na świecie się nami przejmuje? myślała Vinnie siedząc przy oknie i wyglądając na ulicę. Wszyscy tylko się cieszą, że się nas pozbyli.
I chyba było to słuszne rozumowanie. Ludzie czuli się bezpieczni, dopóki zagrożenie było odizolowane w szpitalnym pawilonie.
Nie zastanawiali się ani chwili, że ci przebywający w zamknięciu doświadczają nieopisanego strachu. O siedmiorgu odbywających kwarantannę nie myśleli nawet jak o ludziach.
Gdyby nie kobieta, której w żaden sposób nie dawało się odnaleźć, może naprawdę odetchnęliby z ulgą.
W Oslo dyrektor Brandt zapytał żonę:
– Jak myślisz, czy powinniśmy zrezygnować z tej zagrody na Hvaler?
– Siostry Johansen nie odpowiadają na telefony – stwierdziła żona. – To znaczy, że nie są szczególnie zainteresowane sprzedażą, a my nie wiemy nawet, na której z wysp leży zagroda. Będziemy musieli wybrać spośród innych propozycji. Gdzie masz listę letnich domów?
Rikard miał wrażenie, że przez cały czas drepcze w miejscu. Wszystkie możliwości odnalezienia szarej damy wydawały się już sprawdzone.
Gnany desperacją znów poszedł do szpita1a, by porozmawiać z Vinnie Dahlen. Ona jako jedyna widziała tę kobietę z bliska. Panna Dahlen była jednak tak małomówna, że niemal siłą musiał wyciągać z niej odpowiedzi, zwłaszcza że nic nowego nic miała do dodania.
Musiał poddać się tradycyjnym zabiegom dezynfekcyjnym, założyć specjalnie ubranie, by móc wejść na oddział izolacyjny, i wolno mu było rozmawiać z Vinnie tylko z drugiego końca pokoju. Nie sprzyjało to przełamywaniu lodów.
Zanim jednak dotarł do niej, obskoczyli go inni. Był człowiekiem z zewnątrz, a przebywający w szpitalu mieli już serdecznie dość widoku dobrze znanych twarzy. No i policjant mógł przynieść nowiny.
Tym razem nic nowego nie miał do przekazania, ale nie umiał opędzić się od ich pytań.
Ingrid i Kalle, onieśmieleni, pytania mieli tylko w oczach. Rikard widział, jak miotają się między nadzieją a strachem przed druzgocącą prawdą. Wszyscy pragnęli opuścić szpital, to rzecz oczywista, musieli jednak zostać tu jeszcze przez jakiś czas. Strach nie opuszczał ich ani na moment, symptomy choroby mogły pojawić się w każdej chwili. To musi być dla nich straszne, pomyślał Rikard.
Herbert Sommer nie był powściągliwy
– Jeśli nie wyjdę stąd jutro, to mój kontrakt artysty z agentem zostanie zerwany i stracę masę pieniędzy. Pociągnę pana do odpowiedzialności za każdy grosz, który mi przepadnie z powodu tych fanaberii. Przecież ja nie mam z tym nic wspólnego. Ja siedziałem z przodu, nie dotknąłem nawet tego człowieka, wszystko, co się tutaj dzieje, jest całkiem niepotrzebne. To bezczelność!
Читать дальше