– Tak, tak, słyszałam, jakiego piwa nawarzyła sobie ta okropna bratanica mego męża. Mój rozum nie pojmuje, jak mogła zbliżyć się do takiego byle kogo! Z mego domu powinna wynieść naprawdę odpowiednie wychowanie, ale powiem panu, ona jest niepoprawna. Nie-po-praw-na! O ile dobrze zrozumiałam, to on był marynarzem. Jak mogła! Ale zapowiadam panu, konstablu, dostanie porządną nauczkę, kiedy tylko wróci do domu.
Kamma musiała nabrać oddechu, Rikard wykorzystał więc okazję, by wtrącić słowo:
– Nie zapominajmy, że udzieliła pomocy potrzebującemu. Ale to teraz nie ma znaczenia. Ważniejsze jest pytanie: czy była pani szczepiona, pani Dahlen?
Kamma z dumą wysunęła brodę.
– Oczywiście, że nie! Zabraniają tego moje chrześcijańskie poglądy.
– Sądziłem, że to pani rodzice o tym decydowali.
Zapłoniła się.
– Tak czy inaczej nie jestem szczepiona.
– Szkoda. W takim razie pojedzie pani ze mną do szpitala, do izolatki.
– Nie widzę takiej potrzeby. Sama dam sobie tutaj radę.
– Tu nie chodzi tylko o panią, pani Dahlen. Stanowi pani zagrożenie dla innych, dopóki… – Miał już na końcu języka „chodzi luzem”, ale szybko poprawił się i dokończył: – Dopóki porusza się pani między ludźmi.
Z miną, jakby okazywała mu najwyższą łaskę, skinęła głową.
Sąsiedzi Olavy i Agnes z ulicy Fortecznej siedzieli w kuchni przy kawie. Na stole stało modne ostatnimi czasy ciasto o tropikalnym aromacie. Byli to starsi ludzie, którzy, choć twierdzili, że nie pchają nosa w cudze sprawy, to bardzo lubili wiedzieć, czym zajmują się inni.
– Okropnie głośno dziś stukają u sióstr Johansen – stwierdził mąż, siorbiąc gorącą kawę.
– Słyszałam to już wczoraj – powiedziała żona między jednym a drugim łykiem. – Ciekawe, co robią. Nie widziałam żadnych robotników.
– Kogo?
Kobieta przełknęła.
– Robotników. Psa też nie widziałam.
– Racja. Może go zastrzelili.
– To dobrze, nie będzie sikał na naszą ścianę.
– No właśnie.
Zapadła cisza, co prawda względna, bo oboje głośno siorbali i mlaskali.
– Ustało.
– Nareszcie – odetchnęła kobieta. – Brzmiało jakby z głębi domu. Może z łazienki.
– One przecież nie mają łazienki – parsknął mąż. – Myją się nad kuchennym zlewem, a ubikację mają na podwórzu.
– No tak, ty to świetnie wiesz.
– Wcale się nie gapię na ich kuchnię, jeśli ci o to chodzi.
– Nie? A dlaczego tyle siedzisz w wychodku? Stamtąd można zajrzeć do ich kuchni, przez szpary w ścianie i dalej przez podwórze.
– Nie pleć bzdur, babo!
Ten „przyjemny” dialog przerwało im ponowne stukanie, tym razem słabe i nieregularne.
– Jakby ktoś walił w rurę.
– Mnie tam wszystko jedno – stwierdził mąż, zły z powodu krytyki, jaka go spotkała. – Nie obchodzi mnie to.
Wyszedł w poczuciu urażonej godności. Co ta kobieta sobie właściwie myśli?
Jego oburzenie wywołał oczywiście fakt, że został złapany prawie dosłownie na gorącym uczynku. Koniec z tym długim przesiadywaniem w podwórzowym wychodku, koniec z przyjemnościami, gdy w tajemnicy przez szpary między deskami podglądał Olavę. Na Agnes nie było co patrzeć, poza tym zawsze przed myciem zaciągała zasłony. Ale za to Olava! Przypuszczał, że ona o nim wie, bo podczas wieczornej toalety od czasu do czasu zerkała w jego stronę. Stawała pod kuchenną lampą w samej tylko jasnoczerwonej halce, która nie sięgała jej zbyt nisko, i tak rozpustnie myła się myjką tam na dole, jakby to tarła ją męska ręka. Była tak pociągająca, taka pulchna! Jego żona nazywała ją tłustą krową, ale tak przyjemnie było na nią patrzeć. Pragnął uszczypnąć te rozłożyste uda, ścisnąć wielkie piersi. No i on wcale jeszcze nie miał takiej sklerozy, potrafił stojąc tak i patrząc, dogodzić sobie. Bo żona już więcej nie chciała tego robić. To nie dla nas, staruszków, mawiała, kiedy wyciągał do niej rękę. Twierdziła, że to bezbożne, sama więc sobie winna.
Ale od jakiegoś czasu nie widział już „tłustej Olavy”. W domu świeciło się światło, najwyraźniej więc ktoś tam był. Trudno, od tej pory przestanie ją podglądać. Szkoda, ale nie może dać żonie powodów do gadania.
Pospiesznie wrócił do domu. Nic go nie obchodzi, co znów wymyśliły sąsiadki.
Agnes pokonując zawieję wyszła na spacer z Doffenem. Ślady stóp i małych łapek na śniegu świadczyły o częstych wyprawach.
Znała już wysepkę jak własną kieszeń, zimowe plaże, opustoszałe letnie domki. Puste, bez życia…
– Musimy znaleźć drewno, Doffen – mówiła Agnes głosem, w którym coraz wyraźniej dźwięczał strach. – W domku niedługo już się skończy. Że też Olava o tym nie pomyślała!
Zatrzymała się, spoglądając na stalowoszare morze.
– Dlaczego oni nie przyjeżdżają, Doffen? Kiedy wreszcie tu będą? Jedzenie przygotowałam już wiele dni temu. Ciasteczka całkiem sczerstwiały, a ja nie mam z czego piec.
Bezradnie popatrzyła na Singlefjord.
– Wkrótce i dla nas nie będzie jedzenia, ani jedzenia, ani drewna. Na co komu wtedy pięknie wysprzątany dom?
Drżała z zimna w przenikliwym wietrze od morza. Najbardziej niepokoiły ją przypominające grypę objawy, które odczuła dziś rano, choroba to najgorsze, co mogłoby się jej teraz przytrafić. Myślała o Doffenie, jak piesek da sobie wtedy radę?
– Dlaczego Olava nie przyjeżdża z Brandtami? – użaliła się raz jeszcze. – Chodź, Doffen, poszukamy opału.
Pies z ożywieniem skakał wokół jej nóg. Wspaniale było biegać bez smyczy. Na razie nie miał żadnych trosk.
Agnes schyliła się i pogłaskała małego teriera. Płomiennie czerwony kapelusz spadł jej z głowy, nasadziła go z powrotem, wzdychając z niechęcią. Nie cierpiała go, wiedziała, że jest śmieszny, w dodatku nawet nie grzał.
– Dzięki Bogu, że mam ciebie, Doffen – powiedziała z czułością. – Inaczej chyba bym oszalała w te ciemne noce. Spróbujemy jakoś sobie poradzić, ty i ja, dopóki nie przyjadą. A przyjadą na pewno, przekonasz się!
Sama jednak powoli zaczynała w to wątpić.
Miasto trwało w okowach strachu. Policja nie zdołała jeszcze odnaleźć starszej damy w szarym kapeluszu i szarym płaszczu.
Masowe szczepienia ruszyły pełną parą. Zdarzało się, że brakowało szczepionki, ponieważ także inne miasta i miejscowości południowej Norwegii musiały ją na żądanie mieszkańców sprowadzać z centralnego magazynu. W Halden wybuchła wtedy histeria, niektórzy uciekali z miasta do krewnych i znajomych mieszkających gdzieś dalej, by u nich schronić się przed epidemią. Gazety podtrzymując napięcie nie poprawiały ogólnego nastroju. Poszukiwania zaginionej kobiety traktowały jak historię kryminalną i do szaleństwa straszyły ludzi, pisząc: „Ona jest wśród nas, może to właśnie kobieta, która idzie obok ciebie ulicą. Miej oczy otwarte!” Lekarze i policja przyjęli dziesiątki zgłoszeń: doniesienia na sąsiadów, którzy przestali wychodzić z domu, a więc na pewno mają ospę, informacje o dzieciach z dziwną wysypką na twarzy (okazującą się zwykłą dziecięcą alergią).
Wszyscy widzieli tajemniczą kobietę, lecz wszelkie tropy okazywały się fałszywe.
Halden zostało odcięte od świata. Nikt tu nie przyjeżdżał. Grand Hotel się wyludnił, odwołano seminaria i zawody, nie urządzano przyjęć, sklepikarze mieli coraz większe straty.
Okropny czas. Ludzie siadywali w oknach, wyglądając na opustoszałe ulice i nasłuchując sygnałów płynących z głębi własnego ciała. Czy ja przypadkiem nie mam gorączki? A to swędzenie na karku? Te zaognione plamki przy kołnierzyku, czy to naprawdę zwyczajne pryszcze? I ból głowy? Od długiego czytania wieczorem przy marnym świetle? A może od czegoś innego? Silne bóle krzyża to jeden z głównych objawów ospy, a mnie chyba boli krzyż. Tak, boli, naprawdę!
Читать дальше