— Na Wielką Żmiję! Ile przeszkód na drodze do prawdziwej miłości i dobra! — głośno myślała Tormansjanka, siedząca ze skrzyżowanymi nogami w pierwszym rzędzie.
— Wszystko jest osiągalne, jeśli podejdzie się rozumnie i poważnie do kwestii płci. Nie ma niczego bardziej przykrego i poniżającego dla mężczyzny, niż kobieta żądająca od niego niemożliwego. Kobietę obraża konieczność samoograniczenia, obowiązek, by „ratować miłość”, jak dawniej mawiano. Obie płcie powinny jednakowo poważnie odnosić się do seksualnej sfery życia…
Rozległo się lekceważące pochrząkiwanie. Wysoki lekarz z jakąś błyszczącą plakietką na piersi wstał i przeszedł się wzdłuż rzędu słuchaczy, spoglądając natarczywie na Ewizę.
— Oczekiwałem innych objawień od wysłanniczki Ziemi. Te są stare jak Białe Gwiazdy. Co właściwie praktykujecie? Podstawową, by tak rzec, znajomość każdej pary?
— Oczywiście! By stać się parą na długo zakochanych.
— A jak się nie uda na długo?
— Przeżyją rozładowanie emocji, doświadczenie Erosa na przyszłość.
— To u nas kompletnie niemożliwe! Chyba ziemska miłość nie posiada jej głównej cechy: zazdrości. Chęci powiedzenia całemu światu: To moja kobieta!
— Taka zazdrość u nas nie istnieje. To relikt pierwotnego doboru naturalnego, rywalizacji o samicę lub samca, wszystko jedno. Gdy ustanowiono patriarchat, zazdrość rozkwitała na bazie instynktu posiadania, wygasła czasowo w równorzędnej erotyce antyku i odrodziła się później w feudalizmie, wynikając ze strachu przed równouprawnieniem oraz kompleksów niższości. Zresztą, straszliwa nietolerancja waszej oligarchii jest wyrazem tego samego porządku. Byle tylko nikt się nie ośmielił postawić wyżej, uznać za lepszego! Nasi silni i spokojni ludzie obu płci nie są zazdrośni, nawet gdy zachodzą między nimi nieporozumienia. Dobrze wiedzą, że najwyższe szczęście człowieka jest w zasięgu ich możliwości!
Oponent ogarnął prelegentkę oceniającym, męskim spojrzeniem.
— Zapewne jest to możliwe tylko dlatego, że wy, Ziemianie jesteście tacy zimni, a wasza niezwykle atrakcyjna powierzchowność bardziej odpycha niż pociąga.
Część mężczyzn zaklaskała aprobująco.
Ewiza roześmiała się dźwięcznie.
— Po drodze usłyszałam część rozmowy między uczestnikami, którzy oceniali moje powaby zgoła inaczej. Teraz też czuję uwagę, jaką poświęca się moim nogom. — Pogładziła kolana, wystające spod krótkiej sukienki. — Nie przestałam ani na chwilę odczuwać waszego pożądania. To oznacza, że chłód nie wyklucza pociągu, mój oponent nie ma więc racji.
Tym razem lekarki nagrodziły mentorkę oklaskami.
— Faktycznie, jesteśmy chłodni, dopóki nie poddamy się instynktowi erotycznemu, a wtedy…
Ewiza wstała powoli i wyprężyła się, jakby w chwili niebezpieczeństwa. Tormansjanie zobaczyli kompletną metamorfozę przybyszki. Jej usta rozchyliły się, jak do pieśni lub niewypowiedzianych słów, a „tygrysie” oczy stały niemal czarne. I bez tego prowokująco sterczące piersi młodej kobiety uniosły się jeszcze wyżej, łabędzia szyja wydłużyła się, wyrastając z wąskich barków nieopisanej gładkości, a na obnażonej skórze pojawił się rumieniec wzruszenia. Zniknęła spokojna, rozsądna i życzliwa uczona. Stała przed nimi kobieta w całej potędze swej płci, wyzywającej mocy piękna, groźna i trochę wzgardliwa…
Przemiana okazała się tak wstrząsająca, że widzowie aż się cofnęli.
— Żmija, prawdziwa żmija! — dały się słyszeć szepty oszołomionych Tormansjanek.
Wykorzystując zamieszanie, Ewiza opuściła polanę i nikt nie ośmielił się jej zatrzymać.
Czedi szła powoli ulicą, nucąc pod nosem, starając się przytłumić pieśń rwącą się z głębi duszy. Miała ochotę wyjść na jakiś wielki plac, bo od dawna brakowało jej przestrzeni. Ciasne klatki pomieszczeń, w których teraz bywała najczęściej, nieznośnie ją dławiły. „Chwilami nie mogąc poradzić sobie z troską, nie czując się na siłach patrzeć i oddychać”, Czedi szła przed siebie, mijając niewielkie skwery, zamierzając udać się do parku. Coraz częściej chodziła sama. Zdarzało się, że zatrzymywali ją „liliowi” albo ludzie ze znakiem oka na piersi. Przepustka nieodmiennie wybawiała ją z opresji. Casor zwróciła jej uwagę na szereg znaków podkreślonych niebieską linią, oznaczających „zwrócić baczną uwagę”. Jak wyjaśniła dziewczyna, był to kategoryczny nakaz dla wszystkich Tormansjan, gdziekolwiek by nie pracowali, w jadłodajni, sklepie, salonie fryzjerskim czy transporcie publicznym, żeby usłużyć Czedi jak najszybciej i jak najlepiej. Dopóki dziewczyny chodziły razem, Czedi nie posługiwała się przepustką i dopiero samodzielne doświadczenie uświadomiło jej, jak trudno zwykłemu mieszkańcowi stolicy dostąpić zwykłej ludzkiej życzliwości. Zaledwie jednak pokazała kartonik, a niemili ludzie gięli się w uniżonych pokłonach, starając się równocześnie czym prędzej pozbyć uciążliwej wizytatorki. Te wywołane strachem przemiany na tyle zniesmaczały Czedi, że posługiwała się przepustką tylko do obrony przed „liliowymi”.
Od paru dni nie mogła się połączyć przez SDG z Ewizą ani z Wirem, nie widziała też Rodis. Wir Norin przebywał wśród uczonych. Czedi postanowiła nie zawracać mu głowy, chyba że w razie skrajnej konieczności. Liczyła na szybki powrót Ewizy i dziwiła się, co mogło zatrzymać ją gdzieś ponad dobę. Wybrała się na piechotę do przyjaciółki, nie przejmując się sporą odległością ani złą infrastrukturą miasta.
Wędrowała kilometr za kilometrem, nie przyglądając się monotonnej zabudowie, starając za to wyłuskać rzeźby i pomniki, wyrażające na każdej planecie marzenia danej społeczności, pamięć przeszłości, dążenie do piękna. Ziemianie bardzo lubili posągi i często stawiali je na placach i innych wydzielonych przestrzeniach. Tam człowiek znajdował podporę dla swoich marzeń, nawet wtedy, gdy codzienny trud przeszkadzał wybić się ponad przeciętność. Ogromna potęga fantazji! W głodzie, chłodzie, terrorze tworzyła wizerunki wspaniałych ludzi, jak gdyby rzeźby, rysunki, książki, muzyka, pieśni zawierały w sobie szerokość stepu lub morską głębię. Wszystko razem przełamywało inferno, tworząc pierwszy stopień postępu. Następował później kolejny: samodoskonalenie człowieka i trzeci: przemiany w życiu społeczeństw. Tak właśnie powstały trzy pierwsze wielkie stopnie wzwyż, ale ich osnową była zawsze fantazja.
Na placach i w parkach Ośrodka Mądrości stały głównie obeliski lub wizerunki żmij ze stosownymi napisami. Z rzadka trafiały się pomniki idoli z rozmaitych okresów historii Jan-Jah, bez względu na różnice strojów bliźniaczo do siebie podobne w wojowniczych pozach i wyrazach twarzy. Brakowało zupełnie rzeźb przedstawiających po prostu człowiecze piękno, idee, czy wielkie osiągnięcia. Tu i ówdzie sterczały stosy przerdzewiałego żelastwa, poskręcane jak chore zwoje mózgowe twórców, resztki rzeźb z epoki poprzedzającej Wiek Głodu, zachowane na pociechę dzisiejszym mieszkańcom planety.
Przechodząc obok gmachów użyteczności publicznej, Czedi nie widziała fresków ani witraży. Widocznie bogactwo twórczej wyobraźni przeszkadzałoby władcom, walcząc z nimi o władzę nad ludzkimi duszami. Oczywiście znacznie łatwiej było rządzić ciemną i ubogą psychiką, znającą tylko najprymitywniejsze potrzeby i niepragnącą niczego innego…
Czedi skręciła w wąski zaułek między jednakowymi czerwonymi domami, ozdobionymi obrazkami z czarnej ceramiki. Wydawało się, jakby po gładziźnie ściany ściekały ogromne krople smoły. Tu znajdowały się siedziby „dży” i kwatera Ewizy. Dziewczyna wystukała znany sobie kod, otwierający drzwi i w małym przedpokoju poprosiła głośno o pozwolenie wejścia.
Читать дальше