Czy można było zrozumieć działania wynikające z potwornego egoizmu: agresję w kontaktach z otoczeniem, niedbałą mowę i pracę, pragnienie zatrucia i bez tego trudnego życia bliźniego? Kierowcy nieznośnych wozów ciężarowych na przykład, uważali za punkt honoru jeżdżenie nocą po ulicach z rykiem i grzechotem. I w tym wypadku zasada degradacji człowieczeństwa zamieniała ciężarówki w smrodliwe stwory, plujące trującym dymem i ogłuszające.
Nawet najprostsze narzędzia były na Tormansie zrobione bez najmniejszej troski o wygodę i nerwy robotnika i setek otaczających go ludzi. Czedi nie była w stanie ogarnąć straszliwego wizgu pił tarczowych, świdrów, morderczego łoskotu młotków i zgrzytania łopat. Trzeba było stworzyć specjalny zapis tych wszystkich dźwięków, dziwiąc się zarazem, że wszyscy Tormansjanie jeszcze nie ogłuchli i nie popadli w szaleństwo. Niepojęty dla Ziemian, nieludzki charakter maszyn wydawał się Tormansjanom zrozumiały, a co gorsza, normalny. Tak jak w ERŚ, na ołtarzu tandety ginęły najwyższe wartości człowieczeństwa: sam człowiek, jego zdrowie, sprawność psychiczna i spokój.
Nierzadko podobna technika stanowiła bezpośrednie zagrożenie dla życia. Tysiące splątanych, nieizolowanych, by oszczędzić na kosztach, przewodów (Tormansjanie nie znali wiązek energii w kulistych akumulatorach) groziły nieostrożnym śmiercią. Niebezpieczne chemikalia, rozsiewane wszędzie hojnie i lekkomyślnie, bezwzględnie zatruwały ludzi. Na szczęście niedostatek paliw kopalnych zatrzymał postępujące zanieczyszczenie atmosfery.
— Nie martw się, Czedi! — powiedziała Ewiza z ekranu SDG. — Nie płacimy zbyt drogo, mówiąc w stylu Tormansjan, za to, by na własne oczy zobaczyć tak niewiarygodne społeczeństwo. Rodis powiada, że tak właśnie wyobrażała sobie ERŚ na Ziemi!
— Co w nim niewiarygodnego? Tylko przykro myśleć o bolesnych doświadczeniach i ofiarach naszych przodków, którzy dawno już przez to przeszli…
— Trzymaj się, Czedi! Wiele jeszcze musimy doświadczyć. Codziennie przydarza nam się tutaj coś niemiłego, dlatego nie chciałabym przebywać zbyt długo na tej planecie — wyznała Ewiza.
Czedi usłyszała za ścianą głosy wracających gospodarzy, pożegnała się więc z Ewizą. SDG sam się schował pod łóżko. Opuściwszy prześcieradło, Czedi spotkała się wzrokiem z Casor. Tormansjanka stała skrzyżowawszy ręce, jej policzki drżały, oczy zaś były pełne łez.
— Na Wielką Żmiję, jaka piękna jest ta Ewiza! — wyszeptała. — Aż mi serce zamierało, jak wtedy, gdy słuchałam bajek w dzieciństwie.
— Co w niej takiego niezwykłego? — spytała z uśmiechem Czedi.
— Wszystko! Ty też jesteś ładna, ale ona!.. Tylko czemu jest taka twarda, tak mało w niej miłości i współczucia?
— Casor! Jak mogłaś znaleźć w niej tyle wad? Na Ziemi nie ma takich ludzi.
— Nie ma?… Chociaż — podjęła tamta z namysłem — początkowo też mi się taka wydałaś. Może ona jest także inna? I niewyobrażalnie piękna! — I Casor, otarłszy niepotrzebne łzy, wybiegła z pokoju.
Czedi pozostała w zadumie, rozważając zatrważającą bezbronność kobiet i dzieci Tormansa. Wystraszonej dwuletniej kruszyny, wyciągającej rączki w niepewnym oczekiwaniu, dziewczyny, całej drżącej po pierwszym miłosnym rozczarowaniu, kobiety, marzącej by zadowolić srogiego ukochanego.
Ciągłe łzy, drżenie, strach i znowu łzy — taki był los tormansjańskiej kobiety, łagodnej i cierpliwej cierpiętnicy, zmagającej się w codziennym życiu z kompleksem niższości. Mężczyzna był tyranem i władcą. Ogromny żal ranił serce Czedi, lecz myślenie dialektyczne uświadomiło jej, że łagodność i cierpliwość wzmagają tylko agresję prostaków. W prymitywnych społecznościach Ciemnych Wieków Ziemi mężczyźni bali się kobiet z rozwiniętym intelektem oraz umiejętnością posługiwania się orężem swej płci. Pierwotny lęk zmuszał mężczyzn, by tworzyli dla nich specjalne ograniczenia. Żeby uchronić się przed „wiedźmowymi” urokami, trzymali kobiety na niskim poziomie rozwoju umysłowego, wyczerpując najcięższą robotą. Ponadto wśród Tormansjan panował powszechny strach, typowy dla ludzi ze skupisk zurbanizowanych, strach przed bezrobociem, czyli brakiem jedzenia, wody i zarobku, skoro nie umieli już ich zdobyć inaczej, niż tylko z państwowych przydziałów.
Bezwzględność państwowego kapitalizmu oligarchicznego nieuchronnie tworzy w ludzkich odczuciach wrażenie marności, powierzchowności i niestabilności świata, w którym żyją. Tak powstaje gleba dla celowego zła: Strzały Arymana, procesu nieodłącznie związanego z ową społeczną strukturą. Tam, gdzie ludzie sobie powiedzieli: „Nie można nic zrobić”, Strzała zniszczy wszystko, co najlepsze w ich życiu.
W pierwszym rzędzie Czedi zganiła siebie za zarozumialstwo, z jakim podeszła do badań nad socjologią danej planety. Brakowało jej niezachwianej pewności siebie Ewizy, czy głębokiego umysłu Faj Rodis.
Ewiza Tanet w tej właśnie chwili układała sobie w głowie wystąpienie na konferencji. Jak bez urazy i wywołania poczucia niższości powiedzieć lekarzom z Tormansa o wielkiej potędze ziemskiej medycyny w porównaniu z ubóstwem tutejszej wiedzy?
Widziała już tutaj aktywnych lekarzy, prawdziwych bohaterów, co pracowali nie szczędząc sił, dniem i nocą zmagając się z nędzą szpitali, niewiedzą i gruboskórnością niższego personelu, nienawidzącego i przeklinającego swoją pracę, źle opłacanego, brudnego i niewychowanego. Chorzy w przytłaczającej większości byli „dży”, a niższy personel „kży”. Z powodu różnic klasowych owe grupy odnosiły się nawzajem nienawistnie, toteż sytuacja pacjentów była naprawdę tragiczna. Zazwyczaj ich bliscy dokładali wszelkich starań, by dopomóc chorym leczyć się domowo. Było to jednak niemożliwe w przypadku zabiegów chirurgicznych. Duszne, przepełnione bloki pooperacyjne z ich specyficznym odorem długo się śniły Ewizie, zamącając jej marzenia i wspomnienia z Ziemi.
Ewizę przygarnęli inżynierowie z klasy „dży”, ludzie stojący dość wysoko na drabinie hierarchii. Dlatego też jej pokój i łóżko były znacznie większe niż Czedi. Każdy szczebel w hierarchii Tormansa wyrażał się w drobnych różnicach, w wielkości mieszkania lub lepszym jedzeniu. Ewiza obserwowała ze zdumieniem, z jaką zaciekłością ludzie walczyli o te niewielkie przywileje. Starali się zwłaszcza przebić do wyższej warstwy dostojników i stać „żmijowatymi”, by osiągnąć ich maksymalny poziom uprawnień. Nie wahali się posługiwać przy tym kłamstwami, plotkami i donosami. Przekupstwo, usłużny serwilizm, zwierzęca nienawiść do konkurencji — Strzała Arymana nie próżnowała, zmiatając z drogi ludzi uczciwych i porządnych, pomnażając zaś grono niegodziwców wśród „żmijowatych”…
W dniu konferencji Ewiza, dziarska i kwitnąca, przekroczyła próg służbowych pomieszczeń Głównego Szpitala. Przeszła przez komorę prześwietleń i korytarz dezynfekcyjny do niewielkiego holu i zatrzymała się tam, by spojrzeć na siebie w lustrze. Z sąsiedniego pokoju dla palących dochodziły podniesione głosy. Rozmawiający nie miarkowali się. Ewiza zorientowała się, że rozprawiają o niej. Zebrawszy się na rytuale palenia, młodzi lekarze jeden przez drugiego wyrażali zachwyty dla wizytatorki w takiej formie, że Ewiza nie wiedziała, śmiać się czy oburzać.
— Aż cały się trzęsę, kiedy przechodzi obok — usłyszała wysoki tenor. — Żółte oczka błyskają, piersi rwą materiał i te nogi, ach, te nogi!..
Czym prędzej weszła do pokoju palaczy. Trzech młodzieńców z fajkami przywitało ją. Ogarnęła ich roześmianym spojrzeniem, a wtedy połapali się, że usłyszała sporo z ich wynurzeń.
Читать дальше