— I co? — niecierpliwie rzucił Czojo, wyraźnie nie mając ochoty poruszać teraz tej sprawy.
— I doszliśmy do wniosku, że postąpiliśmy niesłusznie. Zakończyliśmy swoje pokazy i prosimy o wybaczenie.
— Ach tak? — zdziwił się władca, nieco łagodniejąc. — To dobra wiadomość. Widzę, że nasze rozmowy nie poszły na marne.
— O nie! — zawołała Rodis z niekłamanym entuzjazmem, który wywołał jeszcze większe zadowolenie na obliczu władcy.
Czojo zapytał teraz, jak postępują jej prace nad malowidłem. Zdziwiła się tylko na jedno mgnienie. O tym, co robiła, z pewnością donoszono niejeden raz.
— Myślałam, że jest ukończone, ale będę je musiała przerobić. Miałam błędną koncepcję! Żeby znaleźć drogę wyjścia z inferna potrzebna jest przede wszystkim Miara, nie Wiara.
— Szkoda — stwierdził obojętnie. — Spodziewałem się zobaczyć je… w najbliższych dniach.
Er Wo-Bia gwałtownie poczerwieniała na twarzy, błyskając oczami.
W tej chwili wszedł bez ceregieli Jangar, dowódca „liliowych”. Zbliżywszy się do władcy, zaczął mu coś mówić półgłosem. Faj Rodis wstała i podeszła do komody, podziwiając misterne zdobienia. Czagas niechętnie odsunął Jangara i zapytał ją, czemu odeszła od stołu. Władca planety nie lubił, gdy ludzie wstawali przy nim bez pozwolenia.
— Nie chciałam wam przeszkadzać. Na planecie Jan-Jah wszystko dzieje się w pośpiechu i w sekrecie.
— Niepotrzebnie. To nic ważnego — oznajmił z niezadowoleniem, podczas gdy Jangar zmierzył Ziemiankę zimnym spojrzeniem sędziego i kata.
Czagas odesłał Jangara wymownym gestem, sam zaś pochylił się w stronę Rodis, wspierając na podłokietnikach.
Er Wo-Bia wciąż spoglądała z ukosa na Rodis, aż w końcu nie wytrzymała i wprost zapytała ją, gdzie i jak uczą na Ziemi sztuki uwodzenia.
— Jeśli ma pani na myśli umiejętność postępowania i podobania się mężczyznom w zachwycającej grze wzajemnego pociągu, to w dzieciństwie. Każda Ziemianka potrafi uwydatnić to, co w niej oryginalne, ciekawe i piękne. Myślę, że „uwodzenie”, o którym pani myśli, jest trochę czymś innym.
— To umiejętność wzbudzenia miłości mężczyzny — odparła Tormansjanka.
— Nie widzę zatem różnicy. Być może to nie tylko umiejętność, ale także wrodzona zdolność. Wydało mi się, że wypowiedziała pani to słowo z nutą potępienia, jakby było czymś złym.
— Uwodzenie zawsze w jakimś stopniu okazuje się fałszem i oszustwem. Widzę panią pierwszy raz, ale mówiono mi, że pani nie jest taka.
— Wszyscy tu obecni, prócz pani, znają różne moje oblicza.
— A które jest prawdziwe?
— To, które jest najczęstsze. Tu, na planecie Jan-Jah mam oblicze szefowej ziemskiej wyprawy i historyczki, ale i ten obraz nie jest stały, zmienia się z czasem. Na Ziemi będę zupełnie inna! — dodała marzycielsko.
Er Wo-Bia uniosła filiżankę do ust, upiła łyk i powiedziała coś cicho do Zeta Uga. Przyjaciółka Czagasa wyglądała zewnętrznie bardziej efektownie od Rodis. Nadworni pisarze i poeci Jan-Jah opisywali, że jej powab działa jak prąd elektryczny. Jej kobieca istota objawiała się wielce krzykliwie. Literaci Jan-Jah zauważali, że jej uroda wyzwala tak silne pragnienie, iż nawet spętane zwierzęta chcą zerwać się z uwięzi. Er Wo-Bia emanowała tajemnicą, jakby stała na granicy, za którą rozpościerał się zakazany obszar. Wielowiekowa kobieca tajemnica obiecywała więcej, niż dawała, a mimo tego wciąż była pociągająca nawet dla ludzi doświadczonych.
Er Wo-Bia uśmiechnęła się i nagle na gładkiej skórze pojawiły się drobne zmarszczki, świadczące, że ta niepospolita kobieta sporo już w życiu przeszła.
Faj Rodis, niezależnie od przebrania magarani , pozostała wciąż tą samą prostą, otwartą i odważną kobietą, która poraziła władcę od pierwszego wejrzenia. W jej wewnętrznym świecie panowała oczywiście równowaga i umiejętność zachowania spokoju, dzięki sporym pokładom silnej woli. Właśnie dlatego, w kontraście ze skrzywioną psychiką mieszkańców Jan-Jah, jej jaśniejące ludzkie cechy, zupełny brak wrogości, podejrzliwości czy egoizmu, tak bardzo przyciągały do niej Tormansjan. Wciąż jednak istniała nieprzebyta przepaść między nią a miejscowymi z Czagasem na czele. „Nawet ze mną, wielkim i wszechwładnym!” — przyznawał niechętnie władca. Przypomniał sobie fragment rozmowy między inżynierem Taelem i Faj Rodis, o którym mu doniesiono w swoim czasie. Rodis wyjaśniła mu, że na planecie Jan-Jah brakuje całkowicie jednej z najważniejszych podstaw twórczego życia, jaką jest wiedza o nieskończonej przestrzeni z niezliczonymi, nieodkrytymi jeszcze przez człowieka światami. Bezdenne głębiny kosmosu istnieją też poza zasięgiem Wielkiego Pierścienia, w najbardziej nieoczekiwanych kombinacjach świata materialnego. Inżynier odpowiedział, że ona sama jest dla niego dowodem tych bezgranicznych możliwości, bo jej dusza jest tak odmienna od psychiki Tormansjan, jak nieskończoność różni się od zamkniętego i ponurego świata Jan-Jah, którego rdzeniem jest bezwzględna hierarchia.
„Zgrabny komplement inżyniera — pomyślał władca. — Jest jednak jeszcze coś, o czym, biedaczek, nie śmie nawet pomyśleć. Jest taką samą kobietą, jak wszystkie i dlatego powinna podporządkować się sile i woli mężczyzny. Nie sądzę zresztą, by ta zimna, radosna i zarozumiała córa Ziemi byłaby równie dobrą kochanką, jak moja Er Wo-Bia. Ale zawsze warto spróbować!”
I tak jak wszyscy władcy wszech czasów i światów, przewodniczący Rady Czterech postanowił niezwłocznie spełnić swoją zachciankę.
Wstał, a wraz z nim wstali Zet Ug i Gen Szi. Er Wo-Bia pozostała na miejscu, założywszy nogę na nogę i kręcąc pantofelkiem z wszytą weń gwiezdną latarenką. Ustawione pionowo promyki światła podświetlały zgrabne nogi Tormansjanki, zarysowując je na całej długości, również pod suknią.
Faj Rodis także wstała, uznając spotkanie za zakończone i myśląc o fresku w swoim pokoju. Po dzisiejszej rozmowie z Taelem miała wielką ochotę sięgnąć znów po paletę i pędzel. Czojo Czagas osadził ją z powrotem, mówiąc, że muszą jeszcze omówić niezmiernie ważną kwestię. Dwaj pozostali członkowie Rady odeszli, z zadowoleniem opuszczając swego szefa, jak uznała Faj. Er Wo-Bia podniosła się, spoglądając pytająco na Czagasa. Oddychała nerwowo, obnażając w sztucznym uśmiechu mocne, sinawe ząbki. Ten jednak jakby nie zauważył jej wyzwania. Er Wo-Bia ruszyła zatem ku wyjściu bez pożegnania, nie oglądając się, obrażona, przepiękna i zła.
Czojo Czagas pierwszy raz w obecności Faj zachichotał, ona zaś zdziwiła się, jak ten śmiech zabrzmiał prostacko. Władca odsunął środkową kotarę i wprowadził ją do zalanego oślepiającym światłem korytarza, gdzie siedzieli na ławeczkach naprzeciw siebie strażnicy w zielonych mundurach. Nie zwracając na nich uwagi, Czojo podszedł do drzwi na końcu korytarza i przez chwilę manipulował przy zamku. Ciężkie drzwi otwarły się i Faj Rodis weszła do niedostępnej dla innych długiej sali, ukrytej w grubych murach pałacu.
Okno zastępowała gigantyczna kryształowa tafla, ukazująca płonący zachodni horyzont. Czagas nacisnął dźwignię i tafla odwróciła się, pokazując mroczne niebo Tormansa, a w pokoju zapaliły się automatycznie pomarańczowe lampy. Wielkie pięciokątne lustro odbiło lśniącą bielem i srebrem magarani u boku władcy odzianego w czerń wyszywaną srebrnymi żmijami.
Czagas zrobił krok w stronę szerokiej otomany, okrytej wzorzystym kobiercem z motywem splecionych pierścieni, zaraz jednak zatrzymał się i stanąwszy za kobietą, zerknął ponad jej ramieniem na ich lustrzane odbicie. Zrozumiała, że powinna zareagować. Rozpoczętą grę należało doprowadzić do końca, nie pozostawiając żadnych wątpliwości. Odpowiedziała zatem władcy obojętnym i lekceważącym spojrzeniem. Wielkie dłonie Czojo obłapiły jej smukłą talię. Jeszcze chwila, a przytulona doń Faj położy mu głowę na ramieniu… Nie stało się jednak nic podobnego. Niepojęta moc strąciła jego dłonie. Jego pewność siebie w mig gdzieś przepadła, podobnie jak pożądanie. Było to tak porażające, że wręcz od niej odskoczył.
Читать дальше