Gryf Rift uśmiechnął się niewesoło.
— Nie pojmuję, jakim cudem ta cywilizacja wciąż funkcjonuje, skoro narusza prawo Sined Roba. Skoro osiągnęli wysoki poziom techniczny prawie umożliwiający zawładnięcie kosmosem i nie zatroszczyli się równowagę moralną, znacznie ważniejszą od materialnej, nie mogli przejść progu Roba! Żadne społeczeństwo na niskim poziomie etycznym nie mogło go przejść bez samozniszczenia, a im się jednak udało!
— Jak mogłeś na to nie wpaść, Gryfie! Ich cywilizacja była od początku monolitem, podobnie jak narodowość, bez względu na to, jakie stworzyli państwo. Żelazny kołpak oligarchii przytłoczył całą planetę, omijając zagrożenie progu Roba, a zarazem blokując możliwość wyjścia z inferna…
— Zgadza się! A co ze Strzałą Arymana?
— Zobaczymy… — Rodis nasrożyła się i dodała pospiesznie: — Idą tu. Do zobaczenia, Gryfie! Przygotuj nagrania z informacjami, a o tematach porozmawiamy na radzie ogólnej. Zróbcie jak najwięcej DPA i IKP! Wszystkie ręce na pokład!
Rodis wyłączyła SDG i usiadła na kanapie, wyczuwając zbliżanie się obcego człowieka.
Rozległo się pukanie do drzwi. Pojawił się w nich chudy i wysoki, stary „żmijowaty”.
— Wielki przewodniczący zaprasza władczynię Ziemian, by spędziła wieczór w jego apartamentach. Oczekuje panią za… — Urzędnik podniósł oczy na ścianę, gdzie na dużych zegarach oscylowały półokrągłe świetliste promienie i zobaczył fresk Faj Rodis. Zbity z tropu dokończył pospiesznie: — Za dwa pierścienie czasu.
Faj podziękowała i odesłała posłańca. „Znów coś nowego” — pomyślała, podchodząc do lustra i krytycznie oceniając swą skromną odzież.
Kobiety Ziemi, urodzone artystki, lubiły bawić się w przebieranki. Zmieniając wygląd, przeobrażały się w wybraną przez siebie postać. Podczas podróży gwiazdolotem Olla Dez wcieliła się w markizę z końca ery feudalnej, Nea Holli stała się szaloną dziewczyną ERŚ, a Tiwisa Henako japońską gejszą. Mężczyzn mniej to bawiło z powodu uboższej wyobraźni i czysto męskiej niechęci do wdawania się w szczegóły.
Rodis, obracając się przed lustrem i przybierając różne oblicza, poprzestała na wizerunku kobiety starożytnych Indii, magarani . Hinduski strój, sari, pasował do sytuacji dzięki swej prostocie i dlatego, że żadna inna suknia nie dostosowywała się lepiej do właścicielki. Sari doskonale oddaje nastrój i emocje kobiety. Może stać się nieprzenikalną zbroją lub odkrywać ciało, ujawniając jego linie.
Faj posłużyła się umiejętnie niewielkimi środkami, jakimi dysponowała.
Nastawiwszy SDG, wzięła jonowy prysznic i masaż elektroniczny, potem zmieniła pigmentację swojej skóry na złotobrązowy odcień dziecka Tingi. Krótkie włosy, rozczesane nad czołem, zebrała z tyłu głowy w kunsztowny koczek. Kawałek błyszczącego drutu tytanowego podzieliła na części i zamieniła w obrączki, dzwoniące jak bransoletki na kostkach i przegubach. Płat śnieżnobiałej tkaniny, usianej srebrnymi gwiazdami, zamienił się w sari, nieco krótsze, niż bywało w dawnych czasach. Namalowała ciemną kropkę między brwiami i przeszła się po pokoju, by dostosować krok do nowego kostiumu. Pożałowała, że nie wzięła ze sobą kolczyków.
Zostało jeszcze pół godziny, skupiła się więc, przywołując w wyobraźni leniwie przepływające obrazy pradawnych Indii…
Rozbawiona i lekko podniecona dzwonieniem swych bransoletek, weszła do zielonego gabinetu rozsiewając wokół ledwie uchwytny zapach zdrowego ciała, odświeżonego tonizującym podmuchem.
Czojo Czagas wstał na jej widok trochę szybciej niż zwykle. Przywitał kobietę jak zawsze trochę drwiąco, lecz wyraźnie mu się spodobała. Tylko w głębi wąskich oczu czaiła się czujna nieufność.
Zet Ug i Gen Szi siedzieli przy stole w czarnych fotelach, a pod kotarą stał chudy i wysoki „żmijowaty”, który przyszedł wezwać Faj Rodis. Na jej widok odetchnął z ulgą i przysiadł na taborecie z dziwacznymi nóżkami. Zza portiery, zakrywającej następne drzwi, wyszła pewnym krokiem na środek wysoka, kształtna kobieta. Faj oceniła po sposobie, w jaki przywitali ją członkowie Rady, pozycję nieznajomej w skomplikowanej tormansjańskiej hierarchii. Była znacznie wyższa od Rodis, z długimi, może trochę zbyt cienkimi nogami, muskularnymi ramionami i władczą postawą. Subtelna i okrutna zarazem twarz, mocno skośne oczy pod prostymi brwiami i burza czarnych włosów. Jedyną ozdobą nieznajomej były kolczyki, składające się z dziesiątków kulek błyskających czerwonymi ognikami, rzucających dzikie błyski na trochę zapadłe policzki i wydatne skuły. Ramiona i pierś były silnie wydekoltowane. Dwie wąskie wstążki wpijały się w gładką skórę, podtrzymując suknię. W codziennym życiu Tormansa w żadnym wypadku nie wypadało całkowicie odsłaniać biustu. Kobieta, która uczyniłaby to nawet niechcący, uważana była za zhańbioną. Wieczorem jednak kobietom lubiły się pojawiać niemal całkiem obnażone. Rodis nie zdołała jeszcze rozgryźć tej podwójnej moralności.
Faj spodobała się surowa uroda nieznajomej i jej zdolność autokreacji. Każdy pukiel jej na pozór niedbale uczesanych włosów obliczony był na świadomy efekt.
Kobieta spokojnie przyjrzała się ziemskiej przybyszce, nieco przymrużając chłodne oczy i pół otwierając pięknie zarysowane wargi, wykrzywione złym grymasem.
Zojo Czagas odczekał chwilę, jakby dając kobietom czas na przyjrzenie się sobie nawzajem, równocześnie samemu bezceremonialnie je porównując.
— Er Wo-Bia, moja przyjaciółka i doradczyni w sprawach państwowych — oświadczył w końcu. — Władczyni Ziemian, znana na całej planecie.
Przyjaciółka Czagasa zadarła dumnie głowę, jakby chcąc powiedzieć: „Ja też jestem znana na całej planecie!”
Wyciągnęła dłoń do Faj Rodis, ta zaś, zgodnie ze zwyczajem Jan-Jah, podała swoją. Silnie ogorzała dłoń mocno uścisnęła jej palce.
— Myślałam, że kosmiczni podróżnicy ubierają się inaczej — oznajmiła, nie kryjąc zdziwienia strojem Rodis.
— Naturalnie, w trakcie podróży. Na co dzień, jak komu przyjdzie do głowy.
— I przyszedł pani dzisiaj do głowy właśnie taki strój? — spytała tamta.
— Dzisiaj postanowiłam stać się kobietą jednego z dawnych narodów Ziemi — odparła Rodis.
Er Wo-Bia wzruszyła ramionami, jak gdyby mówiąc: „Widzę na wskroś wszystkie pani sztuczki”.
Czojo Czagas posadził kobiety za stołem, na którym stały kolorowe filiżanki z gęstym napojem energetycznym.
Przewodniczący Rady Czterech był w dobrym nastroju. Nawet osobiście podał Faj jej filiżankę.
Rodis postanowiła wykorzystać okazję. Po rozmowach z Taelem i Riftem wciąż prześladowała ją myśl, jak wielką lekkomyślnością była prezentacja filmów wbrew zakazowi oligarchy. Oczywiście potężni ziemscy przybysze nie bali się władców Tormansa, skoro o ich moce rozbiły się próby przeszkodzenia, by naród dowiedział się o swej wspaniałej praojczyźnie. Jednocześnie przemądrzy ziemscy dialektycy zapomnieli jednak o drugiej stronie: o tych, którym przekazywali zabronione wiadomości, przymuszając ich tym samym do przestępstwa. Jak bardzo nie byłoby to absurdalne w oczach przedstawicieli ziemskiego komunizmu, łaknący wiedzy podlegali surowej karze. I to właśnie oni, astronauci, sprowokowali to niebezpieczeństwo! Pozostając nietykalni, skazywali bezbronnych mieszkańców planety na okrutne represje straszliwego aparatu władzy, ucisku, szpiegostwa i zdrady.
— Po mej rozmowie z panem, ja i moi przyjaciele przemyśleliśmy nasze postępowanie — zaczęła z cicha.
Читать дальше