Czedi nie wiedziała jeszcze wielu rzeczy. Zresztą sama Faj Rodis także nie podejrzewała, że w tym samym momencie w górach Zakaukazia siedział przy ogromnym teleskopie twórca obrazu, znany astronom. Podtrzymując się pigułkami zwalczającymi senność, dyżurował już trzecią noc. Przed nim, wzmocnione milion razy, migotały na ekranie czerwone kropki zbioru pięciu gwiazd w konstelacji Rysia. Gdzieś tam, powyżej zbioru w niknącym czerwonym ogniku, o tysiąc lat świetlnych, powinien się wynurzyć „Ciemny Płomień”, a na jego pokładzie Faj Rodis, której liczne wizerunki tylko śmierć może zatrzeć w jego pamięci…
Dokładnie w tym samym momencie w sferoidzie kabiny pilotów Faj Rodis i Gryf Rift także spoglądali na rubinową gwiazdę. Inżynier pilot prawidłowo odgadł: blade światełko, wydające się na ekranie maleńkim dyskiem, było słońcem Tormansa.
Wir Norin i Menta Kor już ustalili odległość. Gwiazdolot musiał przelecieć trzysta osiemdziesiąt milionów kilometrów na anamezonowych silnikach, typowych nośnikach kosmicznych. Gdyby gwiazdolot nie został w pełni wyhamowany i leciał chociażby z tak zwaną „prędkością podejścia” w 0,1L, mógł dotrzeć do Tormansa w ciągu trzech i pół godziny. Na rozpęd i późniejsze zahamowanie „Ciemnego Płomienia” potrzebowali jednak jeszcze około trzydziestu godzin.
Zadźwięczały zwycięsko sygnały zaganiające ludzi do kabin amortyzujących pola magnetyczne.
„Ciemny Płomień” poruszał się skokami na nowym kursie. Zanim pojawiły się GPP, zwykłe gwiazdoloty, chronione magnetycznymi wygaszaczami inercji, otrzymały przezwisko „gwiezdnych kangurów”, ze względu na swoisty sposób nabierania niewiarygodnej szybkości.
Diw Simbel i Sol Sain nastawili automatyczne sterowanie statkiem, żeby przejść przyspieszenie, przelot i hamowanie w jednym cyklu. Cała załoga, pogrążona w łagodzącym niewygody śnie hipnotycznym, nie opuszczała kabin amortyzacyjnych. Nikt na statku, oprócz prowadzących rejestrację podróży i dziennik pokładowy, nie mógł zobaczyć, jak rozrastało się rubinowe słońce, zmieniając poblask na pełną czerwoną poświatę. Początkowo rosło powoli, potem zaczęło przybliżać się z zastraszającą szybkością, zalewając gwiazdolot swą ogniową potęgą. Osiągnąwszy niemal dwumetrową średnicę, wyglądało nie jak płaski dysk, lecz jak kula na szeroko rozpostartym płaszczu. Oddaliło się równie szybko, gdy statek przeszedł próbę ognia i zrównało się w rozmiarach ze Słońcem widocznym z Ziemi.
Gwiazdolot zakończył wchodzenie na orbitę. Jego prędkość zmalała do wyznaczonego minimum. W oddzielnej niewielkiej kabinie, gdzie drzemali Diw Simbel i Wir Norin, uruchomiły się aparaty budzące, które obudziłyby dyżurujących w przypadku jakiejś niedokładności w OES. Wkrótce cała trzynastka zebrała się w sferoidzie pilotów, patrząc na zbliżającą się planetę. Znacznie bliższa swego źródła światła niż Ziemia od Słońca, także miała tylko jedną okrążającą ją satelitę. Astronauci dobrze znali czysty błękit rodzimej planety, coraz jaśniejszy i radośniejszy w miarę zbliżania się do niej. Tormans okazał się ciemnogranatowy, a w miejscach, gdzie gęsta warstwa chmur odbijała i słabo przepuszczała promienie czerwonego słońca, wydawał się fioletowy. Zabarwienie planety robiło wrażenie nieprzyjaznego. Ludzie bardziej nerwowi, niż kosmonauci, być może dostrzegliby w zewnętrznym obliczu Tormansa coś złowieszczego.
Ciemnogranatowa kula wisiała na czarnym niebie, a pod nią, ledwie widoczny, płynął popielaty dysk satelity.
— Tormans był na pewno trzecią planetą — oznajmił głośno Tor Lik. — Pierwsza dawno zderzyła się ze swym źródłem światła, jak nasz Merkury. Ta gwiazda jest starsza…
Astrofizyk zamilkł, spojrzawszy na ekran odbiorczy, zaczerniony smugą punkcików.
Gryf Rift rzucił się do pulpitu, ale uprzedziła go Olla Dez i uruchomiła łączność. W podłużnym okienku pod lokalizatorem pojawiły się krótkie pionowe słupki, a maszyna tłumacząca zaczęła wyśpiewywać dwie nuty: re i sol, powtarzając je bez przerwy.
— Język Pierścienia! — zawołał Gryf Rift.
Olla Dez przewinęła indeks maszyny tłumaczącej. Tymczasem w okienku przekazu pojawiły się cyfry 02, 02, 02, 02… galaktyczne wezwanie stacji Wielkiego Pierścienia. Wzywano gwiazdolot!
Jakieś niezwykle czujne lokalizatory wykryły zbliżanie się „Ciemnego Płomienia” i zwracały się teraz do niego w języku powszechnym dla milionów planet galaktyki i pozagalaktycznych gwiazdozbiorów, zjednoczonych w potężny sojusz Wielkiego Pierścienia. Nawet galaktyka M-31 lub Mgławica Andromedy przyłączyły obecnie za pomocą Gwiazdolotów Prostego Promienia kolosalną potęgę zbiorowego rozumu swego Pierścienia z naszym, a to zaledwie początek EPR. Ten umowny język, rozszyfrowany przez Ziemian, zwłaszcza niezapomnianego Kama Amata, miał właśnie objawić się w typowych symbolach z planety Tormans!
Ziemskie wyobrażenia o niej okazały się fałszywe! Skoro Tormansjanie łączą się z Pierścieniem, znają jego język i komunikują się rozumowo z braćmi, nie istnieje żadna męczeńska planeta. To mit, błąd, stworzony przez nieporozumienie. Widocznie sposób myślenia Cefejan, którzy wysłali GPP do dwudziestego szóstego sektora ósmego okręgu, zbytnio różnił się od mieszkańców gwiazdozbioru Smoka, i nie zdołała tego zweryfikować stacja Wielkiego Pierścienia, przekazując komunikat na Ziemię.
Czedi Daan wydało się, że w gwiazdolocie powiało duchem optymizmu z dalekiej Ziemi. Zamiast dobijać się do bram niegościnnej, być może wrogiej planety, okazują się oczekiwanymi gośćmi, traktowanymi na równi. Tormansjanie ich zrozumieją i wszystkie niepotrzebne obawy okażą się dla nich krzywdzące, wywołane niedoinformowaniem i lękiem.
Towarzysze Czedi podzielali jej radość. Tylko w ostrych rysach Olli Dez przemknęło na chwilę rozczarowanie. Wiedziona nieokreślonym impulsem Czedi patrzyła przede wszystkim na Faj Rodis, złowiwszy kątem oka rzucone w jej stronę spojrzenie Gryfa Rifta pełne wesołej ulgi, nieomal triumfu. Faj odchyliła się lekko do tyłu, żeby nie tracić z oczu ekranów i podała Gryfowi dłoń takim gestem, że Czedi wpadła w euforię… Nigdy dotychczas nie patrzyła na szefa ekspedycji jak na kobietę, zwłaszcza w porównaniu z tak wspaniałymi przedstawicielkami swojej płci, jak Olla Dez czy Ewiza Tanet. W tej chwili w Rodis jak gdyby zjednoczyły się macierzyńska czułość, wrażliwość lekarza i poczucie własnego piękna.
Czedi opanowała się i niezdarnie odwróciła głowę. Faj błyskawicznie pochyliła się nad odbiornikiem, Gryf zaś zacisnął w kułak dłoń dopiero co ściskającą palce triumfującej Rodis. „Przekazujemy komunikat o ekspedycji na planetę… — Maszyna jakby się dławiąc, wydała parę niezidentyfikowanych dźwięków i przemówiła po chwili ponownie dziarsko i obojętnie: — Określiliśmy orientacyjnie galaktyczne koordynaty i uprzedzamy o martwym obiekcie na orbicie zaludnionej planety. Nadajemy kod wywoławczy: 02, 02, 02, 02, nadajemy kod wywoławczy…”
— Och! — jęknął ktoś z goryczą, ledwie maszyna zamilkła na sekundę.
„Zagrożenie dla tlenu w atmosferze. Nie lądować. Planetę zamieszkuje humanoidalna cywilizacja o dużym zagęszczeniu, KPT (Kod Poziomu Technicznego) około 36, nie osiągający WK. Na prośbę o przyjęcie gwiazdolotu, wysłaną w ich języku, odpowiedź odmowna. Nie życzą sobie odwiedzin. Nie lądować na planecie”.
Maszyna zrobiła kolejną pauzę, w okienku popłynęły znaczki i cyfry, niepotrzebne Ziemianom znającym wcześniej koordynaty. Ludzie stali w milczeniu, dopóki nie powtórzyły się noty i cyfry galaktycznych sygnałów wywoławczych.
Читать дальше