— Mamy się także uczyć ich pisma? — jęknął żartobliwie Wir Norin. — Jak długo jeszcze będziemy krążyć nad Tormansem?
— Wcale już nie tak długo — pocieszyła go Czedi. — Teraz praca będzie ciekawsza. Dziś Olla Dez zaczęła przechwytywać transmisje telewizyjne i zapewne już jutro zobaczymy życie na Tormansie.
I zobaczyli. Telewizja Tormansa nie osiągnęła ziemskiej techniki trójwymiarowej, ale transmisje okazały się wyraźne, z dobrą gamą kolorów.
Załoga „Ciemnego Płomienia”, z wyjątkiem dyżurujących, zasiadła przed zbiorowym stereo-ekranem, godzinami obserwując cudze życie. Mieszkańcy Tormansa byli tak podobni do Ziemian, że nikt już nie miał wątpliwości w kwestii słusznego domysłu historyków na temat perypetii trzech gwiazdolotów Ery Wojen Światowych. Ziemianami owładnęło dziwne uczucie. Jak gdyby oglądali masowe widowisko o tematyce historycznej. Widzieli ogromne miasta, rzadko rozmieszczone na planecie, niczym wielkie wiry wsysające główną masę ludności. Tormansjanie żyli tam w ciasnocie wielopiętrowych budynków, pod którymi w podziemnych labiryntach wykonywali codzienną pracę techniczną. Każde miasto, otoczone pasem wątłej roślinności, przecinało ją szerokimi drogami, niczym mackami, wyciągającymi się w stronę obszernych pól, zasianych jakimiś uprawami, przypominającymi ziemskie soję i ziemniaki, kultywowanymi na dużą skalę. Największe miasta znajdowały się na brzegach oceanu równikowego, w deltach rzek, gdzie kamienisty grunt nadawał się pod fundamenty budowli. W dali od rzek i pól uprawnych rozciągały się kolosalne stepy porośnięte rzadkimi trawami i jednorodnymi zaroślami.
Uderzała nieobecność stałych osad na terenach uprawnych. Widać było tylko jakieś nędzne, długie i niskie baraki, męczące oczy monotonią zabudowy, zarówno na przedniej jak i tylnej półkuli grupujące się wokół większych i mniejszych aglomeracji. Ciężkie maszyny wynurzały się z kłębów kurzu, orząc pola albo zbierając plony, a równie ciężkie wozy dostawcze poruszały się po gładkich i szerokich drogach.
Ziemscy obserwatorzy nie mogli zrozumieć, czemu owe maszyny tak głośno pracują, dopóki nie połapali się, że potworny łoskot wywołują kiepsko skonstruowane silniki z niedokładnie dopasowanymi elementami.
Godzinami, nie przerywając ciszy, by nie przeszkadzać towarzyszom, mieszkańcy Ziemi oglądali życie odległej planety, oszołomieni masą pierwszych wrażeń. Co jakiś czas poszczególni członkowie załogi „Ciemnego Płomienia” wstawali i udawali się w tę część okrągłej sali, gdzie za lekkim przepierzeniem czekało na nich pożywienie rozłożone na długim stole. Posiliwszy się i wymieniwszy wrażeniami, wracali przed ekran, obawiając się stracić choćby godzinę transmisji z Tormansa. Właściwie nie Tormansa, a Jan-Jah, jak zwali ją Tormansjanie. Jednakże nazwa Tormans tak wryła się w świadomość członków ekspedycji w ciągu tylu miesięcy, gdy była dla nich głównym punktem orientacyjnym, że Ziemianie nadal się nią posługiwali.
Zobaczyli też stolicę planety, której nazwa w tłumaczeniu na ziemski język oznaczała Ośrodek Mądrości.
Przede wszystkim potwierdził się domysł Faj Rodis, że pismo Tormansa składało się z systemu skomplikowanych znaków, ideogramów, których opanowanie zajęłoby mnóstwo czasu nawet bystrym umysłom Ziemian. Na szczęście istniał też zbiór uproszczonych znaków, jakim posługiwano się w życiu codziennym i ułatwionym języku drukowanych komunikatów. Nowe tablice ozdobiły ściany sali na „Ciemnym Płomieniu”. Ozdobiły, ponieważ kształty symboli odpowiadały odczuciom estetycznym załogi gwiazdolotu. Ich skomplikowane sploty wydawały się pięknymi grafikami abstrakcyjnymi. Teksty pisane były czernią na jasnożółtym papierze lub intensywną ciemnozieloną farbką na bladoniebieskim tle.
— Jakie to piękne w porównaniu z ubogą prostotą naszego alfabetu liniowego! — zachwycała się Olla Dez. — Może po powrocie powinniśmy przedstawić alfabet Tormansa RPD, Radzie Powszechnego Doskonalenia?
— Nie sądzę — odparła Faj Rodis. — Tego rodzaju alfabetami posługiwano się już na Ziemi przez wiele wieków. Konserwatyści wszech czasów i narodów bronili ich wyższości nad czysto fonetycznymi zapisami, podobnymi do tych, jakie dały początek naszemu pismu liniowemu. Dowodzili, że jako ideogramy te znaki są czytelne dla narodów posługujących się różnymi językami…
— A litery są nie tylko abstrakcyjnymi znaczkami, ale także symbolami o konkretnym znaczeniu — podjęła Olla Dez. — Dlatego jest ich tak wiele!
— I wciąż zbyt mało do ogarnięcia rozszerzającego się pola ekspansji człowieczych myśli — dodała Czedi Daan.
— Trafnie dostrzegła pani zasadniczą sprzeczność — potwierdziła Faj Rodis. — Wszystko ma swoją cenę, a wyższość pisma obrazkowego została zniweczona przez rozwój kultury i nauki. Po stokroć uwypukliły się wówczas jego niedostatki, pojęciowe skostnienia, sprzyjające lenistwu myślowemu i opóźnieniu rozwoju. Piękne, skomplikowane pismo, wyrażające tysiące odcieni myśli tam, gdzie są potrzebne miliony, stało się anachronizmem, podobnie jak piktogramy ludzi epoki kamienia łupanego, dzięki którym bez wątpienia powstało.
— Dawno się już poddałam, Faj! — rzekła, śmiejąc się, Olla. — W RPD uznaliby mnie za relikt epoki jaskiniowej. Dzięki, że oszczędziłaś mi wstydu.
— Nie sądzę, by RPD potraktowała cię tak bezlitośnie — odrzekła tym samym tonem Rodis. — Rada składa się w większości ze sceptycznie nastawionych mężczyzn. Mają niestabilny stosunek do osób naszej płci, szczególnie z twoimi warunkami.
— Żartuje pani — wtrąciła poważnie Czedi. — Mnie zaś wydaje się tragiczne tak długie istnienie ideogramów na Tormansie. Oczywiste opóźnienie w rozwoju…
— Właściwie opóźnienie postępu i archaiczność form — poprawiła ją Faj Rodis. — Opóźnienie warunkuje dorównanie… Komu? Jeśli nam, to na którym poziomie historycznym? Nasz obecny jest znacznie wyższy. Ileż mamy za sobą wieków dobrego, rozumnego i przyjaznego życia, odważnego poznawania świata, szczęścia wzbogaconego pięknem i radością. Kto z nas nie chciałby żyć w tamtych czasach?
— Ja — odezwał się Wir Norin. — Nasi przodkowie wiedzieli od nas mniej. Nie mógłbym…
— Ja także — przytaknęła Faj Rodis. — Lecz bezgraniczny ocean wiedzy rozpościera się tak samo przed nimi, jak przed nami. Nie ma emocjonalnej różnicy. A liczne zalety, jak marzenia i miłość, przyjaźń i zrozumienie, wszystko, co nas kształtuje i wychowuje? Jesteśmy w tym jednakowi. Dlaczego odmawiać ich Tormansowi w podobnym stopniu? Z powodu przestarzałego pisma? Tym bardziej uwydatnia się oczywisty upadek Tormansjan. Nasze demografy nie potwierdzają ogromnej gęstości zaludnienia, stwierdzonej przez Cefejan. Rozchodzimy się tu na całej linii.
— Niewiarygodne! — zawołał Gryf, kręcąc głową. — W innych przypadkach Cefejanie okazali się dobrymi planetografami. To ich błąd, czy…
— Gwałtowny spadek liczby ludności — dokończyła Faj Rodis. — Być może. Musiał nastąpić jakiś kataklizm, ale nie zauważyliśmy żadnych śladów…
— Niekoniecznie kataklizm — sprzeciwiła się Tiwisa Henako.
— Od przybycia tutaj Cefejan minęło ponad dwieście pięćdziesiąt lat. Jeśli przyjmiemy średnią długość życia ludzkiego, typową dla początku EŚW, siedemdziesiąt lat, po czasie równym poczwórnej długości życia zaludnienie Tormansa mogło wzrosnąć lub znacznie się zmniejszyć z przyczyn czysto wewnętrznych.
— Przyczyny wewnętrzne wydają się gorsze niż wizja katastrofy — powiedziała Czedi. — Nie podoba mi się póki co planeta Jan-Jah, sądząc po tych transmisjach!
Читать дальше