Jakby na potwierdzenie słów Czedi, z głębi stereo-ekranu dobiegła melodyjna muzyka, przerywana niekiedy dysonansowymi uderzeniami i okrzykami. Przed oczami Ziemian pojawił się plac na wzgórzu pokryty czymś w rodzaju brunatnego szkła. Szklana ścieżka prowadziła przez plac do schodów wykonanych z tego samego tworzywa. Stopnie, przyozdobione wysokimi wazami i słupami z szarego kamienia, prowadziły do szklanego budynku, płonącego w czerwonych promieniach słońca. Lekki fronton podtrzymywały niskie kolumny z dziwaczną wiązką pilastrów z jasnożółtego metalu. Z dwóch czarnych czasz u wejścia unosił się dym.
Po szklanej ścieżce wspinała się grupa młodych ludzi, wymachujących krótkimi pałeczkami i uderzających nimi w odzywające się dźwięcznie gongi. Niektórzy nieśli na zarzuconych na ramiona rzemieniach niewielkie czerwono-złote szkatułki, wydające tę właśnie muzykę, którą Ziemianie zaliczyliby do pasma zielono-niebieskiego. Dotychczas wszelka słyszana przez nich muzyka z Tormansa przynależała do czerwonej lub żółtej skali tonalności.
Kamera telewizyjna zbliżyła się do idących, wyłuskując z tłumu dwie pary, oglądające się na współtowarzyszy i na pozostawione za sobą miasto z dziwną mieszanką trwogi i chojractwa. Wszyscy czworo odziani byli w jednakowe, jasnożółte szaty, wyszywane w czarne żmije z rozwartymi paszczami.
Każdy młodzieniec trzymał za rękę swoją dziewczynę. Wspinając się wciąż ku schodom, nagle zaśpiewali, a raczej przenikliwie zapiszczeli. Śpiewny zew podjęli wszyscy obecni.
Czedi Daan, Faj Rodis i Tiwisa Henako, najlepiej ze wszystkich władające językiem Tormansjan, zaczęły się wsłuchiwać w napięciu. Szczęknął specjalny filtr zapisu dźwięku, modulujący przyspieszoną, niewyraźną mowę.
— Oni wychwalają wczesną śmierć, uważając ją za główny obowiązek człowieka wobec społeczeństwa! — krzyknęła Tiwisa Henako.
Faj Rodis milczała, pochylona w stronę ekranu, jak robiła to zawsze, kiedy była czymś wstrząśnięta. Czedi Daan zakryła twarz dłońmi, powtarzając w pośpiechu przetłumaczoną pieśń, której melodia początkowo tak spodobała się Ziemianom.
„Najwyższą mądrością jest odejść w śmierć w pełni zdrowia i sił, uniknąć smutnej starości i niechybnych cierpień życiowego doświadczenia…
Tak odchodzą w ciepłą noc przyjaciele po wieczornym spotkaniu…
Tak odchodzą w świeży poranek kochankowie po miłosnej nocy, cicho zamykając furtę kwitnącego ogrodu życia.
A silni mężczyźni — opoka i ochrona — idą, zatrzaskując wrota. Ostatnie uderzenie w mroku podziemi czasu, skrywających zarówno przyszłość, jak i przeszłość…”
Czedi przerwała przekład i spojrzawszy ze zdziwieniem na Faj Rodis, dorzuciła:
— Śpiewają, że obowiązek śmierci przychodzi w sto pierwszym roku ich życia albo według ich nowego kalendarza Białych Gwiazd, który nie różni się od naszego, kiedy ukończą dwadzieścia pięć lat. Tę czwórkę prowadzą do Świątyni Łagodnej Śmierci!
— Jak może funkcjonować takie społeczeństwo?! — zawołała Olla Dez, nie zważając na konwenanse. — Im wyższa jest socjalna struktura i nauka, tym człowiek później dojrzewa.
— Dlatego też my, biolodzy, jeszcze w początkach ERŚ postawiliśmy sobie jako główny cel przedłużenie ludzkiego życia, a właściwie młodości — powiedziała Nea Holli, nie odrywając oczu od wstępującej po schodach procesji Tormansjan.
— U nas człowiek z powodu skomplikowanego życia i ogromu przyswajanych informacji wydaje się dzieckiem aż do wykonania Prac Herkulesa. Jego młodość trwa jeszcze dwadzieścia lat, dojrzałość przychodzi około czterdziestki. Potem mamy przed sobą siedemdziesiąt lat dorosłości, pełnej energii, wytężonej pracy i poznawania życia. Zamiast dziesięciu, może dwudziestu lat, jak dawniej. Wcześniej człowiek wydawał się stary po czterdziestce. Byłabym już staruszką — stwierdziła Faj Rodis.
— I człowiek umierał, nie dowiadując się niczego o wielobarwności i pięknie świata! — odezwał się wzburzony Wir Norin. — Co nie było wcale dziwne w starożytności, kiedy dziewięćdziesiąt procent ludzi nie umiało czytać. Długie życie było uciążliwe, po prostu niepotrzebne. Umierających młodo nazywano wybrańcami bogów. Na Tormansie występuje jednak stosunkowo wysoko rozwinięta technika. Jak mogą ścinać drzewa, które jeszcze nie wydały owoców? To samobójcza bezmyślność!
— Zapomniał pan, Wirze, że mamy tu przed sobą nie społeczeństwo komunistyczne ani nawet nie socjalistyczne, tylko klasowe. Według mnie potworny rytuał wczesnej śmierci ma ścisły związek z przeludnieniem i wyniszczeniem zasobów naturalnych planety — oceniła Faj Rodis.
— Rozumiem — powiedziała Czedi. — Wczesna śmierć nie wszystkim jest przeznaczona!
— Tak. Ci, co zapewniają postęp techniczny, powinni żyć dłużej, nie mówiąc już o warstwie rządzącej. Umierają tacy, którzy nie mogą ofiarować społeczeństwu niczego, oprócz swego życia i prostej pracy fizycznej, czyli nie nadają się do wyższego kształcenia. W każdym razie na Tormansie istnieją dwie kasty: wykształcona i niewykształcona, nad którymi stoją władcy, a gdzieś pomiędzy nimi mieszczą się ludzie sztuki zabawiający innych, upiększający i uzasadniający to, co się dzieje.
— Ci także nie umierają w wieku dwudziestu pięciu lat! — skonstatowała Olla Dez.
— Istotnie. Niestety, u artystów, których tworzywem są młodość i piękno, granica życia jest niewiele wyższa — odpowiedziała Faj Rodis.
W TWF gwiazdolotu zagrzmiała teraz dziarsko, wściekle muzyka marszowa, zgodna z rytmem pochodu wielu ludzi. Piskliwe dźwięki nieznanych instrumentów zagłuszały nieco ledwie uchwytny wątek skocznej i niespokojnej melodii. Zaczynał się nowy film.
Przez wielki, porośnięty wysoką trawą step ciągnęły niezgrabne wozy, zaprzężone rogatymi czworonogami, podobnymi do ziemskich roślinożerców, ni to antylop, ni to byków. Wyżej, na długonogich, przypominających jelenie stworzeniach galopowali ogorzali Tormansjanie, wymachując toporami lub narzędziami przypominającymi starożytną ziemską broń palną. Jeźdźcy nieustraszenie bronili się przed stadami pełzających na krótkich łapach drapieżników, przerażających gadzin z wysokimi, spłaszczonymi po bokach łbami. Innym razem na wozy napadali tacy sami jeźdźcy, strzelając w pędzie. W strzelaninie ginęli wiodący stepową karawanę albo napastnicy, albo jedni i drudzy.
Ziemianie szybko pojęli, że oglądają film o zasiedleniu planety przez Tormansjan. Pozostawało niejasne, kim byli napadający na nich zbójcy. Trudno było uznać ich za tubylców, bo niczym nie różnili się z wyglądu od osadników.
Załoga „Ciemnego Płomienia” obejrzała całe mnóstwo filmów, widowisk i obrazów z bohaterskiej przeszłości o podboju nowej planety. Zaciekłe walki, pogonie, zabójstwa przeplatały się z zadziwiająco płaskim i ubogim obrazowaniem życia duchowego. Wszędzie i zawsze triumfowali młodzi mężczyźni, obdarzeni szczególnie cennymi przymiotami w owym wydumanym świecie rozrywkowej iluzji: waleczność, siła, szybki refleks, umiejętność strzelania z prymitywnej broni podobnej do trąbki, z której pod gazowym natłokiem wylatywały pociski z ciężkiego metalu.
Podobne tematy powtarzały się w różnych wariantach i dosyć szybko znudziły się Ziemianom. Oglądali je jednak dalej, by wyławiać z nich fragmenty kronik codziennego życia dawnych czasów, wklejonych często do najgłupszych fabuł. Ze starych urywków wyłaniało się bogactwo życia dziewiczej planety, nie tkniętej jeszcze działalnością człowieka. Taka właśnie, z jeszcze bogatszą florą i fauną, była prehistoryczna Ziemia. Powtarzały się obrazy znane z historii ludzkości, gdy biali ludzie podbijali Amerykę. Na preriach wolni pionierzy, nieposkromieni i nieprzestrzegający prawa oraz strażnicy wiary i porządku społecznego w zagospodarowanych centrach, którzy później okiełznali pionierów i zdławili ich wolność. Nie bez powodu stolica planety zwie się Ośrodkiem Mądrości. Nazwa ta powstała w pionierskich czasach zdobywania planety Tormans.
Читать дальше