Olla Dez wstrzymała westchnienie zdumienia i rozczarowania, zerkając z ukosa na Faj Rodis. Ta pozostała obojętna, jakby wygląd tego człowieka nie był dla niej zaskoczeniem.
Zetrino Umrog potarł malutką rączką wysokie czoło z zakolami, poprzecinane poziomymi zmarszczkami.
— Ludu Jan-Jah! Wielki Czojo Czagas polecił mi ostrzec was przed niebezpieczeństwem. Na naszym niebie pojawił się intruz z ciemności i chłodu kosmosu. Statek zesłany przez wrogie siły. Informujemy całą planetę o tym nadzwyczajnym wypadku, żeby odeprzeć wroga. Naśladujemy mądrość naszych przodków za czasów panowania Ino Kaja i męstwo ludu, który przegnał nieproszonych przybyszy w Wieku Mądrej Odmowy. Niech żyje Czojo Czagas!
— Może wystarczy? Władca wyraził się jasno? — szepnęła Olla Dez znad pulpitu.
Faj Rodis kiwnęła głową, a wtedy Olla pokręciła niebieską gałką w odpowiedzi, włączając pełną moc ustawionej wcześniej łączności TWF. Obraz Zeta Uga zadrżał, rozpadł się w barwnych zygzakach i zniknął. W ułamku sekundy Faj Rodis zdążyła zauważyć grymas strachu na obliczu władcy. Podniosła się i stanęła w kręgu głównego skupienia. Nie odrywała wzroku od rombu centralnego promienia, kątem oka mogła jednak oglądać siebie na ekranach jak w lustrach.
Przed oczami zdumionych Tormansjan w miejsce zniekształconego wizerunku Zeta Uga pojawiła się zadziwiająco podobna do nich, piękna, uśmiechnięta kobieta o łagodnym, lecz silnym głosie.
— Ludzie i władcy Jan-Jah! Przybyliśmy z Ziemi, planety, która zrodziła i wykarmiła waszych przodków. Przypadek oddalił was w niedostępną wcześniej dla nas, głęboką przestrzeń. Jesteśmy ją teraz w stanie pokonać i przybyliśmy do was, jako pokrewna rasa, by zjednoczyć się z wami w wysiłkach osiągnięcia lepszego poziomu życia. Nigdy nie byliśmy niczyimi wrogami, mamy przyjazne zamiary i niewiele się różnimy, co umożliwia całkowite porozumienie. Prosimy o pozwolenie lądowania na waszej planecie, byśmy mogli was lepiej poznać, opowiedzieć wam o życiu na Ziemi i przekazać wszystko, co mamy dobrego i pożytecznego. Nasza załoga składa się z trzynastu ludzi, takich samych, jak wy, to jednak niewielka garstka w porównaniu z mnóstwem mieszkańców Jan-Jah. Nie przedstawiamy dla was żadnego zagrożenia, skoro będziemy gośćmi na waszej planecie. Nauczyliśmy się waszego języka, by uniknąć błędów i nieporozumień.
Ekran pokrył się szarymi cętkami, zrobił się płaski i pusty. Z jego głębi wydobywał się przerywany wyjący dźwięk, przez który przebijały się chwilami okrzyki znanego już Ziemianom spikera z Ośrodka Mądrości:
— Transmisję… przerywamy transmisję…
Faj Rodis porozumiała się spojrzeniem z Gryfem, wycofała się i usiadła na poprzednim miejscu. Olla Dez wyciągnęła dłoń w kierunku przycisku wyłączającego, lecz Faj powstrzymała ją gestem. Schylona nad odbiornikiem przemówiła głośno i dźwięcznie, nie zwracając uwagi na wycie i gwizdy zakłóceń:
— Gwiazdolot „Ciemny Płomień” wzywa Radę Czterech! Wzywamy Radę Czterech! Powtarzamy prośbę o pozwolenie na lądowanie! Prosimy o spotkanie z Czojo Czagasem, przewodniczącym Rady Czterech. Odpowiedzi oczekujemy na pełnej częstotliwości waszych komunikatów nawigacyjnych. Czekamy na odpowiedź!
Olla Dez wyłączyła TWF. Zabłysło niebieskie światełko anteny elipsoidalnej. Wycie i urywane piski ucichły, ustępując miejsca martwej ciszy. Przerwała ją sama Rodis.
— Trudno to uznać za udany początek — orzekła z troską.
— Powiedziałbym, że próba porozumienia z Tormansem zakończyła się klęską — ocenił z krzywym uśmieszkiem Gryf Rift.
— Nieźli są ci władcy! — krzyknęła z oburzeniem Czedi. — Boją się nas!
— Boją się tego, czego obawiali się wszyscy wychowani w kapitalizmie, przeżarci zawiścią nierówności społecznej. Boją się konkurencji — stwierdziła ze smutkiem Faj.
— Czyli tego, że odbierzemy im władzę? — uściśliła Czedi.
— Oczywiście!
— Ależ to dziki bezsens. Na co nam władza nad obcym światem?
— To jasne dla nas, dla całej Ziemi, dla Wielkiego Pierścienia, lecz wątpię, by większość ludzi na Tormansie to zrozumiała.
— Po co więc w ogóle prosić o lądowanie? I tak się nie dogadamy — rzekła Czedi wzruszając ramionami.
— Dla tych, co zdołają zrozumieć. My także powinniśmy starać się ich zrozumieć, nawet tych dziwnych władców — twardo oznajmiła Rodis.
— I będzie pani przy tym obstawać?
— Postaram się!
Niebieskie oczko paliło się godzinami, lecz planeta milczała. Gwiazdolot przeniósł się na nocną stronę planety, kiedy Faj Rodis zbudziła i zaprosiła niepełniących wacht towarzyszy do jadalni.
Wszyscy zabrali się energicznie za ciemnobrązowe tabliczki masy jadalnej, wystarczająco smacznej, by podtrzymać apetyt i dostatecznie sprężystej, by dać zajęcie zębom i dziąsłom, na podobieństwo przodków jedzących wszystkie możliwe twarde i ciężkostrawne potrawy. Faj Rodis ograniczyła się do szklanki gęstego KMT, oliwkowo-zielonego napoju. Gryf Rift poprzestał na paru łykach czystej wody.
Czedi Daan, ciągle śledząca transmisje telewizyjne, oczekiwała wznowienia wiadomości planetarnych. Przed okiem kamery przesuwały się ulice i place różnych miast Tormansa, sale obrad i szkolne audytoria. Wszędzie wzburzeni Tormansjanie gestykulowali gwałtownie, głośno krzyczeli lub wylewali potoki słów prosto do mikrofonów. Zadawano pytanie: „Co zrobić z gwiazdolotem?” i najczęściej powtarzały się wypowiedzi: „Precz z nim, nie dopuścić go, zniszczyć!..” Na szerokim tarasie przed budynkiem, wyglądającym na obserwatorium astronomiczne, pojawił się młody człowiek ubrany na niebiesko. Spiker poinformował, że wystąpi jeden ze Strażników Nieba, organizacji stworzonej, by bronić niepodległości planety Jan-Jah. Człowiek w niebieskim uniformie zawrzeszczał: „Słyszeliście wszyscy nikczemne kłamstwa tej podłej kobiety, szefowej szajki międzygwiezdnych grabieżców, z bezprzykładną arogancją ośmielającej nazywać się pokrewną siostrą naszego wielkiego narodu. Już choćby za to bluźnierstwo powinniśmy ukarać niebezpiecznych intruzów. Nasi uczeni dawno stwierdzili i udowodnili, że przodkowie ludu Jan-Jah przybyli z Białych Gwiazd, żeby okiełznać przyrodę zapomnianej planety i stworzyć na niej szczęśliwe, spokojne życie…”
Czedi Daan, skupiona na niezgrabnej oracji, wygłaszanej z obcym Ziemianom patosem, głosem drżącym, a chwilami zrywającym się do krzyku, nie zauważyła, jak za jej plecami pojawiła się Faj Rodis i włączyła maszynę tłumaczącą. Nawet ona nie mogła jednak znaleźć ekwiwalentów słów: „nikczemny”, „szajka”, „grabież”, „podła”, „bluźnierstwo”. Rodis oddaliła się w poszukiwaniu informacji, a Czedi, posługując się chwilami powiększeniem dyferencjalnym, wpatrywała się w tłum: same młode twarze, z charakterystycznym, nieprzeniknionym, oderwanym od rzeczywistości wyrazem, jaki miewają fanatycy albo ludzie tępi i obojętni na wszystko.
Nagła myśl kazała Czedi wywołać na obręczy sygnalizacyjnej Ollę Dez. Przybiegła, wciąż zaczerwieniona po atakach ze strony Wira Norina, Tiwisy i Nei Holli z powodu jej romantycznego przywiązania do „władców”. W ślad za nią weszła Faj Rodis niosąc zapis skopiowanego z „gwiazdki” słownika dawnych pojęć.
— Znalazła pani te tajemnicze słowa? — nie wytrzymała Czedi, nie chcąc zdradzać własnych domysłów.
— Obelgi, słowa na niskim poziomie rozwoju psychiki, obraźliwe wobec tych, do których są adresowane.
— Dlaczego? Przecież oni nic o nas nie wiedzą!
Читать дальше