— Na każde.
— I co pani postanowiła?
— Na razie nic. Czekam na waszą odpowiedź.
Wygasiła łączność TWF, pozostawiając władców Tormansa przed ciemnym ekranem ich tajnej sieci. Nie wpadli na to, by się sami rozłączyć i Ziemianie mogli przez kilka minut obserwować ich kłótnię i wymownie wystraszone gesty.
— Groźna sytuacja! — wołał orlonosy Tormansjanin z wyłupiastymi oczami, jak się później okazało, prawa ręka Czojo Czagasa, Gen Szi. — Przybysze mają niewątpliwą przewagę.
— Jakby nie łgali, gwiazdolot posiada ogromną moc i jest na pewno wyposażony w potężną broń. Bez niej nikt nie wybrałby się w daleką podróż ku nieznanym planetom — mamrotał Zetrimo Umrog. — Lecz jeśli gwiazdolot wyląduje na naszej planecie…
— To całkiem inna sprawa! — odparł Czojo Czagas i krzyknął coś w bok. Ekran pociemniał.
Zmęczona Rodis opadła na fotel i parę razy przesunęła dłońmi po włosach i twarzy, jak gdyby coś zmywając. Gryf Rift podsunął jej w milczeniu puchar KMT, który przyjęła z uśmiechem wdzięczności.
— Świetne przedstawienie! — stwierdziła z zadowoleniem Olla Dez, przerywając napięte milczenie.
— Niegodziwe! Żenujące! Ziemianie nie powinni pokazywać fałszywych obrazów i posługiwać się kłamstwem! Kto by pomyślał, że dowódcę naszej wyprawy stać na tak niegodny uczynek! — wołali jedno przez drugie Tiwisa Henako, Menta Kor, Gen Atal i Tor Lik. Nawet niewzruszony jak głaz Diw Simbel patrzył z wyrzutem na Faj Rodis, choć w tej samej chwili Nea Holli, Wir Norin, Sol Sain i Ewiza Tanet nie kryli dla niej podziwu.
Faj Rodis odstawiła pucharek i podeszła do towarzyszy. Spojrzenie jej zielonych, ogromnych, nawet jak na kobietę EPR, oczu było smutne i twarde.
— Opinie o moim postępowaniu podzieliły was mniej więcej po równo. Być może zaświadcza to o jego słuszności… Nie muszę się usprawiedliwiać, choć sama się poczuwam do winy. Tak jak tysiące razy wcześniej mamy ten sam problem: ingerować, czy nie ingerować w proces rozwoju, lub jak mawiano dawniej, losy odległych ludzi, narodów i planet. Niedobre są narzucane siłą gotowe recepty, ale nie mniej złe jest obserwowanie z zimną krwią cierpień milionów żywych istnień, ludzi lub zwierząt. Fanatyk lub owładnięty manią wielkości psychopata bez wahania i wyrzutów sumienia wtrąca się do wszystkiego: w indywidualne ludzkie losy, w historyczne szlaki narodów, zabijając na prawo i lewo w imię swojej idei, która w przeważającej większości przypadków okazuje się produktem chorego umysłu i oszalałej woli paranoika. Nasz świat zwycięskiego komunizmu dawno już skończył z psychicznymi dewiacjami i głupotą władców. To naturalne, że chcemy pomóc tym, którzy wciąż cierpią. Jak się jednak nie potknąć, używając dawnych sposobów walki: siły kłamstwa i tajemnicy? Czy nie jest oczywiste, że używając ich, stawiamy się na tym samym poziomie, jak ci, których chcemy pokonać? A zniżając się do takiego poziomu, jakie mamy prawo, by osądzać innych, skoro sami tracimy rozum? Ja także zrobiłam właśnie krok wstecz, a wy obwiniacie mnie o niegodny uczynek.
Faj Rodis przysunęła się bliżej stołu i jak zwykle podpierając podbródek dłonią, popatrywała na milczących ludzi. Nie znalazła wśród nich Czedi Daan i gdy zrozumiała tego przyczynę, jej oczy zrobiły się jeszcze smutniejsze.
— Czy można zupełnie odrzucać ingerencję — zapytał w końcu Gryf Rift — skoro od dziecka i w całym dalszym życiu społecznym otoczenie prowadzi człowieka drogą dyscypliny i samoopanowania? Bez tego nie ma człowieczeństwa. Krokiem wzwyż jest doskonalenie społeczeństwa, a zatem całokształtu narodów, krajów albo planety. Czym były postęp socjalistyczny i później komunistyczny, jeśli nie ingerencją w organizację stosunków międzyludzkich?
— Tak, to prawda, ale jeśli dokonuje się wewnętrznie, a nie przychodzi z zewnątrz — sprzeciwił się Tor Lik. — Jesteśmy tutaj obcymi przybyszami z zupełnie innego świata.
— Nie jesteśmy obcy! Jesteśmy dziećmi Ziemi, tak samo, jak oni! — krzyknęła Nea Holli.
— Rozwijali się sami, bez nas, przez około dwa tysiąclecia. Nie mamy moralnego prawa oceniać Tormansjan jak siebie samych — wtrąciła ostro Tiwisa.
— Być może antropolog i biolog osądzają rzecz powierzchownie? — rzekła, marszcząc brwi, Ewiza Tanet. — Dwa tysiące lat bez nas, ale wcześniej miliony wspólnych lat, w tym ostatnia, najtrudniejsza droga od pierwotnego barbarzyństwa i feudalizmu do EŚW. Wszystkie ofiary, krew, łzy i nieszczęścia wielkiej drogi przeszli wraz z nami! Jacyż z nich obcy? Czyżbyście zapomnieli, że człowiek jest kulminacją trzech miliardów lat naturalnej selekcji, ślepej walki o byt, piekielnego zacofania, które pierwszy zdefiniował Darwin. Jesteśmy związani poprzez geny historycznym dziedzictwem z wszelkim życiem naszej planety, a co za tym idzie, także z Tormansjanami. Czy możemy wyrzec się swoich korzeni, jak uczynili z nieznanych nam przyczyn przodkowie obecnych mieszkańców Jan-Jah? Od dawna wiedzieli, tak samo jak my, że człowiek pogrążony jest w niezmierzonym oceanie myśli, przepełnionym informacjami, który wielki uczony ERŚ, Wernadski, nazwał noosferą? W tej sferze znajdują się wszystkie marzenia, domysły, wzniosłe ideały tych, którzy dawno zniknęli z oblicza Ziemi, wypracowane naukowo sposoby poznania i twórcze fantazje artystów, pisarzy, poetów, wszystkich narodów i wieków. Wiemy, że człowiek na Ziemi czerpał wielką moc ze swojej psychiki, realizującą się w stworzeniu społeczeństwa komunistycznego. Złożyły się na to: podziw i uwielbienie dla piękna, szacunek, duma, twórcza wiara i moralność, nie mówiąc już o najważniejszej opoce, miłości. Tormansjanie nieprawidłowo odrzucili owo dziedzictwo. Mamy tu do czynienia z naruszeniem pierwszej zasady Wielkiego Pierścienia, swobody informacji. Skoro tak jest, mamy pełne prawo surowo ingerować…
— Przekonujące! — ocenił Sol Sain.
— To wszystko nie usprawiedliwia przestarzałych metod! — powiedział Tor Lik.
— Powiedziałam już, że nie usprawiedliwia — odparła Faj Rodis. — Wyobraźmy sobie jednak wielką wagę historii. Na jedną szalę rzućmy możliwość wspomożenia całej planety, a na drugą kłamliwą komedię, jaką odegrałam. Co przeważy?
— Nie ma się o co kłócić — zgodziła się Menta Kor — lecz istota rzeczy nie tkwi w stosunku dobra i zła, smutku i radości, które, jak wiemy są względne, nie absolutne. Ziarno niebezpieczeństwa kryje się, jak rozumiem, w poziomie uczynku. Gdy wstępuje się na drogę kłamstwa i zastraszania, gdzie możemy wyznaczyć granicę, której nie wolno przekroczyć, by nie upaść całkiem?
— Dobrze wyraziłaś ogólną opinię, Mento — podjęła Czedi Daan, która właśnie pojawiła się w drzwiach. — Kłamstwo prowadzi do kłamstwa, strach tworzy strach, te zaś powodują kolejne oszustwa i lęki, a wraz z nimi wszystko stacza się w dół niepowstrzymaną lawiną zgrozy i bólu.
— Jestem pewna, że trafnie ujmujesz istotę rzeczy, lecz owe dalsze stopnie w dół są na razie odległą abstrakcją — stwierdziła Faj Rodis.
Zgasło niebieskie światełko. Planeta Jan-Jah wzywała „Ciemny Płomień”. Jednocześnie ożyły ekrany na statku i w Przybytku Rady Czterech.
Czojo Czagas siedział nienaturalnie wyprostowany, skrzyżowawszy ręce na piersi, patrząc prosto w oczy Ziemianom.
— Zezwalam na odwiedzenie planety i zapraszam, byście zostali moimi gośćmi. W ciągu doby przygotujemy i podamy namiary miejsca lądowania statku.
Faj Rodis wstała i z lekka się skłoniła, wkładając w ten ruch odrobinę kobiecej kokieterii.
Читать дальше