— Dziękuję panu w imieniu Ziemi i moich towarzyszy. Nie musimy spieszyć się z lądowaniem. Powinniśmy przejść kwarantannę, by nie przenieść do was zarazków chorobotwórczych, na które nie macie przeciwciał i samemu się uodpornić na wasze. Skoro otrzymaliśmy pozwolenie, pobierzemy próbki gleby, wody i powietrza…
— Nie lądując?
— Mamy do tego specjalne aparaty, zwane przez nas ćwierkającymi rakietami. Sądzę, że będziemy gotowi do lądowania za dziesięć dni. Oprócz tego… — Faj Rodis zacięła się na sekundę.
— Oprócz tego? — podchwycił Czagas, błyskając czujnie oczami.
— Wezwę drugi gwiazdolot. Będzie orbitował wysoko wokół Jan-Jah, czekając na nas, na wypadek awarii naszego statku.
— Czyżby ziemscy piloci byli aż tak nieudolni? — spytał z rozdrażnieniem Czojo, gdy tymczasem pozostali członkowie Rady wymienili się zdeprymowanymi spojrzeniami.
— Kosmiczni podróżnicy lub wszechświatowi włóczędzy, jak nas nazwali Strażnicy Nieba, powinni być gotowi na każdy wypadek — odparła Faj, podkreślając ostatnie słowo.
Władca Tormansa niechętnie skinął głową i telekonferencja na tym się zakończyła.
Potężna bryła „Ciemnego Płomienia” zbliżała się do powierzchni planety. Szybkość lotu wzrastała, a rozgrzane powietrze na wysokości setek kilometrów ryczało ogłuszająco za niewzruszonymi ścianami statku, zabezpieczonymi odpowiednio przed przegrzaniem i radiacją. Ryk straszliwej mocy ogłuszał sondy dźwiękowe Tormansa. Okazało się, że i tutaj mają urządzenia zapisujące kronikę dźwiękową nieba. Wzmacniacze przeniosły ten jednorodny, brzmiący jak sygnał alarmowy, dźwięk do pracowni uczonych obserwatorów, do wysokich wież Straży Nieba i przestronnych apartamentów władców, zapowiadając przybycie nieznanego, budzącego obawy i ciekawość gościa.
Technicy gwiazdolotu pracowali bez przerwy, programując obłe, trójokie rakiety ćwierkające. Wkrótce pakiety spiralnych rurek, pokrytych pięciometrowymi powłokami o rybim kształcie, oderwały się od statku, opasały koliste parabole i zetknęły się z powierzchnią planety w ustalonych wcześniej punktach. Jedna unosiła się na falach oceanu, druga zanurkowała w głąb, trzecia rozpruła powierzchnię rzeki, pozostałe przeorały pola i strefy zieleni w miejscach wybranych przez Tormansjan. Potem znowu się uniosły na wysokość oblotu i przylepiły do burt „Ciemnego Płomienia”, przekazując do laboratorium próbki wody, ziemi i powietrza z obcej planety.
Nea Holli, Ewiza Tanet i Tiwisa Henako nie zmrużyły oka przez trzy doby. Z towarzyszeniem ponurego zaśpiewu ultra-centryfug pracowały bez przerwy przy mikroskopach protonowych i termostatach nad niezliczonymi koloniami bakterii i wirusów. Komputery analityczne porównywały zarodki szkodliwych mikrobów Ziemi i Tormansa, tworząc długie formuły reakcji immunologicznych, aby zneutralizować ewentualne źródło choroby. Cała załoga ledwie dyszała i oczy wszystkich gorączkowo błyszczały. Doszło do tego, że trzeba było pogrążyć w hipnotycznym śnie Tora Lika i Mentę Kor, aby zaoszczędzić siły ich organizmów.
Mimo tego parę dni później Ewiza Tanet oznajmiła, że jest niezadowolona z wyników badań i nie może zagwarantować pełnowartościowej ochrony zdrowia.
— W jakim czasie osiągniemy całkowite bezpieczeństwo? — zapytała Faj Rodis.
Ewiza zamyśliła się, nieco skonfundowana.
— Spodziewałam się, że napotkam tutaj typowy kompleks. Przecież Tormansjanie przywieźli z Ziemi w swoich wnętrznościach tę samą florę bakteryjną, bez której również my nie moglibyśmy istnieć. Skoro nie powaliły ich miejscowe mikroby, a przeciwnie, nadal się rozwijali, oznacza to, że ziemskie bakterie i wirusy pokonały mikroby Tormansa. Odkryłam jednak dwa niezwykłe wirusy chorobotwórcze. Mogły przeniknąć tylko w warunkach wyjątkowego zagęszczenia skupisk ludzkich. Obecnie nie obserwujemy na Tormansie niczego takiego.
— To potwierdza pośrednio dawne przeludnienie planety — stwierdziła Faj Rodis. — Powinniśmy jednak wylądować na Tormansie najszybciej, jak to możliwe.
— Obawiam się, że niezbędna bariera obronna naszych organizmów wytworzy się nie wcześniej niż za dwa miesiące — oświadczyła Ewiza Tanet takim tonem, jakby z jej winy wystąpiła niemożność przyspieszenia tworzenia bariery immunologicznej.
Faj Rodis uśmiechnęła się do niej.
— Cóż począć! Chciałoby się być pełnoprawnym gościem na nowej ziemi i prawie nigdy się to nie udaje. Zawsze zdarzają się sytuacje, które wymuszają pośpiech i nie pozwalają czekać. Wielu opowiadało o niezapomnianym odczuciu spotkania z nową, bezpieczną planetą. Wychodzisz ze statku na czystsze powietrze pod nowym słońcem i niemal lecąc, biegniesz po łagodnym, dziewiczym gruncie. Odczuwasz silne pragnienie, by zrzucić odzież i zanurzyć się całym swym jestestwem w krystalicznej świeżości nowego świata. Żeby bose stopy stąpały po miękkiej trawie, żeby wiatr i słońce, muskając obnażoną skórę, nasyciły ją wszystkimi nutami zmiennego oddechu przyrody. I tylko kilku z setek tysięcy podróżników do innych światów udało się tego doświadczyć!
— To znaczy, że założymy skafandry? — spytała Nea Holli.
— Tak! Chociaż żal! Potem, gdy zakończy się immunizacja, zdejmiemy je. Będziemy bez hełmów, tylko z bio-filtrami. To już sukces! Dzięki temu będziemy gotowi w ciągu trzech, czterech dni.
— Może to i lepiej — powiedziała Nea. — Analiza wody Tormansa wykazała pewne strukturalne różnice od ziemskiej. Początkowo wciąż będziemy osłabieni, przywykając do nowej wody.
— Czy to ważne, jaka jest woda? — zapytała Faj Rodis. — Wybaczcie, mało się na tym znam. Skoro woda jest czysta i pozbawiona groźnych zanieczyszczeń?
— Wybaczamy historykowi błędne zapatrywanie — rzekła z uśmiechem Ewiza. — Nasi przodkowie uważali dawniej wodę po prostu za wodę, połączenie wodoru i tlenu, i nie umieli jej zanalizować. Okazało się, że woda posiada złożoną fizyczno-chemiczną strukturę z udziałem licznych elementów. W ziemskich źródłach, rzekach i jeziorach są tysiące rodzajów wody, zdrowej, niebezpiecznej, neutralnej, chociaż w prostej analizie wydaje się jednakowa i zasadniczo czysta. Tormans jest obcą planetą, o odmiennym charakterze ogólnego wodnego biegu, erozji i nasycenia minerałami. Odkryliśmy, że tutejsza woda może niekorzystnie wpływać na nasz system nerwowy. Zalecam używanie tabletek IGN-102. Tylko nie zapominajcie dodawać ich do każdej pitej cieczy i jedzenia.
— W każdym razie skafandry — wtrącił milczący dotychczas Gryf Rift — dadzą nam przewagę…
— Na wypadek niebezpieczeństwa? — podchwyciła Ewiza, pochylając głowę i zerkając z ukosa na Czedi Daan.
— Otóż to. Skafandra nie przebije nóż ani kula, ani ognisty promień — potwierdził Gryf.
— Lecz głowa, najcenniejsza część ciała, bez hełmu będzie bezbronna — zauważyła żartem Faj Rodis.
Czedi Daan przyglądała się natarczywie Faj Rodis, jak gdyby dziwiąc się jej ożywieniu. Rzeczywiście, zwykle opanowana i nieco surowa szefowa wyprawy, teraz, u progu przygody, stała się jakby inną osobą.
— A co z planem Czedi? — spytał Gen Atal.
— Zrealizujemy go później, po aklimatyzacji — oznajmiła Faj.
Czedi zacisnęła tylko mocniej wargi i odwróciła się w stronę wielkiej mapy Tormansa, rozwieszonej nad wejściem do okrągłej sali.
— Czedi, właśnie coś mi przyszło do głowy — zwróciła się do niej Ewiza Tanet. — Tak emocjonalnie odniosłaś się do farsy odegranej przez Faj Rodis i Ollę Dez, a czy nie sądzisz, że twój zamiar wtopienia się w tłum Jan-Jah, udając miejscową dziewczynę, zawiera także element oszustwa? Spoglądanie obcym okiem na sprawy odkryte przed rodowitą Tormansjanką? Czy to nie jest zwykłe podglądactwo?
Читать дальше