Czedi Daan podeszła do skwapliwie otwierających się drzwi windy. „Tarasem” nazywano przestrzeń wokół sferoidalnej kabiny pilotów, która służyła jako pomost spacerowy i sala gimnastyczna. Krążyli już tam porywczo i wściekle Tiwisa Henako i Tor Lik.
Czedi zobaczyła Rifta opartego o balustradę galerii i zapatrzonego w srebrzyste zwierciadło basenu ćwiczebnego. Wypełniony przetworzonym izotopem talu, nietrującym i nielotnym, służył do skomplikowanych ćwiczeń w warunkach normalnego i podwyższonego ciążenia.
Czedi sprowadziła Rifta na dół. Posępny dowódca gwiazdolotu uśmiechnął się mimo woli, spoglądając z góry na zarumienioną twarzyczkę dziewczyny. Tańczyli wolno, w milczeniu. W końcu poczuła, jak sztywne ruchy komandora stają się bardziej swobodne.
— Jeszcze tylko parę dni i oni — powiedziała, kiwnąwszy głową w stronę astronautów — zdobędą wszystkie dane. Wtedy pan się weźmie do roboty — dodała wzdychając. — Mówią, że nie ma niczego straszniejszego, niż wchodzenie w zero-przestrzeń. Być może…
— Znajdę dla pani miejsce w kabinie pilotów. Za chłodnicą indykatora szybkości jest taki mały fotelik. Socjolog powinien zobaczyć korzenie wszechświata, bezlitosnego i zabójczego dla życia, a jednak frunącego w czarnej głębi jak mewa w nocnym huraganie.
— A jednak lecącego!
— Tak, w tym właśnie kryje się największa zagadka życia i jego absurdalność. Materia rodząca z siebie siły dla wyjaśnienia własnych tajemnic, dokopująca się informacji o sobie samej. Wąż kąsający własny ogon.
— Mówi pan jak człowiek z dawnych czasów, ciasno i mało myślący, bez radości poznawania.
— My wszyscy, tak jak trzydzieści tysięcy lat temu, okazujemy się małymi, ciasnymi umysłami, gdy stajemy twarzą twarz z okrucieństwem świata.
— Nie wierzę. Obecnie jesteśmy znacznie bardziej otwarci na tysiące ludzi bliskich nam duchowo. Nic nie wydaje się straszne, nawet zagłada, zniknięcie bez śladu tak mało znaczącej kropli jak ja. Chociaż… przepraszam, mówię tylko o sobie.
— Przecież nie uważam pani za uczennicę drugiego cyklu. Czy wie pani, jak strasznym słowem jest „nigdy” i jak trudno z nim się zmierzyć? To nieznośne i myślę, że zawsze tak było! Odkąd człowiek zaczął wskrzeszać przeszłość w pamięci i zaglądać wyobraźnią w przyszłość.
— A świat tak jest urządzony, że „nigdy” powtarza się w każdej chwili życia i być może to jedyna powtarzalna nieodwracalność. Może prawdziwym człowiekiem jest tylko ten, kto znalazł w sobie siłę, by połączyć głębokie odczuwanie z bezlitosnym „nigdy”. I dawniej, i teraz wielu ludzi starało się rozwiązać tę sprzeczność walcząc z uczuciem. Skoro wyprzedza nas „nigdy”, jeśli miłość, przyjaźń są jedynie etapami procesu mającego nieuchronny koniec, to przysięgi miłosne „na wieki” i w przyjaźni „na zawsze”, których trzymali się nasi przodkowie, są naiwne i nierealne. A zatem, im większy chłód uczuciowy, tym lepiej, bo to odpowiada prawdziwej strukturze świata.
— Nie widzi pani, jak bardzo nie odpowiada to człowiekowi? Przecież w samej swej istocie jest stworzony jak żywy protest przeciwko temu „nigdy” — odparł Gryf Rift.
— O tym nie pomyślałam — przyznała Czedi.
— Proszę więc uznać sprzeciw emocji wobec krótkotrwałości życia i bezlitosnej nieskończoności wszechświata jako istotę rzeczy, jedną z koordynat ludzkiej natury. Skoro jednak człowiek połączył w sobie głębię uczuć z „nigdy”, niech pani nie dziwi jego smutek!
Czedi Daan spojrzała wzruszona w pochyloną nad nią twarz inżyniera i czule pogładziła jego wielką dłoń.
— Chodźmy! — rzekł krótko Gryf Rift i zaprowadził ją na drugi pokład do swej przestronnej kabiny.
Inżynier włączył jasne światło, konieczne do obserwacji rozwoju roślin i otworzył w ścianie nieduży panel. Trójwymiarowy hologram ukazał twarz tej, która pozostała już tylko w pamięci Gryfa Rifta.
Młoda kobieta w rozszerzanej białej sukni siedziała złożywszy odsłonięte ręce na kolanach i nieco unosząc twarz obramowaną sierpowatą ramką starannie przyczesanych jasnych włosów. Gładkie, wypukłe czoło, cienkie ukośne brwi i wesołe, promienne oczy harmonizowały z uśmieszkiem na pełnych, mocno zarysowanych wargach. Długą szyję okalało parę rzędów różowych pereł, opadając na mocno wydekoltowaną, wedle niedawnej mody, pierś. Cała emanowała radosną młodością. Jakby w kabinie gwiazdolotu objawiła się wróżka Wiosny z nieśmiertelnych baśni ludzkości, aby przekazać astronautom niezwykłe przeczucie spełniającego się szczęścia, właściwego tylko młodym w pełnym wiosennym rozkwicie, przenikniętym wszystkimi aromatami, słonecznymi blaskami i świeżym wiatrem Ziemi.
Z takim odczuciem Czedi wyszła cicho z kabiny, podczas gdy Gryf zgasił stereo-plastyczny portret i stał milczący i nieruchomy w szarym świetle. A Czedi walczyła z napływającymi łzami i nerwowym dławieniem gardła, dziwiąc się, jak silnie podziałało na nią spotkanie z poległą ukochaną wybitnego inżyniera. „Socjologu Ery Podanych Rąk — mówiła sobie — co się z tobą dzieje? Może naprawdę stajesz się kobietą ERŚ, nieopanowanie litościwą, współczującą każdemu cierpieniu. Trzeba pomyśleć, czy przyda się to w tych trudnych dniach, gdy będziemy musieli zgłębiać życie na Tormansie?” Dawno już postanowiła pobyć na planecie w roli zwyczajnej Tormansjanki. Nie gościa i nie nauczycielki, raczej uczennicy. Stać się podobną do innych, nie wyróżniać się, rozpłynąć w tłumie ludzi widocznych na zdjęciach Cefejan. Być wewnątrz, nie na zewnątrz, to podstawowa zasada socjologa wysoko zorganizowanych społeczeństw. Faj Rodis zaakceptowała jej projekt, pod warunkiem, że ostateczna decyzja zostanie podjęta na Tormansie…
Gryf Rift dotrzymał obietnicy. Czedi wcisnęła się w głąb fotelika. W kabinie pilotów wszystkie miejsca były zajęte. W centrum półokręgu pulpitów siedział Rift, obok po prawej Diw Simbel, podobny do kamiennego posągu wojownika. Po lewej Sol Sain zatrzymał spojrzenie przymrużonych oczu na górnym rzędzie ekranów. Mocno odznaczyły się kości policzkowe jego wychudłej twarzy, a głęboka zmarszczka obiegła podbródek wokół kącików warg. Dwoje astronawigatorów starających się obojętnymi minami okazać innym, że zrobili już wszystko, co mogli, mieściło się na lewym krańcu pulpitu. Czedi Daan mogła ze swego miejsca obserwować profil Faj Rodis siedzącej w „gościnnym” fotelu dwa metry za plecami inżyniera anihilatora. Szefowa ekspedycji wydawała się pozornie spokojna, lecz nie zdołała zmylić czujnej obserwatorki, która dostrzegła, że Faj się denerwuje.
„To także jej pierwszy raz”, pomyślała Czedi, oglądając się na szczelnie zamknięte drzwi. Reszta załogi, oprócz Gena Atala, znajdowała się w komorze bioochrony pod kierunkiem Nei Holli i Ewizy Tanet. Gen Atal siedział osobno w ciasnej kabinie pod samą kopułą nad salą pilotów, gdzie jak na biegunie spotykały się linie pól siłowych, deformacji cieplnych i odbicia kulistych zagęszczeń pola minusowego. Czedi wyobraziła sobie przelotnie inżyniera broni jako starożytnego woja ukrytego za tarczą, gotowego sparować wszystkie nieoczekiwane ciosy przeciwnika. W gruncie rzeczy tak właśnie było, tylko zamiast rękojeści miecza i kindżału palce inżyniera trzymały dźwignie znacznie mocniejszych broni.
Przerwały ciszę trzy akordy OES. Gryf Rift obrócił się do Sola Saina i dał mu znak. Granie OES umilkło i zrobiła się tak głęboka cisza, że rozbłyskujące ekrany podglądu kolistego, zdawało się, zaszeleściły i zadzwoniły garściami gwiazd po lewej, w stronę centrum galaktyki. Splątane nici kolczastych ciał niebieskich przelatywały po prawej, w stronę bocznej odnogi naszego wszechświata.
Читать дальше