Początkująca dwudziestopięcioletnia badaczka przyszła do nauczyciela ze spuszczoną głową. Zawsze uważała siebie za zdolną do trudnej penetracji dawnej mono-historii, ale teraz odczuła w pełni swą emocjonalną słabość. Zapragnęła zagłębić się w jeszcze dawniejsze czasy, w których poszczególne wykwity cywilizacji nie umożliwiały syntezy mono-historycznej i wydawały się znacznie bardziej atrakcyjne. Niedostatek faktów dawał pole domysłom, oświetlonym wyobrażeniami Ery Podanych Rąk. Zachowane dzieła sztuki okrywały te strzępki wiedzy aureolą wielkiego wzlotu ducha.
Kin Ruh, nie kryjąc rozbawienia, zaproponował Faj, by badała ERŚ jeszcze przez jeden rok. Kiedy zaczęła dostrzegać, jak w tamtej epoce zaczęły się wykluwać duchowe, moralne i etyczne osnowy przyszłego świata, wstrząśnięta była zachłanną pasją wielkiej walki o wiedzę, prawdę, sprawiedliwość, o świadome zachowanie zdrowia i urody. Zrozumiała wtedy, jawiący się wcześniej zagadkowo, nagły przełom historyczny u schyłku Ery Rozłamu, gdy ludzkość, udręczona egzystowaniem na granicy wojny totalnej oraz podziałami klasowymi, narodowymi i językowymi, a także wyniszczaniem naturalnych zasobów planety, dokonała ogólnoświatowego socjalistycznego zjednoczenia. Dzisiaj, z perspektywy wieków, ten gigantyczny krok naprzód sprawiał wrażenie nieoczekiwanego przeskoku. Odkrywanie korzeni teraźniejszości z nieodpartą wiarą w światłą i wspaniałą istotę człowieczeństwa stało się dla uczonej dziełem życia. Obecnie, po piętnastu latach badań, gdy osiągnęła czterdziestoletnią dojrzałość, doprowadziło ją to do przewodzenia niezwykłej wyprawie do niesamowicie dalekiego świata, przypominającego schyłek ERŚ, gdzie panował oligarchiczny kapitalizm, zachowany dziwnym sposobem wobec nieuchronnego, jak się zdawało, rozwoju społeczeństw. Skoro tak jest, napotkają tam niebezpieczne, zatrute fałszywymi ideami środowisko, gdzie wartość pojedynczego człowieka jest żadna, a jego życie bez wątpienia pada ofiarą rozmaitych czynników: ustroju państwowego, władzy pieniądza, procesu produkcyjnego, czy wreszcie wojny wszczynanej z byle powodu.
Przyjdzie jej stanąć twarzą w twarz z owym światem, nie tylko w roli bezstronnego badacza, którego zadaniem jest obserwować, zdobywać informacje i dostarczyć zebrany materiał na rodzimą planetę. Wybrano ją, naturalnie, nie z powodu niewątpliwych osiągnięć naukowych, lecz jako kobietę Ery Podanych Rąk, która z całym uczuciem, taktem i delikatnością zdoła przekazać dalekim potomkom swojej planety radość życia w światłym społeczeństwie komunistycznym.
Uwalniającym gestem wyłączyła dioramę. Wziąć ze sobą cząstkę marzeń nauczyciela — czyż nie jest echem jej wcześniejszego niepokoju przy badaniu ERŚ? W tej chwili, kiedy gwiazdolot mknie na spotkanie nieznanego losu, patrzyła na lecącą dziewczynę jak na znajomą. Stała w pełnej gotowości, ze znacząco uniesioną dłonią, przed upadkiem w przepaść. Rodis też wkrótce wkroczy w śmiertelnie niebezpieczny dla obcych świat Tormansu. Otoczenie też będzie oczekiwać od niej znaku działania.
Poruszyła dźwignię pod poduszką tapczana i część ścianki kajuty stała się lustrem. Minutę spoglądała na swoją twarz, doszukując się podobieństwa z tragicznym napięciem dziewczęcego lica. Jednak twarde, regularne rysy dojrzałej kobiety z EPR, z idealnie ukształtowanym, mocnym kośćcem, okrytym wyrazistymi mięśniami i gładką skórą, bardzo różniły się od na wpół dziecięcego wyrazu twarzy dziewczęcia z ERŚ, nawet odzwierciedlając podobne przeżycia.
Przeczucie wyzwania i obawa o losy wyprawy jeszcze bardziej pogłębiły powagę zielonych oczu Faj Rodis, mocniej podkreśliły zacięty i twardy grymas ust.
Otworzyła szerzej oczy i uniosła rękę, naśladując gest lecącej na platformie, lecz lustro odzwierciedliło go jako patetyczny i raczej zabawny. Zaśmiawszy się krótko, Rodis zasłoniła lustro, zrzuciła ubranie i położyła się na tapczanie, rozluźniając ciało i skupiając wzrok na niebieskawej, lekko świecącej kuli nad głową. Leżała tak nieruchomo przez trzy godziny, dopóki w systemie koncentrycznych kręgów na suficie nie zapaliła się żółta lampka i nie rozległ się cichy dzwonek. Wstała i wykonała kilka ćwiczeń gimnastycznych. Parę minut później przed lustrem stała zupełnie inna kobieta, znacznie sroższa i bardziej surowa, w obcisłym stroju kosmonautki, z krótką, gładko przyczesaną fryzurą. Założyła ciężką obręcz sygnałową na lewą rękę i wyszła z kajuty.
W okrągłym pomieszczeniu na głównej osi statku, pod sferoidą pilotów i maszyn cyfrowych, zebrali się już wszyscy uczestnicy wyprawy. Ożyły cyferblaty urządzeń dublujących i w tej samej chwili przez luk w suficie zjechali Menta Kor i Diw Simbel. Nastawiona na nutę si b-moll struna OES zagrała cicho, dając znać, że z łącznością elektroniczną wszystko w porządku. Gwiazdolot nie potrzebował więcej uwagi i szedł wyznaczonym kursem w stronę bieguna galaktycznego.
Wyczekująca cisza zmusiła Faj Rodis, by od razu zacząć od tego, co było najtrudniejsze: podzielenie członków załogi na wyruszających i pozostających w niedostępnej części dowódczej statku. Najpierw jednak zrobiła pokaz zdjęć przekazanych przez inną ekspedycję z Cefei do Pierścienia. Zwykłą drogą dotarłyby na Ziemię mniej więcej po dwóch i pół tysiącu lat, gdyby GPP z planety w konstelacji Smoka nie znalazł się akurat w naszej części Galaktyki i nie dostarczył komunikatu na 26 segment Wielkiego Pierścienia.
Wyprawa Cefeian tylko dwa razy okrążyła Tormans i nie otrzymawszy zgody na lądowanie, odleciała, zrobiwszy uprzednio ogólne ujęcia planety i jej mieszkańców z przechwyconych fal telewizyjnych.
Czerwone słońce Tormansu, zwykła gwiazda dla ziemskiego obserwatora, znajdowało się w gwiazdozbiorze Rysia, ciemnym, ubogim w gwiazdy obszarze na odległej szerokości Galaktyki.
Nikomu nie przyszłoby wcześniej do głowy, że w tej głębokiej otchłani mogli przyczaić się Ziemianie. Przekazane do Pierścienia zdjęcia nie pozostawiały jednak żadnej wątpliwości, że tubylcy są zdecydowanie podobni do Ziemian.
Trudno było wnioskować o kolorze ich skóry, zdaje się, że nie różniła się od karnacji bardziej smagłych Ziemian. Wąskie i pociągłe twarze zdawały się nieprzeniknione i mroczne, a skośne, uniesione u nasady nosa brwi nadawały im z lekka tragiczny wyraz. Antropolodzy stwierdzili w płaskich profilach mieszkańców Tormansu występowanie cech mongolskich, a ich niewysoki wzrost i w większości słabowita, nieprawidłowa budowa ciała przywodziły na myśl ludzi z końca ERŚ.
Powierzchnia planety, sfotografowana w lukach pokrywy chmur, nie przypominała ziemskiej, bardziej dawała się porównać z planetą Zielonego Słońca. Wskaźnik elektronicznej sondy sygnalizował wprawnemu spojrzeniu planetografa znacznie większą, w porównaniu z ziemskimi oceanami, głębię mórz Tormansu.
Gęstość atmosfery planety była porównywalna do ziemskiej. Rubinowe słońce oświecało wirujące „leże” planety, której oś pokrywała się z linią orbity i jej obieg wokół źródła światła był równie szybki jak Ziemi.
— Jeśli roślinność, a co za tym idzie, skład atmosfery jest tu podobny do naszej, jeśli nie ma tu jakiś szczególnie chorobotwórczych organizmów, to życie na tej planecie nie jest trudne — przerwał milczenie Tor Lik. — Powinny też występować nagłe zmiany klimatu, nadmierna radiacja, trzęsienia ziemi, huragany i inne katastrofy, z którymi sami tak długo się zmagaliśmy.
— Zapewne ma pan rację — przytaknął Gryf Rift. — Ale dlaczego właśnie Tormans? Może położenie planety nie jest wcale takie złe i nauczyciel Faj Rodis niepotrzebnie wskrzeszał starożytny mit? Mówiono, że zbyt pochopnie określił planetę na podstawie dostarczonych danych. Orbitalne demograficzne obserwacje Cereian wykazały liczbę zaludnienia około piętnastu miliardów. Przemieszczanie się masy wodnej i charakter ukształtowania terenu świadczą jednak o niemożności biologicznego rozwoju tak wielkiej liczby ludzi. Można uniknąć głodu, gdyby na planecie wykorzystane zostały dokonane w Pierścieniu odkrycia naukowe dotyczące syntetycznego pożywienia, pomijające pośrednictwo organizmów wyższego rzędu. Nie współpracują z Wielkim Pierścieniem, a odmowa przyjęcia obcego gwiazdolotu świadczy o istnieniu silnie scentralizowanej władzy, dla której pojawienie się gości z kosmosu byłoby niewygodne. Najwyraźniej władza ta obawia się dobrze wykształconych przybyszów, co wskazuje na jej niski poziom, nie zapewniający koniecznej socjalnej i naukowej organizacji społeczeństwa. Nikt inny nie odpowiedział na wezwanie gwiazdolotu Cefeian. To oznacza, że oligarchiczna władza nie pozwala nikomu posługiwać się silnymi nadajnikami nawet w wyjątkowych sytuacjach.
Читать дальше