Umilkł głęboki głos Faj Rodis i w sali Rady Gwiezdnych Lotów na chwilę nastała cisza. Potem na trybunie pojawił się chudy człowiek z niesfornie sterczącą szczotką rudych włosów. Był znany na całej planecie jako potomek słynnego Rena Boza, dokonującego pierwszych doświadczeń z prostym promieniem, (przy czym omal nie zginął) i teoretyka nawigacji GPP. Ci, którzy widzieli pomnik uczonego, uważali że Vel Heg jest bardzo podobny do pradziadka.
— Dokonane obliczenia nie przeczą hipotezie Faj. Pomijając kwestię kolosalnej odległości, w jakiej znajduje się Tormans, całkiem możliwe, że trzy gwiazdoloty, które opuściły Ziemię na początku Okresu Rozłamu, dotarły do owej planety. Uważamy, że statki wpadły w obszar ujemnej grawitacji, przeleciały do zero-przestrzeni i wycofały się stamtąd, w jednej chwili pokonując setki parseków. Przy zupełnej niewiedzy w astronawigacji zagłada gwiazdolotów była nieuchronna, lecz uratowała je całkiem przypadkowa zbieżność punktu wyjścia z planetą o warunkach życia zbliżonych do ziemskich. Obecnie wiadomo, że planety naszego typu nie są rzadkim zjawiskiem i znajdują się w niemal każdym systemie gwiezdnym wraz z satelitami. Dlatego też, napotkanie takiej planety samo w sobie nie jest czymś dziwnym, ale trafienie na nią pod ubogą w gwiazdy szerokością Galaktyki to wyjątkowe zdarzenie. Mawiano dawniej, dopatrując się prawa ogólnego w przezwyciężaniu okoliczności, że głupcy mają szczęście. Tak było i w tym przypadku: bezrozumne przedsięwzięcie uciekinierów z Ziemi, fanatyków, nie chcących poddać się nieuniknionemu biegowi historii, zostało uwieńczone sukcesem. Ruszyli po omacku na odkryte wtedy niedawno skupienie ciemnych gwiazd w pobliżu Słońca, nie podejrzewając, że ta plama, otoczona pasmem ciemnej masy, to w ogóle nie złożony system gwiazdy niewidki, lecz wyrwa, miejsce rozpełzania się podłużnej struktury przestrzeni opływającej undulację Tamasu. Raz jeszcze przejrzałem zapis w maszynach pamięciowych komunikatu 886449, sto piątego klucza, dwudziestej pierwszej grupy centrum informacyjnego 26 Wielkiego Pierścienia. Opis mieszkańców Tormansu jest dosyć skąpy. Ekspedycja z konstelacji Cefei, której nazwa nie została jeszcze przełożona na język Wielkiego Pierścienia, zdołała zrobić tylko parę zdjęć i można z nich domniemywać, że Tormansjanie są całkiem podobni tym ludziom, którzy podjęli rozpaczliwą próbę ucieczki wiele wieków temu. Dokonane wyliczenie wiarygodności bipolarnej wynosi 0,4. Rozumna Maszyna we wszystkich okręgach sumowała na „tak” z wysokim wskazaniem, a Akademia Smutku i Radości wypowiedziała się także za wysłaniem wyprawy.
Vel Heg zszedł z trybuny i jego miejsce zajął przewodniczący Rady.
— W obliczu takich argumentów nie ma nad czym dyskutować, podporządkowujemy się opinii planety!
Nieprzerwany ciąg zielonych światełek był odpowiedzią na słowa przewodniczącego, a ten kontynuował:
— Rada przystąpi niezwłocznie do zorganizowania wyprawy. Najważniejszy jest dobór astronautów. „Ciemny Płomień”, nasz drugi GPP, nie jest duży i nie możemy na nim wysłać tyle ludzi, ile pragniemy. Gwiazdolotem kierować będzie osiem osób bez zmian, oprócz nawigatorów. Pięć osób ponadto, wliczając dowódcę, to maksimum, ile może zabrać „Płomień” na pokład, by uniknąć tłoku i przeciążenia. Stwierdzamy z ubolewaniem, że GPP nie są jeszcze w pełni sprawdzone i prowadzący je narażają się na większe niebezpieczeństwo niż inni kosmonauci. Każda podróż, zwłaszcza w mało znany zakątek wszechświata, niesie ze sobą śmiertelne ryzyko…
W jednym z górnych rzędów błysnęło trzykrotnie czerwone światełko. Wstał młody człowiek w obszernym białym płaszczu.
— Czy trzeba podkreślać niebezpieczeństwo? — zapytał. — Wie pan, jak to zwiększa napływ żądań w kwestiach technicznych. Chodzi jednak o Tormans, o możliwość porozumienia z naszymi ludźmi, cząstką ludzkości przypadkowo zagubionej w niezmierzonej dali wszechświata!
Przewodniczący pokręcił głową.
— Niedawno przybył pan z Jowisza i przeoczył szczegóły. Nie mamy nawet cienia wątpliwości, że należy to zrobić. Jeśli mieszkańcy Tormansu pochodzą z Ziemi, to nasi i ich pradziadowie oddychali tym samym powietrzem, którego molekuły wypełniają nasze płuca. A jeśli życie ich jest tak trudne, jak uważa Kin Ruh i jego współpracownicy, tym bardziej powinniśmy pospieszyć. Rozmawialiśmy w Radzie o niebezpieczeństwie jako o specjalnym motywie doboru ludzi. Przypominam kolejny raz: nie możemy używać siły, nie powinniśmy być karzącymi lub wszystko wybaczającymi przybyszami z lepszego świata. Zmuszanie ich do zmieniania swego życia byłoby bezmyślnością i dlatego potrzebne będą szczególny takt i specjalne podejście w tej niezwykłej wyprawie.
— Więc do czego się im przydacie? — spytał zatroskany człowiek z Jowisza.
— Jeśli ich problemy, jak większość ludzkich problemów, wynikają z ignorancji, to jest ślepoty poznania, sprawimy, żeby przejrzeli. Zdejmiemy bielmo z ich oczu. Jeśli problemy wynikają z trudnych warunków panujących na planecie, postaramy się ulepszyć ich ekonomię i technologię. Tak czy owak odegramy rolę lekarzy — odparł przewodniczący, a wtedy wszyscy członkowie Rady wstali jak jeden mąż, by wyrazić pełne poparcie.
— A jeśli tego nie zechcą? — zaoponował Jowiszanin.
— Proszę się zwrócić do Akademii Prognozowania Przyszłości — odrzekł niechętnie przewodniczący. — Ona zwykle rozważa różne warianty. Zanim radni rozejdą się do swoich zadań, powinni przede wszystkim podjąć zagadnienie wyboru dowódcy ekspedycji!
Imię Faj Rodis, uczennicy Kina Ruha, znawcy problemów ERŚ, wywołało błyski zielonych światełek.
— Wydaje mi się — dodał przewodniczący schodząc z trybuny — że trzeba dobrać możliwie najmłodszych ludzi, w tym także specjalistów na statku. Psychika młodzieży jest bliższa ERŚ i Okresowi Rozłamu, niż ludzi dojrzałych, daleko zaawansowanych w sztuce samoopanowania i czasem nietrafnie odczytujących zapalczywość i siłę młodzieńczych emocji.
Uśmiechnął się przy tym chytrze i nieco figlarnie, wyobrażając sobie podania pełne wyrazów oburzenia, składane przez grupy młodzieżowe do centrum informacyjnego Rady Gwiezdnych Lotów.
Miejsce odlotu GPP „Ciemny Płomień” wybrano tak, aby mogło go odprowadzić jak najwięcej ludzi. Stepowa równina w otoczce niskich wzgórków na płaskowyżu Rewat w Indiach okazała się idealna pod tym względem. Jak wszystkie gwiazdoloty prostego promienia „Ciemny Płomień” przemieszczał się poza granice systemu słonecznego na zwykłych anamezonowych silnikach i tam, w wyliczonym uprzednio punkcie, ekranizował swoje położenie w naszym systemie czasoprzestrzeni. Dawało to możliwość przebywania na granicy Tamasu w zero-przestrzeni.
Specyficzna budowa gwiazdolotu warunkowała jego sposób opuszczenia Ziemi. Musiały unosić się od razu za pomocą anamezonowych, nie planetarnych silników. Dlatego pierwsze GPP nie mogły odlatywać ze zwykłych kosmodromów, lecz z oddalonych, pustynnych miejsc.
Dwurogie aktywatory pola magnetycznego wysunęły się z osłon. Zebrani na wzgórkach ukryli się za metalową siatką, wkładając specjalne półmaski, dokładnie zakrywające uszy, nos i usta zwojem miękkiego plastiku. Na „rogach” aktywatorów zapłonęły światła sygnalne, ledwo widoczne w świetle tropikalnego poranka. Zielona kopuła ogromnego statku drgnęła i uniosła się na dziesięć metrów, po czym zamarła na kilka sekund, podczas których wewnętrzne magnetyczne szyby amortyzacyjne osiągnęły pełną moc. „Ciemny Płomień” obrócił się powoli wokół osi wertykalnej. Słabo migoczący słup anamezonu rozlał się pod nim do granic ścianki ochronnej. Wnet gwiazdolot zrobił drugi wertykalny skok w niebo i znikł w jednej chwili. Ta nagłość, prostota i nieprzyjemny przenikliwy wizg w ogóle nie przypominały gromkiej i uroczystej odprawy zwykłych gwiazdolotów. Gigantyczne i groźne statki odlatywały z Ziemi majestatycznie, jakby pyszniąc się swoją mocą, ten zaś znikł jak uciekinier.
Читать дальше