Jura pomyślał, że za kilka dni spotka się z chłopakami i oni zaczną pytać, co i jak. Nie będą pytać ani o Jurkowskiego, ani o Krutikowa, będą pytać, co Krutikow i Jurkowski znaleźli. Będą płonąć z ciekawości. Przede wszystkim będzie ich interesować, co Jurkowski i Krutikow zdążyli przekazać o swoim znalezisku. Oni będą zachwycać się męstwem Jurkowskiego i Krutikowa, ich ofiarnością i będą wykrzykiwać z zawiścią: To byli ludzie! A najbardziej będzie ich zachwycać, że zginęli na posterunku. Jurę dławiły żal i złość. Już wiedział, co im odpowie. Żeby nie krzyczeć na nich: Głupcy! Żeby nie zapłakać, żeby nie pobić się z nimi, powie im: Poczekajcie. Jest jedna historia… I zacznie tak: Na wyspie Honsiu, w wąwozie góry Titigatake, w nieprzebytym lesie znaleziono jaskinię…
Wszedł Żylin, usiadł w nogach łóżka Jury. I poklepał go po kolanie. Żylin był w kraciastej koszuli, z podwiniętymi rękawami. Twarz miał zapadłą i zmęczoną. Był nieogolony. A co z Bykowem, pomyślał Jura.
— Wania, a co z Aleksiejem Pietrowiczem?
Żylin nie odpowiedział.
Autobus bezszelestnie podjechał do niskiego, białego ogrodzenia i zatrzymał się przed wielkim pstrym tłumem witających. Żylin siedział przy oknie i patrzył na wesołe, poczerwieniałe od mrozu twarze, na migoczące w słońcu zaspy przed budynkiem dworca lotniczego, na oszronione drzewa. Otworzyły się drzwi, mroźne powietrze wdarło się do autobusu. Pasażerowie ruszyli do wyjścia, rzucając żartobliwe pożegnania stewardesie. W tłumie witających panował wesoły szum — przed drzwiami obejmowali się, ściskali ręce, całowali. Żylin szukał znajomych twarzy, nie znalazł i odetchnął z ulgą. Popatrzył na Bykowa. Bykow siedział nieruchomo, z twarzą wtuloną w futrzany kołnierz grenlandzkiej kurtki.
Stewardesa wyjęła z siatki swoją walizeczkę i wesoło powiedziała:
— Co z wami, towarzysze? Dojechaliśmy! Koniec trasy.
Bykow wstał ciężko i nie wyjmując rąk z kieszeni skierował się do wyjścia. Żylin z teczką Jurkowskiego szedł za nim. Tłumu już nie było. Ludzie grupkami szli do dworca, śmiejąc się i rozmawiając. Bykow postał chwilę na śniegu, mrużąc oczy przed słońcem i też udał się w stronę dworca. Śnieg skrzypiał pod nogami. Obok sunął długi błękitny cień. Po chwili Żylin zobaczył Daugego.
Malutki zakutany po uszy, z ciemną pomarszczoną twarzą, Dauge pospiesznie kuśtykał w ich stronę, mocno opierając się na grubej, wypolerowanej lasce. W ręce w ciepłej futrzanej rękawicy z jednym palcem ściskał bukiecik zwiędłych niezapominajek. Patrząc prosto przed siebie, podszedł do Bykowa wsunął mu bukiecik i przycisnął twarz do grenlandzkiej kurtki. Bykow objął go i mruknął:
— I po co to, siedziałbyś w domu, widzisz, jaki mróz…
Wziął Daugego pod ręką i powoli poszli w stronę dworca — ogromny, pochylony Bykow i malutki, zgarbiony Dauge. Żylin szedł za nimi.
— Jak płuca? — spytał Bykow.
— Tak sobie… — powiedział Dauge — ani lepiej, ani gorzej…
— Powinieneś wyjechać w góry. Nie jesteś młodzieniaszkiem, trzeba o siebie dbać…
— Nie mam kiedy — tłumaczył się Dauge. — Dużo rzeczy trzeba zakończyć. Bardzo dużo rzeczy jest zaczętych, Alosza.
— I co z tego? Trzeba się leczyć, bo nie zdążysz skończyć.
— Najważniejsze to zacząć. — Tym bardziej.
— Są postanowienia w sprawie ekspedycji na Transpluton — powiedział Dauge. — Nalegają, żebyś poszedł ty. Poprosiłem ich, żeby poczekali, aż wrócisz.
— Cóż — odparł Bykow. — Pojadę do domu, odpocznę… I proszę bardzo.
— Kierownikiem ma być Arnautow.
— Wszystko jedno — powiedział Bykow.
Zaczęli wchodzić po schodach. Daugemu było niewygodnie, chyba jeszcze nie przyzwyczaił się do swojej laski. Bykow podtrzymywał go za łokieć. Dauge powiedział cichutko:
— A ja ich nie objąłem, Alosza… Ciebie objąłem, Wanię objąłem, a ich nie…
Bykow nic nie powiedział. Weszli do westybulu. Żylin wszedł po schodach i nagle w cieniu za kolumną zobaczył jakąś kobietę, która patrzyła na niego. Odwróciła się szybko, ale zdążył zauważyć pod futrzaną czapką jej twarz, kiedyś piękną, teraz starą, obwisłą, niemal brzydką. Gdzie jaja widziałem? — zastanowił się Żylin. — Jakbym ją gdzieś widział, i to nieraz. A może jest do kogoś podobna?
Pchnął drzwi i wszedł do westybulu. Więc teraz Transpluton, zwany Cerberem. Daleki. Od wszystkiego daleki. Od Ziemi daleki, od ludzi daleki, od najważniejszego daleki. Znowu stalowe pudełko, znowu obce, pokryte lodem skały. To, co najważniejsze, zostaje na Ziemi. Jak zawsze. Ale przecież tak nie można, to nieuczciwe. Trzeba się zdecydować, Iwanie Żylin, najwyższa pora! Pewnie niektórzy powiedzą — z żalem lub kpiną — Nerwy mu nie wytrzymały. Bywa. Aleksiej Pietrowicz może tak pomyśleć. Tak, właśnie tak pomyśli: Nerwy nie wytrzymały. A taki był twardy chłopak. Ale to nawet lepiej. Przynajmniej nie będzie mu przykro, że zostawiam go właśnie teraz, gdy jest sam… Lżej mu będzie myśleć, że mi nerwy nie wytrzymały, niż widzieć, że w nosie mam te wszystkie Transplutony. On jest taki stały, taki nieugięty w swoich przekonaniach… I z takim uporem trwa przy swoich błędach. Błędach twardych jak stal…
To, co najważniejsze, jest na Ziemi. Najważniejsze zawsze zostaje na Ziemi i ja zostanę na Ziemi. Postanowione, pomyślał. Postanowione. To, co najważniejsze, jest na Ziemi…
1962 r.
Sigma-tester — urządzenie przenośne do kontroli zwierciadła parabolicznego na statku fotonowym
Stinker — (ang.) śmierdziel — wszystkie przypisy autorów.
(ang.) — dokumenty.
(ang.) — Co się dzieje? Chłopak nie ma dokumentów?
Areolog — specjalista od geologii Marsa.
(ang.) — główny kierownik kopalni Bambergi.
(ang.) — Nic nie wiem i, do licha, to nie pańska sprawa.
(ang.)…Słyszycie mnie? Nie mam zamiaru znosić podobnej bezczelności… Słyszycie? Nie mam…