— To się tak łatwo mówi — złapać odłamek — powiedział Bykow. — Znam tę pracę. Pot się z ciebie leje i nigdy do końca nie wiesz, kto kogo złapał. W końcu się okazuje, że utrąciłeś awaryjną rakietą i paliwa do bazy ci nie starczy. Nie, dobrze robią, że zabraniają tej głupoty.
— Ale za to, chłopcy, jakie to pasjonujące! Jaka to żywa, delikatna praca! — rozmarzył się Michaił Antonowicz.
Planetolodzy popatrzyli na niego z pełnym szacunku zdumieniem. Jura nigdy by nie pomyślał, że gruby, poczciwy Michaił Antonowicz zajmował się kiedyś polowaniem na asteroidy. Bykow spojrzał chłodno na Michaiła Antonowicza i dźwięcznie odchrząknął. Michaił Antonowicz obejrzał się na niego przestraszony i pospiesznie oświadczył:
— Ale to oczywiście, bardzo niebezpieczne… Nieusprawiedliwione ryzyko. I w ogóle nie ma takiej potrzeby…
— Właśnie, a propos śladów — odezwał się w zadumie Żylin. — Jesteście tu daleko od źródeł informacji i pewnie nie wiecie… — Popatrzył na planetologów.
— O czym nie wiemy? — spytał Sadowski. Po wyrazie twarzy było widać, że czuje silny głód informacji.
— Na wyspie Honsiu — zaczął Żylin — niedaleko od Dano-ura, w wąwozie pomiędzy górami Siramine Titigatake, w nieprzebytym lesie archeolodzy odkryli system jaskiń. Znaleźli w nich mnóstwo pierwotnych narzędzi i sprzętów — i co najciekawsze — wiele skamieniałych śladów ludzi pierwotnych. Archeolodzy uważają, że w jaskiniach dwieście wieków temu żyli pierwotni Japończycy, których potomkami byli wycięci później w pień przez plemię Jamato prowadzonymi przez imperatora Dzimu-tenno, boskim wnukiem Ameterasu.
Bykow chrząknął i złapał się za podbródek.
— To znalezisko wstrząsnęło światem — mówił Żylin — pewnie o nim słyszeliście.
— Gdzie tam… — posmutniał Sadowski. — Żyjemy tu jak w głuszy…
— Sporo o tym pisano i mówiono. Najciekawsze znalezisko odkryto stosunkowo niedawno, gdy porządnie oczyszczono główną jaskinię. Wyobraźcie sobie: w skamieniałej glinie odnaleziono ponad dwadzieścia par śladów bosych stóp z daleko rozstawionymi wielkimi palcami, a wśród nich… — Żylin obrzucił słuchaczy znaczącym spojrzeniem. Jura już wiedział, ale tym nie mniej efektowna pauza również na nim wywarła wielkie wrażenie. — Ślad buta… — powiedział Żylin zwyczajnym głosem.
Bykow wstał i wyszedł z mesy.
— Aloszeńka — zawołał Michaił Antonowicz. — Dokąd idziesz?
— Znam tę historię — rzucił Bykow, nie odwracając się. — Czytałem. Zaraz wrócę.
— Buta? — spytał Sadowski. — Jakiego buta?
— Mniej więcej numer czterdziesty piąty — odparł Żylin. — Podeszwa żłobkowana, niski obcas, tępy kwadratowy nosek.
— Bzdura — powiedział zdecydowanie Ylczek. — Kaczka dziennikarska.
— A nie odbiła się tam przypadkiem nazwa producenta? — zaśmiał się Gorczakow.
— Nie. — Żylin pokręcił głową. — Żeby tam był jakiś napis! A to zwyczajny ślad buta… Lekko przykryty śladem bosej stopy — ktoś stanął na nim później.
— Kaczka! — zawołał Vlczek. — To oczywiste. Masowy wyłów rusałek na wyspie Mań, duch Bonapartego, zamieszkujący maszynę liczącą w Massachusetts.
— Plamy na Słońcu ułożone są w kształcie twierdzenia Pitagorasa! — wygłosił Sadowski. — Mieszkańcy Słońca szukają kontaktu z MZKK!
— Coś ty, Waniusza, troszeczkę, tego… — powiedział z niedowierzaniem Michaił Antonowicz.
Szemiakin milczał. Jura też.
— Czytałem przedruk z naukowego dodatku do „Asahisimbun” — ciągnął dalej Żylin. — Początkowo też myślałem, że to kaczka. W naszej prasie takiej informacji nie zamieszczono. Ale artykuł podpisany był przez profesora Usodzuki, a to wielki człowiek, słyszałem o nim od japońskich kolegów. W tym artykule między innymi pisze, że chce położyć kres potokowi dezinformacji, ale nie ma zamiaru dawać żadnych komentarzy. Zrozumiałem to tak, że oni sami nie wiedzą, jak to wyjaśnić.
— Dzielny Europejczyk w łapach rozjuszonych sinantropów! — wygłosił Sadowski. — Pozostał po nim jedynie ślad buta „Shoes Majestic”. Kupujcie wyroby „Shoes Majestic”, jeśli chcecie, by po was cokolwiek zostało.
— To nie były sinantropy — tłumaczył cierpliwie Żylin. — Wielki palec odróżnia się nawet na pierwszy rzut oka. Profesor Usodzuki nazywa ich nahonantropami.
Szemiakin w końcu nie wytrzymał.
— Dlaczego właściwie miałaby to być kaczka? — Spytał. — Dlaczego ze wszystkich hipotez wybieramy najbardziej prawdopodobną?
— Właśnie, dlaczego? — rzucił Sadowski. — Ślady zostawił zapewne kosmita. Oto jak tragicznie zakończył się pierwszy kontakt.
— A dlaczego nie? — spytał Szemiakin. — Kto inny mógł nosić buty dwieście stuleci temu?
— O rany — powiedział Sadowski. — To po prostu mógł być ślad jednego z archeologów.
Żylin pokręcił głową.
— Po pierwsze, glina była tam zupełnie skamieniała. Wiek śladu nie budził wątpliwości. Naprawdę myślicie, że profesor Usodzuki nie wziął pod uwagę takiej możliwości?
— W takim razie to kaczka — upierał się Sadowski.
— Powiedzcie, Iwan — odezwał się znów Szemiakin. — Nie było tam fotografii śladu?
— A jakże — powiedział Iwan. — I fotografia śladu, i fotografia jaskini, i fotografia Usodzuki… Nie zapominajcie, że Japończycy mają nieduże stopy, najwyżej czterdziesty trzeci numer.
— Więc tak — wtrącił się Gorczakow. — Naszym zadaniem jest stworzenie logicznie niesprzecznej hipotezy, objaśniającej japońskie znalezisko.
— Proszę bardzo — powiedział Szemiakin. — Proponuję kosmitę. Znajdźcie sprzeczność tej hipotezy.
— Znowu kosmita. — Sadowski machnął ręką. — Po prostu jakiś brontozaur.
— Najprościej zasugerować — powiedział Gorczakow — że to jednak ślad Europejczyka. Jakiegoś turysty.
— Tak, albo jakieś nieznane zwierzę, albo turysta — przyłączył się Vlczek. — Ślady zwierząt miewają zdumiewające kształty.
— Wiek, wiek — rzucił cichutko Żylin.
— Wobec tego nieznane zwierzę.
— Na przykład kaczka — dodał Sadowski. Wrócił Bykow, i zasiadłszy w fotelu spytał:
— No, i co tam u was?
— Towarzysze próbują jakoś wytłumaczyć japoński ślad — powiedział Żylin. — Zaproponowano: kosmitę, Europejczyka, nieznane zwierzę.
— I cóż? — spytał Bykow.
— Wszystkie te hipotezy — rzekł Żylin — nawet hipoteza o kosmicie zawierają jedną poważną sprzeczność.
— Jaką? — dociekał Szemiakin.
— Zapomniałem wam powiedzieć — rzekł Żylin. — Dno jaskini miało czterdzieści metrów kwadratowych. Ślad buta znajduje się pośrodku.
— I? — pytał Szemiakin.
— Jest tylko jeden — dodał Żylin. Zapadła cisza.
— Tak — odezwał się Sadowski. — Ballada o jednonogim kosmicie.
— Może inne ślady zostały starte? — zasugerował Vlczek. — Absolutnie wykluczone — odparł Żylin. — Dwadzieścia par
wyraźnych śladów bosych stóp i jeden wyraźny ślad buta pośrodku.
— Moja propozycja brzmi: kosmita był jednonogi — powiedział Bykow. — Przynieśli go do jaskini, postawili w pionie i po wyjaśnieniu stosunków, zjedli na miejscu.
— A co? — powiedział Michaił Antonowicz. — Według mnie, logicznie niesprzeczne. Co?
— Niedobrze, że jest jednonogi — zadumał się Szemiakin. — Trudno mi sobie wyobrazić jednonogą rozumną istotę.
— Może był inwalidą? — zaproponował Gorczakow.
Читать дальше