Arkadij Strugacki - Lot na Amaltee, Stazysci

Здесь есть возможность читать онлайн «Arkadij Strugacki - Lot na Amaltee, Stazysci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Lot na Amaltee, Stazysci: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Lot na Amaltee, Stazysci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Lot na Amaltee, Stazysci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Lot na Amaltee, Stazysci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Nie ma za co, Jurik, nie ma za co — odparł Michaił Antonowicz. — Szczęśliwej pracy. I koniecznie napisz list. Adresu nie zgubiłeś?

Jura w milczeniu poklepał się po kieszeni na piersi.

— To i dobrze, to pięknie. Napisz, a jak zechcesz, przyjedź. Naprawdę, gdy tylko wrócisz na Ziemię od razu przyjedź. U nas jest wesoło. Dużo młodzieży. Moje memuary poczytasz.

Jura uśmiechnął się słabo.

— Do widzenia — powiedział.

Michaił Antonowicz pomachał długopisem, a Bykow zahuczał:

— Spokojnej plazmy, stażysto.

Jura i Żylin wyszli z mostku. Ostatni raz otworzyły się i zamknęły za Jurą drzwi kesonu.

— Żegnaj, „Tachmasibie” — powiedział Jura.

Szli niekończącym się korytarzem obserwatorium, gdzie było gorąco jak w saunie, i dotarli na drugi pokład dokowy. Przed otwartym lukiem tankowca siedział na malutkiej bambusowej ławeczce długonogi rudy mężczyzna w rozpiętym mundurze ze złotymi guzikami i pasiastych szortach. Przeglądając się w malutkim lusterku rozczesywał palcami rude bokobrody i wysuwając szczękę, śpiewał jakiś tyrolski motyw. Na widok Jury i Bylina, schował lusterko do kieszeni i wstał.

— Kapitan Korf? — spytał Żylin.

— Ja — odparł rudy.

— Na „Pierścień 2” dostarczycie tego oto towarzysza — powiedział Żylin. — Zdaje się, że generalny inspektor z wami rozmawiał?

— Ja — potwierdził rudy kapitan Korf. — Barco dopsze. Bagasz? Żylin pokazał walizkę.

— Ja — przemówił kapitan Korf po raz trzeci.

— No to żegnaj, Jurik — powiedział Żylin. — Nie zwieszaj nosa na kwintę. No, co ty, jak słowo daję?

— Niczego nie zwieszam — odrzekł smętnie Jura.

— Już ja dobrze wiem, dlaczego zwieszasz nos — domyślał się Żylin. — Wyobraziłeś sobie, że już nigdy się nie spotkamy i natychmiast zrobiłeś z tego tragedię. A żadnej tragedii tu nie ma. Jeszcze sto razy będziesz spotykał dobrych i złych ludzi. A możesz mi powiedzieć, czym różni się jeden porządny człowiek od drugiego?

— Nie wiem — westchnął Jura.

— A ja ci powiem — powiedział Żylin. — Niczym szczególnym. Jutro będziesz ze swoimi przyjaciółmi, wszyscy ci będą zazdrościć, a ty będziesz się chwalił. Ja z inspektorem Jurkowskim… Opowiesz, jak strzelałeś do pijawek na Marsie, jak własnymi rękami takim krzesłem rąbnąłeś mistera Richardsona na Bamberdze, jak uratowałeś niebieskooką dziewczynę przed łajdakiem Szerszeniem. O śmierć-planeciarzach też coś na pewno nakłamiesz…

— No, co wy, Wania — Jura uśmiechnął się słabo.

— Dlaczego nie? Wyobraźnię masz bujną. Już to widzę, jak im śpiewasz balladę o jednonogim kosmicie. Tylko pamiętaj — tam były dwa ślady. O drugim nie zdążyłem opowiedzieć. Był na suficie, dokładnie nad pierwszym. Nie zapomnij. No, żegnaj.

— Tilalalala ia! — cichutko zajodłował za ich plecami kapitan Korf.

— Do widzenia, Wania — powiedział Jura.

Obiema rękami uścisnął dłoń Żylina. Żylin poklepał go po ramieniu, odwrócił się i wyszedł na korytarz. Jura usłyszał, jak w korytarzu ktoś krzyknął:

— Iwan! Jest jeszcze jedna hipoteza! W jaskini nie było żadnego kosmity. Był tylko jego but.

Jura uśmiechnął się słabo.

— Tilalalala ia! — śpiewał za nim kapitan Korf, rozczesując rude bokobrody.

13. „Pierścień 1”. Powinien żyć

— Wołodieńka, posuń no się troszeczkę — prosił Michaił Antonowicz. — Boja się łokciem o ciebie opieram. Jeśli nagle przyjdzie nam na przykład zrobić wiraż…

— Bardzo chętnie… — powiedział Jurkowski. — Tylko niestety nie mam gdzie. Tu jest zdumiewająco ciasno. Kto budował… te… a-aparaty…

— O, tak… I starczy, starczy, Wołodieńka…

W kosmoskafie było bardzo ciasno. Malutka, okrągła rakieta obliczona była na jednego człowieka, ale zwykle wsiadało dwóch. Ponadto, zgodnie z zasadami bezpieczeństwa, przy pracach nad Pierścieniem załoga powinna być w skafandrach z odchylonymi hełmami. Dwie osoby w skafandrach, z hełmami wiszącymi za plecami prawie nie mogły się ruszyć. Michaił Antonowicz miał szczęście siedzieć w wygodnym fotelu sterującego, z szerokimi miękkimi pasami i bardzo przeżywał, że jego przyjaciel Wołodieńka musi gnieść się pomiędzy futerałem regeneratora i pulpitem wyrzutnika bombowego.

Jurkowski, przyciskając twarz do binoktara, od czasu do czasu trzaskał migawką aparatu fotograficznego.

— Trochę przyhamuj, Misza — mówił. — Tak… zatrzymaj się… Jak tu niewygodnie…

Michaił Antonowicz, wpatrzony w ekran teleprojektora, z przyjemnością trzymał ster. Kosmoskaf płynął powoli dwadzieścia pięć kilometrów od średniej płaszczyzny Pierścienia. Przed nimi wznosił się ogromny żółty garb Saturna. Niżej, z prawej i lewej strony, przez cały ekran ciągnęło się płaskie, lśniące pole. W dali zasnuwała je zielona mgiełka i wydawało się, że gigantyczna planeta jest przecięta na pół. Pod kosmoskafem płynęło kamieniste kruszywo. Tęczowe roje kanciastych odłamków, drobnego żwiru, lśniącego, skrzącego się pyłu. Czasem w tym kruszywie powstawały dziwne wiry i wtedy Jurkowski mówił: Przyhamuj, Michaił… O, tak… — i kilka razy trzaskał migawką. Nieokreślone, niezrozumiałe ruchy zwracały szczególną uwagę Jurkowskiego. Pierścień nie był garścią kamieni, rzuconych w martwy inercyjny ruch wokół Saturna, żył swoim niepojętym życiem i jego zasady trzeba było dopiero zrozumieć.

Michaił Antonowicz czuł się szczęśliwy. Delikatnie ściskał rękojeść steru, z rozkoszą czując, jak miękko i posłusznie reaguje rakieta na każdy ruch jego palców. Jak by to było pięknie — prowadzić statek bez cybernawigatora, bez tej całej elektroniki, cybernetyki i bioniki, licząc tylko na siebie, upajać się pełną i bezgraniczną pewnością siebie i wiedzieć, że pomiędzy tobą a statkiem jest tylko miękki, wygodny ster i nie trzeba jak zwykle całym wysiłkiem woli tłumić myśli, że pod twoimi nogami drzemie, wprawdzie poskromiona, ale straszna siła, zdolna roznieść w pył całą planetę. Michaił Antonowicz miał bogatą wyobraźnię, w duszy zawsze był trochę konserwatystą i powolny kosmoskaf z jego słabymi silnikami wydawał mu się przytulny i swojski w porównaniu z fotonowym potworem „Tachmasibem” i innymi takimi monstrami, z którymi Michaił Antonowicz miał do czynienia w ciągu dwudziestu pięciu lat pracy nawigatora.

Diamentowy, mieniący się tęczowo rój Pierścienia, jak zwykle budził w nim cichy zachwyt. Michaił Antonowicz zawsze miał słabość do Saturna i jego pierścieni. Pierścień był zdumiewająco piękny, znacznie piękniejszy, niż mógłby to wyrazić Michaił Antonowicz, jednak za każdym razem, gdy go widział, miał ochotę o nim opowiedzieć…

— Jak pięknie — powiedział w końcu. — Jak się wszystko mieni. Ja może nie powinienem…

— Zahamuj no, Misza — rzekł Jurkowski. Michaił Antonowicz zahamował.

— Są na przykład lunatycy — zaczął znowu. — A ja mam taką samą słabość…

— Zahamuj jeszcze — powiedział Jurkowski.

Michaił Antonowicz zamilkł i przyhamował. Jurkowski trzasnął migawką. Michaił Antonowicz milczał przez chwilę, po czym odezwał się do mikrofonu:

— Aloszeńka, słyszysz nas?

— Słucham — odezwał się basem Bykow.

— Aloszeńka, u nas wszystko w porządku — oznajmił szybko Michaił Antonowicz. — Po prostu chciałem się podzielić. Bardzo tu pięknie, Aloszeńka. Słońce się tak mieni na kamieniach i pył tak się srebrzy… Jak to wspaniale, Aloszeńka, żeś nas puścił. Chociaż na koniec popatrzeć… Ach, żebyś ty widział, jak tu jeden kamyczek lśni! — Zamilkł przepełniony uczuciami.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Lot na Amaltee, Stazysci»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Lot na Amaltee, Stazysci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkadij Strugacki - Przyjaciel z Piekła
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Piknik pored puta
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Biały stożek Ałaidu
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Alfa Eridana
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Fale tłumią wiatr
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki
Отзывы о книге «Lot na Amaltee, Stazysci»

Обсуждение, отзывы о книге «Lot na Amaltee, Stazysci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x