Arkadij Strugacki - Lot na Amaltee, Stazysci

Здесь есть возможность читать онлайн «Arkadij Strugacki - Lot na Amaltee, Stazysci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Lot na Amaltee, Stazysci: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Lot na Amaltee, Stazysci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Lot na Amaltee, Stazysci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Lot na Amaltee, Stazysci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Drzwi luku głośno trzasnęły i zabrzmiał głos Bykowa:

— No jak tam, Misza?

— Kończymy pierwszy skręt po spirali, Aloszeńka. Spadliśmy o pięćset kilometrów.

— Tak… — słychać było, jak w kabinie ktoś potrąca nogami odłamki masy plastikowej. — No więc tak. Łączności z Amalteą oczywiście nie ma.

— Odbiornik milczy — westchnął Michaił Antonowicz. — Nadajnik działa, ale tutaj przecież takie burze radiowe…

— Jak tam twoje obliczenia?

— Już prawie gotowe, Aloszeńka. Wynika z tego, że spadniemy o jakieś sześć-siedem megametrów i tam zawiśniemy. Będziemy pływali, jak powiada Wołodia. Ciśnienie olbrzymie, ale nie zgniecie nas, to jasne. Tylko będzie bardzo ciężko — siła ciężkości wynosi tam dwa do dwóch i pół jednostek.

— Uhm — mruknął Bykow, potem milczał przez chwilę i wreszcie rzekł: — Może masz jakąś myśl?

— Co?

— Pytam, czy masz jakąś myśl? Jak się stąd wydostać?

— Coś ty, Aloszeńka. — Głos nawigatora brzmiał dziwnie łagodnie, prawie przymilnie. — Co tu można wymyślić! Przecież to Jowisz. Nie słyszałem jakoś dotychczas, by ktoś się stąd… wydostał.

Nastąpiło długie milczenie, Żylin znów sprawnie i cicho zabrał się do pracy. Po długiej chwili Michaił Antonowicz rzekł nagle:

— Nie wspominaj jej lepiej, Aloszeńka. Lepiej nie wspominać, bo się tak strasznie robi człowiekowi na duszy, prawda?…

— Toteż nie wspominam — odparł Bykow jakimś takim nieprzyjemnym tonem. — I tobie nie radzę, nawigatorze. Iwanie! — zawołał kapitan.

— Tak? — poruszył się Żylin.

— Jeszcze się grzebiesz?

— Zaraz kończę.

Słychać było, jak kapitan idzie do niego, potrącając odłamki masy plastikowej.

— Śmietnik — mruczał pod nosem. — Knajpa. Żłobek. Wyszedł zza osłony reaktora i przykucnął obok Żylina.

— Zaraz kończę — powtórzył Żylin.

— Wcale ci nie spieszno, inżynierze — rozłościł się Bykow.

Zaczął sapać i zabrał się do wyciągania z futerału bloków zapasowych. Żylin odsunął się trochę, by zrobić mu miejsce. Obaj byli potężni, barczyści, więc trochę brakowało im tu miejsca. Pracowali w milczeniu, sprawnie. Słychać było, jak Michaił Antonowicz znów nucił, włączywszy maszynę obliczeniową.

Gdy skończyli montaż, Bykow przywołał nawigatora:

— Misza, chodź tutaj.

Kapitan wstał, wyprostował się i otarł pot z czoła. Potem nogą odsunął kupę rozbitych płytek i włączył kontrolę ogólną. Na ekranie urządzenia ukazał się trójwymiarowy obraz schematu zwierciadła. Obraz powoli się obracał.

— Ojejej — rzekł Michaił Antonowicz.

Tik-tiktik — z otworu wylotowego zaczęła wypełzać niebieska taśma zapisu.

— A mikrodziur niewiele — rzekł cicho Żylin.

— Co tam mikrodziury — odparł Bykow i pochylił się bliżej nad ekranem. — O, gdzie najgorsze ścierwo.

Schemat zwierciadła miał kolor niebieski. Na niebieskim tle bielały, jak wyszarpane, plamy. Były to miejsca, w których meteoryty albo przebiły warstwy substancji mezonowej, albo zniszczyły system komórek kontroli.

Białych plam było dużo, bliżej krawędzi zwierciadła zlewały się one w nierówny, biały kleks, zajmujący co najmniej jedną ósmą powierzchni paraboloidu.

Michaił Antonowicz machnął ręką i wrócił do maszyny obliczeniowej.

— Takim zwierciadłem tylko petardy zapalać — mruknął Żylin, po czym sięgnął po kombinezon, wytrząsnął z niego Warieczkę i zaczął się ubierać.

W kabinie znów zrobiło się chłodno. Bykow wciąż jeszcze stał, spoglądał na ekran i ogryzał paznokieć. Potem wziął taśmę zapisu i szybko zaczął ją przeglądać.

— Żylin — odezwał się nagle — weź dwa sigma-testery, [1] Sigma-tester — urządzenie przenośne do kontroli zwierciadła parabolicznego na statku fotonowym sprawdź, czy działają, i przychodź do kesonu. Będę tam czekał na ciebie. Misza, rzuć wszystko i zajmij się naprawą dziur. Mówię ci, rzucaj wszystko.

— Dokąd cię niesie, Loszeńka? — zdziwił się Michaił Antonowicz.

— Na zewnątrz — uciął krótko Bykow i wyszedł.

— Po co? — zapytał Michaił Antonowicz, zwracając się do Żylina. Żylin wzruszył tylko ramionami. Nie wiedział po co. Naprawić zwierciadło w czasie rejsu, w przestrzeni, bez specjalistów chemików substancji mezonowej, bez olbrzymich krystalizatorów, bez pieców rakietowych — było wprost niepodobieństwem, rzeczą równie nieprawdopodobną, jak na przykład ściągnięcie Księżyca na Ziemię gołymi rękami. Zwierciadło w obecnym stanie, z odbitą krawędzią, mogło wprowadzić „Tachmasib” tylko w ruch wirowy, podobnie jak to było w momencie katastrofy.

— To jakiś nonsens — rzekł Żylin niepewnie.

Popatrzył na Michaiła Antonowicza, ten z kolei na niego, milczeli dłuższą chwilę, po czym nagle obaj zaczęli się gorączkowo krzątać. Krutikow pozbierał pośpiesznie swoje kartki i zwrócił się do Żylina:

— No idź już, idź, Waniusza.

W kesonie Bykow i Żylin włożyli skafandry próżniowe i z niejakim trudem wcisnęli się do windy. Pudło windy pomknęło szybko w dół wzdłuż gigantycznej rury fotoreaktora, na której umocowane były wszystkie segmenty statku — od gondoli dla ludzi aż po zwierciadło paraboliczne.

— To dobrze — stwierdził Bykow.

— Co dobrze? — nie rozumiał Żylin. Winda zatrzymała się.

— Dobrze, że winda działa — wyjaśnił Bykow.

— Aaa — westchnął Żylin rozczarowany.

— Mogłaby przecież nie działać — rzekł ostro Bykow. — Łaziłbyś wówczas dwieście metrów tam i z powrotem.

Wyszli z szybu windy i zatrzymali się na górnej platformie paraboloidu. W dół opadała pochyło czarna, pocętkowana kopuła zwierciadła. Zwierciadło było olbrzymie — siedemset pięćdziesiąt metrów długości, liczonych wzdłuż powierzchni, i pół kilometra średnicy. Z miejsca, w którym się znajdowali, nie było widać jego krawędzi. Nad ich głowami zwisała ogromna srebrzysta tarcza komory ładowniczej. Po bokach, daleko wysunięte na wspornikach, buchały bezgłośnie niebieskim płomieniem gardziele rakiet wodorowych. Wokół trwał przedziwnie rozmigotany, niezwykły i groźny wszechświat.

Z lewej strony ciągnęła się ściana rudej mgły. Daleko w dole, pod ich nogami, niesłychanie głęboko, mgła rozwarstwiała się na grube, zbite pasma obłoków, porozdzielane ciemnymi przepaściami. Jeszcze dalej i jeszcze głębiej obłoki te zlewały się w równą, brązową płaszczyznę. Po prawej stronie zalegała zbitą masą różowa mgła i Żylin ujrzał nagle Słońce — oślepiająco jasną maleńką, różową tarczę.

— Do dzieła. Umocuj w szybie — zakomenderował Bykow, podając Żylinowi zwój cienkiej liny.

Na drugim końcu liny zawiązał pętlę i zaciągnął ją sobie wokół pasa. Następnie powiesił na szyi oba testery i przerzucił nogę przez poręcz.

— Linę popuszczaj wolno — rzekł — No, idę.

Żylin stał przy poręczy i trzymając kurczowo linę obiema rękami obserwował, jak gruba, niezręczna postać w błyszczącym pancerzu znika powoli za wypukłością kopuły. Pancerz rzucał różowy odblask i na czarnej, cętkowatej kopule również kładły się nieruchome, różowe odblaski.

— Szybciej popuszczaj — rozległ się w hełmofonie głos Bykowa. Postać w pancerzu skryła się i na cętkowatej powierzchni pozostała tylko lśniąca gruba nić liny. Żylin zaczął przyglądać się Słońcu.

Chwilami różową tarczą przesłaniała mgła, a wówczas Słońce stawało się wyraźniejsze i aż czerwone. Żylin spojrzał w dół, pod nogi, i dostrzegł na platformie swój niewyraźny, różowy cień.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Lot na Amaltee, Stazysci»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Lot na Amaltee, Stazysci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkadij Strugacki - Piknik pored puta
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Biały stożek Ałaidu
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Pora deszczów
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Trudno być bogiem
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Piknik na skraju drogi
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Przenicowany świat
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Alfa Eridana
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Fale tłumią wiatr
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Poludnie, XXII wiek
Arkadij Strugacki
Отзывы о книге «Lot na Amaltee, Stazysci»

Обсуждение, отзывы о книге «Lot na Amaltee, Stazysci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x