Arkadij Strugacki - Lot na Amaltee, Stazysci
Здесь есть возможность читать онлайн «Arkadij Strugacki - Lot na Amaltee, Stazysci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Lot na Amaltee, Stazysci
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Lot na Amaltee, Stazysci: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Lot na Amaltee, Stazysci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Lot na Amaltee, Stazysci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Lot na Amaltee, Stazysci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Dauge obracając się, odczytywał z wielką wprawą dane z przyrządów pomiarowych.
— Jak dotychczas wszystko się zgadza z Kangrenem — powiedział. — Proszę, batymetr już nie działa. Ciśnienie — trzysta atmosfer. Dalej nie będziemy już mogli mierzyć.
— Dobra — przerwał mu Jurkowski. — Ładuj.
— A czy warto? — odparł Dauge. — Batymetr wysiadł. Synchronizacja została naruszona.
— Spróbujemy jednak — naciskał Jurkowski. — Ł-ładuj. Obejrzał się na Molliara. Ten wolniutko kołysał się pod sufitem,
uśmiechając się smętnie.
— Ściągnij go, Grisza — poprosił Jurkowski, Dauge wspiął się, chwycił Molliara za nogę i ściągnął w dół.
— Charles — powiedział wyrozumiale — nie można robić tak gwałtownych ruchów. Zaczepcie się czubkami butów, o tutaj, i trzymajcie się.
Molliar ciężko westchnął i odryglował pokrywę komory. Pusty Pojemnik wyskoczył z komory nabojowej, uderzył go w pierś i posoli przesunął się w stronę Jurkowskiego. Ten się odchylił.
— O, znowu! — rzekł Molliar tonem winowajcy. — Przepraszam, Waldemar. Och, ten nieważkość!
— Ł-ładuj, ładuj — pospieszał go Jurkowski.
— Słońce — oznajmił nagle Dauge.
Jurkowski przypadł do peryskopu. W pomarańczowej mgle ukazała się na kilka sekund niewyraźna czerwona tarcza.
— To już ostatni raz. — Dauge zakaszlał.
— Już trzy razy mówiliście „ostami raz” — stwierdził Molliar, ryglując pokrywę, po czym pochylił się, by sprawdzić zamek. — Żegnaj Słońce, jak mawiał kapitan Nemo. Ale okazało się, że nie ostatni raz. Gotowe, Waldemar.
— Też gotowe — rzekł Dauge. — Może nam się jednak uda zakotwiczyć?
Do kabiny planetologów wszedł Bykow, szczękając po podłodze magnetycznymi podkowami.
— Kończycie pracę — odezwał się ponurym głosem.
— D-dlaczego? — zapytał Jurkowski, zwracając się do niego.
— Zbyt wielkie ciśnienie za burtą. Jeszcze pół godziny i wasze bomby będą się rwały tu, w kabinie.
— P-pal — rzucił pospieszną komendę Jurkowski.
Dauge wahał się przez moment, nacisnął jednak cyngiel. Bykow zaczekał, aż przegrzmiało du-du-du w komorze wyrzutni.
— No, już dosyć — powiedział. — Pozatykać wszystkie otwory w aparaturze. Tę sztukę — wskazał na komorę wyrzutni — zaryglować i to na fest.
— A o-obserwacje przez p-peryskop można jeszcze p-prowadzić? — zapytał Jurkowski.
— Można — odparł Bykow. — Bawcie się, jeśli chcecie. Odwrócił się i wyszedł.
— No proszę — rzekł Dauge. — Wiedziałem od razu. Ni cholery nie wyszło. Nie ma synchronizacji.
Wyłączył aparaturę i zaczął wyciągać szpulę z dyktafonu.
— Jo-ohanyczu — zwrócił się Jurkowski do Daugego — m-myślę, że Aleksiej coś wykombinował, jak sądzisz?
— Nie wiem — odparł Dauge i spojrzał na niego. — Z czego to wnosisz?
— Ma t-takąj-jakąś gębę — powiedział Jurkowski. — Ja go z-znam. Przez dłuższą chwilę wszyscy trwali w milczeniu, tylko Molliar wzdychał głęboko, zbierało mu się na mdłości. Potem odezwał się Dauge:
— Jeść mi się chce. Co z zupą, Charles? Rozlaliście zupę, a my tu głodni. Kto dziś jest dyżurnym, Charles?
— Ja — odpowiedział Charles. Na myśl o jedzeniu zaczęło go mdlić jeszcze bardziej. Jednak przemógł się: — Pójdę i zgotuję nową zupę.
— Słońce! — krzyknął Jurkowski.
Dauge przywarł podbitym okiem do okularu wizjera.
— No widzicie — rzekł Molliar. — Znów Słońce.
— To nie Słońce — zaprzeczył Dauge.
— T-tak — powiedział Jurkowski. — To chyba nie Słońce. Daleka kula światła w jasnobrązowej mgle bladła, wzdymała
się i rozpływała w szare plamy, aż wreszcie zniknęła zupełnie. Jurkowski patrzył zaciskając zęby, aż w skroniach mu łupało. Żegnaj, Słońce, pomyślał sobie. Żegnaj, Słońce.
— Jeść mi się chce — złościł się Dauge. — Chodźmy do kambuza, Charles.
Odbił się z wprawą od ściany, podpłynął ku drzwiom i otworzył je. Molliar także się odepchnął i uderzył głową w gzyms. Dauge złapał go za rękę o rozczapierzonych palcach i wyciągnął na korytarz. Jurkowski słyszał, jak Johanycz zwrócił się do radiooptyka z pytaniem:
— No, jak zdrowie, doskonal-je?
— Doskonal-je, chociaż żyć tu trudno — odrzekł Molliar.
— To nic — pocieszył go Dauge. — Wkrótce się przyzwyczaicie.
To nic, pomyślał Jurkowski, wkrótce wszystko się skończy. Spojrzał przez peryskop. Widać było, jak w górze, skąd spadał planetolot, zagęszcza się brązowy tuman, a w dole z niesłychanych głębi, z bezdennych głębi wodorowej przepaści prześwitywało dziwne różowe światło. Wówczas Jurkowski zamknął oczy. Żyć, pomyślał. Żyć jak najdłużej. Żyć wiecznie. Wczepił obie ręce we włosy i mocno zacisnął powieki. Stracić wzrok, słuch, oniemieć, ale żyć. Byle czuć Słońce i wiatr, a obok obecność przyjaciela. Ból, niemoc, żal. Tak jak teraz.
Z całej siły szarpnął rękami za włosy. Niech będzie tak, jak teraz, byle zawsze tak było. Raptem usłyszał, że sapie głośno i oprzytomniał. Uczucie dzikiego, straszliwego przerażenia i rozpaczy zniknęło. Przeżywał już podobne chwile — dwanaście lat temu na Marsie, dziesięć lat temu na Golkondzie, a dwa lata temu znów na Marsie. Szalony przypływ pragnienia — żyć za wszelką cenę — pragnienia nirocznego i tak odwiecznego jak sama protoplazma. Jakby zapadł na chwilę w malignę. Ale to mija. Trzeba to umieć znieść jak ból. I natychmiast zająć się czymś konkretnym. Loszka kazał zabezpieczyć otwory w aparaturze.
Odjął dłonie od twarzy, otworzył oczy i spostrzegł, że siedzi na podłodze. Spadanie „Tachmasiba” zostało przyhamowane, rzeczy z powrotem nabierały wagi.
Jurkowski podszedł do małego pulpitu i pozatykał w osłonie gondoli wszystkie otwory, w które wstawiało się czujniki przyrządów. Następnie starannie zaryglował komorę wyrzutni, zebrał porozrzucane pojemniki po bombosondach i ułożył je porządnie w stojakach. Zajrzał jeszcze w peryskop i wydało mu się — chyba tak było rzeczywiście — że mgła w górze zgęstniała, a różowa jasność w dole przybrała na sile. Pomyślał sobie, że na taką głębokość w atmosferę Jowisza nie przeniknął jeszcze żaden człowiek, może tylko sławnej pamięci Sierioża Pietruszewski, ale i on prawdopodobnie zginaj wcześniej przy wybuchu statku. Miał także rozbite zwierciadło.
Jurkowski wyszedł na korytarz i skierował się do kajuty ogólnej, zaglądając po drodze kolejno do wszystkich kajut. „Tachmasib” jeszcze spadał, chociaż z każdą minutą wolniej, i Jurkowski szedł na palcach, jak gdyby pod wodą, balansując rękami i od czasu do czasu mimowolnie podskakując.
W opustoszałym korytarzu nagle zabrzmiał stłumiony krzyk Molliara, podobny do zawołania bojowego: „Jak zdrowie, Gregoire, doskonal-je?”. Widocznie Daugemu udało się wprawić radiooptyka w zwykły nastrój. Odpowiedzi Gregoire’a Jurkowski nie słyszał, „Doskonal-je” — bąknął pod nosem, nie zauważając nawet, że się niejaka. Mimo wszystko, doskonale.
Zajrzał do kajuty Michaiła Antonowicza. W kajucie było ciemno i unosił się tu dziwny aromat. Jurkowski wszedł i zapalił światło. Pośrodku pokoju poniewierała się rozdarta na strzępy walizka. Jurkowski nigdy dotychczas nie widział walizki w takim stanie. Mogłaby tak wyglądać, gdyby wybuchła w niej któraś z bombosond. Matowy sufit i ściany kajuty były zachlapane czymś śliskim i brązowym. Od tych plam biła ostra, smakowita woń. Midie z przyprawami korzennymi, odgadł od razu Jurkowski. Sam bardzo lubił midie z przyprawami, niestety, były one stanowczo zakazane jako pożywienie dla kosmonautów. Obejrzał się wokół i dostrzegł tuż nad drzwiami lśniącą czarną plamę — dziurę po uderzeniu meteorytu. W gondoli przeznaczonej dla ludzi wszystkie kabiny były hermetyczne. W razie uderzenia meteorytu dopływ powietrza do nich zostawał automatycznie wstrzymany aż do chwili, gdy smołoplast — lepka i gęsta substancja stanowiąca warstwę kadłuba — zaciągnął szczelnie dziury. Wszystko trwa nie więcej niż sekundę, dwie, ale w tym czasie ciśnienie w kabinie może poważnie spaść. Nie jest to zbyt groźne dla człowieka, ale śmiertelne dla przemycanych konserw. Puszki po prostu wybuchają. Szczególnie zaś konserwy z przyprawami aromatycznymi. Przemyt, pomyślał Jurkowski. Stary łakomczuchu! No, kapitan da ci szkołę. Bykow nie toleruje przemytu.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Lot na Amaltee, Stazysci»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Lot na Amaltee, Stazysci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Lot na Amaltee, Stazysci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.