— Bardzo zmartwiony — dodał Gurgenidze.
— Zabronili mu trenować — wyjaśnił Panin.
Sierioża podniósł głowę. Stała nad nim Tania Gorbunowa z drugiego roku wydziału DZ.
— Naprawdę jesteś w depresji, Sierioża? — spytała.
— Tak — przyznał Kondratiew. Przypomniał sobie, że Tania jest przyjaciółką Katii, i zrobiło mu się gorzej.
— Siadaj z nami, Tanieczka — zaprosił Małyszew.
— Nie — pokręciła głową Tania. — Muszę porozmawiać z Siergiejem.
— Aha — powiedział znacząco Małyszew.
Gurgenidze krzyknął:
— Chłopaki, chodźcie rozruszać kibiców!
Wstali i poszli. Tania usiadła obok Kondratiewa. Przyjemnie było patrzeć na tę szczupłą dziewczynę o wesołych oczach, mimo że była przyjaciółką Katii.
— Dlaczego gniewasz się na Katię? — spytała.
— Nie gniewam się — odparł posępnie Kondratiew.
— Nie kłam. Gniewasz się.
Kondratiew pokręcił głową i zaczął patrzeć w bok.
— Więc jej nie kochasz — powiedziała Tania.
— Posłuchaj, Tanieczka. Kochasz swojego Małyszewa?
— Kocham.
— No właśnie. Pokłóciliście się i ja zaczynam was godzić.
— Więc wy też się pokłóciliście?
Kondratiew milczał.
— Rozumiesz, Siergiej, jeśli my się z Miszą pokłócimy, to na pewno się pogodzimy. A ty…
— A my się nie pogodzimy — uciął Kondratiew.
— Więc jednak się pokłóciliście.
— My się nie pogodzimy — powtórzył z naciskiem Kondratiew i zajrzał w wesołe oczy Tani.
— A Katia nawet nie wie, że się pokłóciliście. Ona niczego nie rozumie. Mnie po prostu jej żal.
— A ja? Co ja mam teraz robić, Taniu? — spytał Kondratiew. — Chociaż ty mnie zrozum. Przecież tobie też się coś takiego zdarzyło.
— Zdarzyło — przyznała Tania. — Ale ja od razu mu powiedziałam.
— A widzisz! — powiedział Sierioża uradowany. — A on co na to?
Tania wzruszyła ramionami.
— Nie wiem — odparła. — Wiem tylko, że nie umarł.
Wstała, otrzepała spódnicę i spytała:
— Naprawdę zabronili ci przeciążeń?
— Zabronili. — Kondratiew też wstał. — Tobie to dobrze, jesteś dziewczyną, a jak ja to powiem?
— Zawsze lepiej powiedzieć.
Odwróciła się i poszła w stronę miłośników czterowymiarowych szachów, gdzie Misza Małyszew wrzeszczał coś o bezmózgich kretynach. Kondratiew zawołał za nią:
— Taniusza… — Zatrzymała się i obejrzała. — Nie wiem, może to wszystko minie… Teraz nie mam kompletnie do tego głowy.
Wiedział, że to nie minie. I wiedział, że Tania to rozumie. Tania uśmiechnęła się, skinęła głową.
Po tym, co się stało, Kondratiew zupełnie stracił apetyt. Niechętnie maczał suchary w mocnej, słodkiej herbacie i słuchał, jak Panin, Małyszew i Gurgenidze omawiają swoje menu. Gdy zaczęli jeść, na jakiś czas zapadła cisza. Tylko przy sąsiednim stoliku ktoś głośno rozprawiał:
— Teraz nie można już pisać tak jak Hemingway. Pisać trzeba krótko, dając przy tym maksimum informacji. U Hemingwaya nie ma precyzji…
— I dobrze, że nie ma! Precyzji to sobie szukaj w słowniku technicznym…
— W słowniku? A weź Strogowa Drogę nad drogami . Czytałeś?
— Precyzja — zahuczał jakiś bas. — Gadasz, sam nie wiesz o czym…
Panin odłożył widelec i popatrzył na Małyszewa.
— A teraz opowiedz o wnętrznościach wielorybów.
Przed szkołą Małyszew pracował w ubojni wielorybów.
— Poczekaj, poczekaj — powiedział Gurgenidze.
— Lepiej wam opowiem, jak się łowi mątwy na Miaoledao zaproponował Małyszew.
— Przestańcie! — zawołał z rozdrażnieniem Kondratiew.
Popatrzyli na niego i zamilkli. Wreszcie Panin powiedział:
— Przecież tak nie można, Siergiej. Weź się w garść.
Gurgenidze wstał.
— To znaczy, że pora się napić.
Poszedł do bufetu, wrócił z karafką pomidorowego soku i poruszony obwieścił:
— Chłopaki, Fu Dat mówi, że siedemnastego Lachow idzie w Pierwszą Międzygwiezdną!
Kondratiew od razu podniósł głowę.
— Na pewno?
— Siedemnastego — powtórzył Gurgenidze. — Na „Błyskawicy”.
Fotonowy statek „Hius-Błyskawica” był pierwszym na świecie załogowym przelotowcem. Budowali go dwa lata, a już od trzech testowali najlepsi astronauci.
Proszę, już się zaczęło! — pomyślał Kondratiew i zapytał:
— Dystans nieznany?
— Fu Dat mówi, że półtora świetlnego miesiąca.
— Towarzysze astronauci! — zawołał Małyszew. — Z tej okazji trzeba się napić. — Uroczyście nalał soku do szklanek. — Wznieśmy toast.
— Nie zapomnij posolić — rzucił Panin.
Wszyscy czterej stuknęli się szklankami i wypili. Zaczęło się, zaczęło, myślał Kondratiew.
— A ja widziałem „Hiusa-Błyskawicę” — odezwał się Małyszew.
— W zeszłym roku, jak stażowałem na „Gwiazdce”. Ogromny.
– Średnica zwierciadła siedemset metrów — uściślił Gurgenidze. — Nie tak znowu dużo. Za to długość od rufy do dziobu prawie osiem kilometrów!
Masa tysiąc szesnaście ton, przypomniał sobie odruchowo Sierioża. Średni napęd osiemnaście megazengerów, prędkość rejsowa osiemdziesiąt megametrów na sekundę, maksimum przeciążenia sześć… mało. Maksimum wychwytu piętnaście warów… Mało, mało…
— Nawigatorzy — powiedział marząco Małyszew. — A to przecież nasz statek. My będziemy na takich latać.
— Oversunem Ziemia-Pluton! — wykrzyknął Gurgenidze.
Ktoś w drugim końcu sali zawołał dźwięcznym tenorem:
— Towarzysze! Słyszeliście? Siedemnastego „Błyskawica” wyrusza w Pierwszą Gwiezdną!
W sali zahuczało. Zza sąsiedniego stolika wstali trzej z wydziału dowódczego i pospiesznie skierowali się w stronę głosu.
— Asy poszły na namiar — rzekł Małyszew, odprowadzając ich wzrokiem.
— Prostoduszny ze mnie facet — odezwał się nagle Panin, nalewając do szklanki soku pomidorowego — i czegoś nie mogę tu ciągle zrozumieć. Po co nam te gwiazdy?
— Jak to, po co? — zdumiał się Gurgenidze.
— No, Księżyc to pas startowy i obserwatorium, Wenus to aktynowce; Mars fioletowa kapusta, generacja atmosfery, kolonizacja.
Pięknie. A gwiazdy?
— To znaczy — zaczął Małyszew — że nie rozumiesz, po co Lachow przechodzi do Międzygwiezdnej?
— Potwór — odezwał się Gurgenidze. — Ofiara mutacji.
— Posłuchajcie — przerwał im Panin. — Rozmyślam nad tym już od dawna. Oto my, astronauci, wylatujemy do UW Wieloryba. Dwa i pół parseka.
— Dwa i cztery dziesiąte — odezwał się Kondratiew, patrząc w szklankę.
— Lecimy — ciągnął Panin. — Długo lecimy. No, niechby tam nawet były planety. Lądujemy, badamy, dajemy na całego, jak mówi mój dziad.
— Mój dziad, co ma sto lat — wtrącił Gurgenidze.
— Potem długo wracamy. Jesteśmy starzy, zgrzybiali i każdy z każdym skłócony. A przynajmniej Sierioża z nikim nie rozmawia. Niedługo stuknie nam sześćdziesiątka. A na Ziemi tymczasem minęło sto pięćdziesiąt lat. Witają nas bardzo młodzi obywatele. Najpierw wszystko pięknie: muzyka, kwiaty, szaszłyki. Ale kiedy chcę pojechać do mojej Wołogdy, okazuje się, że już tam nie mieszkam.
Tam jest muzeum.
— Miasto-muzeum imienia Borysa Panina — wtrącił Małyszew.
— Wszędzie tablice pamiątkowe.
— Tak — ciągnął Panin. — Wszędzie. Czyli mieszkać w Wołogdzie nie można. Za to… jak wam się to podoba?… postawiono tam pomnik. Mój pomnik. Patrzę na samego siebie i pytam, dlaczego mam rogi. Odpowiedzi nie rozumiem. Wyjaśniają mi, że półtorej setki lat temu nosiłem taki hełm. Nie, mówię, nigdy nie miałem takiego hełmu. Ach, jakie to interesujące, mówi nadzorca miasta-muzeum i zaczyna zapisywać. O tym, mówi, trzeba natychmiast powiadomić Centralne Biuro Wiecznej Pamięci. Zwrot „wieczna pamięć” budzi we mnie nieprzyjemne asocjacje, czego nie jestem w stanie wyjaśnić dozorcy.
Читать дальше