Zatrzymał się na moment. Zapragnął skoczyć w krzewy czeremchy i schować się gdzieś, byle dalej. Zerknął na Panina. Panin uśmiechnął się czarująco, wyprostował i powiedział aksamitnym głosem:
— Dzień dobry, dziewczęta!
Wydział ZS zaszczycił go olśniewającymi uśmiechami. Katia patrzyła tylko na Kondratiewa. O Boże, pomyślał Sierioża i powiedział:
— Dzień dobry, Katia.
— Dzień dobry, Sierioża. — Dziewczyna opuściła głowę i poszła dalej.
Panin zatrzymał się.
— Coś się tak zagapił? — spytał Kondratiew.
— To ona.
Kondratiew obejrzał się. Katia stała i patrzyła na niego, poprawiając rozczochrane włosy. Prawe kolano miała zabandażowane.
Przez kilka sekund patrzyli na siebie. Oczy Katii stały się zupełnie okrągłe. Kondratiew przygryzł wargę, odwrócił się i poszedł, nie czekając na kolegę. Panin dogonił go.
— Jakie piękne oczy — powiedział.
— Okrągłe.
— Sam jesteś okrągły — warknął Panin gniewnie. — To wspaniała dziewczyna. Zaraz, zaraz… a skąd ona cię zna?
Kondratiew nie odpowiedział, a Panin więcej nie pytał.
W centrum parku była spora polanka, porośnięta gęstą, miękką trawą. Tutaj zazwyczaj kuli przed egzaminami teoretycznymi, odpoczywali po treningach przeciążenia, a w letnie wieczory niektórzy przychodzili się tu całować. Teraz na polance rozłożył się piąty rok wydziału nawigacji. Najwięcej ludzi było pod białym namiotem, gdzie grano w czterowymiarowe szachy. Tę intelektualną grę, w której deska i figury miały cztery wymiary i istniały tylko w wyobraźni graczy, przyniósł do szkoły kilka lat temu Żylin, ten sam, który pracował teraz jako inżynier pokładowy na transmarsjańskim statku rejsowym „Tachmasib”. Studenci starszych lat bardzo lubili tę grę, ale nie każdy mógł w nią grać. Za to kibicem mógł być, kto tylko zechciał. Kibice wrzeszczeli teraz na cały park.
— Trzeba było iść pionkiem na e-1 delta-asz…
— Wtedy poleci czwarty koń.
— No to co? Pionki wchodzą w przestrzeń gońców…
— Jaką przestrzeń gońców? Skąd wziąłeś przestrzeń gońców? Dziewiąty ruch źle zapisałeś!
— Słuchajcie, chłopaki, weźcie stąd Saszkę i przywiążcie do drzewa! Niech sobie postoi.
Ktoś, pewnie gracz, krzyknął oburzony:
— Bądźcie wreszcie cicho! Przeszkadzacie!
— Chodź, popatrzymy — powiedział Panin, wielki miłośnik czterowymiarowych szachów.
— Nie chcę — odparł Kondratiew.
Przeszedł nad Gurgenidze, który leżał na Małyszewie, wykręcając mu rękę aż do karku. Małyszew jeszcze się szarpał, ale właściwie było już po walce. Kondratiew odszedł od nich kilka kroków położył się na trawie. Spróbował się przeciągnąć. Trochę bolało, gdy napinało się mięśnie po przeciążeniach, ale właśnie o to chodziło. Kondratiew zrobił mostek, potem świecę, potem znowu mostek, w końcu położył się na plecach i wlepił wzrok w niebo. Panin siadł obok i słuchał krzyków kibiców, pogryzając źdźbło trawy.
A może pójść do Kana? — zastanowił się Sierioża. Pójść i powiedzieć: „Towarzyszu Kan, co pan myśli o międzygwiezdnych lotach?” Nie, nie tak. „Towarzyszu Kan, pragnę zawojować Wszechświat”. Rany, co za bzdury! Sierioża przekręcił się na brzuch i podparł pięściami podbródek.
Gurgenidze i Małyszew skończyli walkę i usiedli obok Panina.
Małyszew złapał oddech i spytał:
— Co było wczoraj na SW?* [*SW — stereowizor, telewizor z ekranem stereo (wszystkie przypisy autorów)]
— „Błękitne Pola” — powiedział Panin. — Przekaz z Argentyny. Mogli sobie darować.
— Aha, wiem — powiedział Małyszew. — To ten, gdzie on przez cały czas upuszcza lodówkę?
— Odkurzacz — poprawił Panin.
— To widziałem — powiedział Małyszew. — Nie, dlaczego, niezły film. Muzyka dobra. I gama zapachów też w porządku. Pamiętasz, jak byli nad morzem?
— Możliwe — odparł Panin. — Tylko u mnie przez cały czas jedzie wędzoną rybą. Szczególnie pasowało, jak poszedł do kwiaciarni i kupował róże.
— O rany! — zawołał Gurgenidze. — Dlaczego tego nie naprawisz, Borka?
Małyszew powiedział w zadumie:
— Fajnie by było opracować dla kina metody przekazu wrażeń dotykowych. Wyobrażasz sobie, Borka, na ekranie ktoś się z kimś całuje, a ty czujesz, jakby ci ktoś dał w mordę.
— Wyobrażam sobie — rzekł Panin. — Tak właśnie kiedyś miałem, i to bez żadnego kina.
A potem zebrałbym chłopaków, myślał Sierioża. Do tego już teraz trzeba wybrać odpowiednich. Mamedow, Wałek Pietrow, Sierioża Zawiałow z inżynieryjnego. Witek Briuszkow z trzeciego kursu wytrzymuje dwunastokrotne przeciążenia. On nawet nie musi specjalnie trenować, podobno ma jakieś szczególne środkowe ucho.
Ale to maluch i jeszcze niczego nie rozumie. Sierioża przypomniał sobie, jak Briuszkow, zapytany przez Panina, po co mu to potrzebne, nadął się i powiedział: „Spróbuj tak jak ja”. Maluch, kompletnie niejadalny, surowy maluch. Oni wszyscy, i maluchy, i absolwenci, są sportowcami. Jeden Wala Pietrow…
Sierioża znowu przekręcił się na plecy. Wala Pietrow. Prace Akademii Nieklasycznych Technik. Tom siódmy. Walek Pietrow nie rozstaje się z tą książką. Ale przecież inni też ją czytają. Ciągle ją czytają! W bibliotece są trzy egzemplarze i wszystkie zaczytane, i ciągle w wypożyczeniu. Czy to znaczy, że nie jestem sam? Że ich też interesuje zachowanie kwantów d w akceleratorach? I oni też wyciągają wnioski? Dorwać Walka, pomyślał Sierioża, i pogadać…
— Co mi się tak przyglądasz? — zawołał Panin. — Chłopaki, co on się tak na mnie gapi? Ja się boję!
Sierioża przyłapał się na tym, że stoi na czworakach i wpatruje się w Panina.
— Co za ujęcie! — powiedział Gurgenidze. — Będę z ciebie lepił „Zadumę”.
Sierioża wstał i rozejrzał się po polance. Pietrowa nie było widać, więc położył się z powrotem i przywarł policzkiem do trawy.
— Siergiej — zagadnął go Małyszew — jak ty to wszystko skomentujesz?
— Co właściwie? — spytał Siergiej w trawę.
— Nacjonalizację United Rocket Konstruction.
— Posunięcie mister Hopkinsa aprobuję. Czekam na następne w tym samym stylu. Kondratiew — powiedział Sierioża. — Telegram proszę wysłać za zaliczeniem pocztowym, waluta przez radziecki Gosbank.
W United Rocket są dobrzy inżynierowie, myślał. U nas też. Najwyższy czas połączyć siły i budować przelotowce. Teraz wszystko zależy od inżynierów, my już zrobimy, co do nas należy. Jesteśmy gotowi. Sierioża wyobraził sobie eskadry gigantycznych gwiezdnych statków na starcie, a potem w Przestrzeni, przy samej barierze świetlnej, na dziesięciokrotnych, dwudziestokrotnych przeciążeniach, pożerających rozproszoną materię, tony międzygwiezdnego pyłu i gazu… Ogromne przyspieszenia, potężne pola sztucznej grawitacji… Specjalna teoria względności już się nie nadaje, staje na głowie. W gwiazdolocie mijają dziesiątki lat, na Ziemi miesiące. Niechby nie było teorii, za to są kwanty d, przyspieszone na okołoświetlnych prędkościach, i kwanty d, które się starzeją dziesięć, sto razy szybciej, niż powinny według teorii klasycznej. Obejść cały widoczny wszechświat w ciągu dziesięciu, piętnastu lokalnych lat i wrócić na Ziemię po roku od startu… Pokonać Przestrzeń, rozerwać łańcuchy czasu, podarować swojemu pokoleniu obce światy… A ten drań lekarz zabronił mu przeciążeń, żeby go diabli…!
— Leży tam — usłyszał głos Panina. — Ale jest w depresji.
Читать дальше