— Jestem spokojny.
— Ty jesteś spokojny? — Panin pchnął go w pierś sztywnym palcem. — Cały wibrujesz. Trzęsiesz się jak maluch na starcie. Przykro patrzeć, jak drżysz.
— To nie patrz — poradził Sierioża. — Patrz lepiej na dziewczyny, dobry serw i te rzeczy.
— Jesteś nieprzyzwoity — powiedział Panin i popatrzył w okno.
— Piękne dziewczyny! I wspaniale grają.
— No to sobie patrz. I staraj się przy tym nie szczękać zębami.
— Ja szczękam zębami? — zdumiał się Panin. — To ty!
Sierioża nie odpowiedział.
— Ja mogę szczękać zębami — dodał Panin po chwili namysłu. — Nie jestem sportowcem. — Westchnął i popatrzył na drzwi. — Żeby już szybciej wezwali…
— Po lewej stronie, w końcu korytarza pojawił się starosta drugiego roku Grisza Bystrow w kombinezonie. Zbliżał się powoli, przesuwając palcem po ścianie. Twarz miał zamyśloną. Zatrzymał się przed Kondratiewem i Paninem i odezwał się smutnym głosem:
— Dzień dobry.
Sierioża skinął głową, Panin rzucił pobłażliwie:
— Dzień dobry, Grigorij. Czy ty wibrujesz przed centryfugą, Grigorij?
— Tak — odparł Grisza Bystrow. — Trochę.
— A widzisz — powiedział Panin do Sierioży. — Grigorij denerwuje się tylko trochę. A przecież Grigorij to maluch.
Maluchami nazywano w szkole studentów młodszych roczników.
Grisza westchnął i też usiadł na parapecie.
— Sierioża — odezwał się — to prawda, że dzisiaj próbujesz na ośmiokrotnej?
— Tak — odparł Sierioża. Nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę, ale nie chciał urazić Bystrowa. — Oczywiście, jeśli pozwolą — dodał.
— Na pewno pozwolą — powiedział Grisza.
— Rzeczywiście, próba na ośmiokrotnej! — zawołał Panin lekceważąco.
— A ty już próbowałeś? — zapytał z zainteresowaniem Grisza.
— Nie — odparł Panin. — Ale ja nie jestem sportowcem.
— A może spróbujesz? — zapytał Sierioża. — Teraz, zaraz, razem ze mną? Co?
— Jestem prostoduszny facet — odparł Panin. — Jest norma. Za normę uważa się pięciokrotne przeciążenie. Mój nieskomplikowany organizm nie znosi niczego, co przekracza normę. Kiedyś próbował sześciokrotną i wynieśli go w siódmej minucie. Razem ze mną.
— Kogo wynieśli? — nie zrozumiał Grisza.
— Mój organizm — wyjaśnił Panin.
— Aha — Grisza uśmiechnął się słabo. — A ja jeszcze nie doszedłem do pięciokrotnej.
— Na drugim roku nie trzeba — rzekł Sierioża. Zeskoczył z parapetu i zaczął robić przysiady to na lewej, to na prawej nodze.
— Idę — Grisza też zeskoczył z parapetu.
— Co się stało, starosto? Czemuś taki smutny? — spytał Panin.
— Ktoś wykręcił numer z Kopyłowem — wyjaśnił ze smutkiem Grisza.
— Znowu? — zdziwił się Panin. — A jaki numer?
Wala Kopyłow z drugiego roku był znany na wydziale ze swojej namiętności do techniki liczącej. Niedawno w jednej z sal ustawiono nową, bardzo dobrą falowodową maszynę obliczeniową LANTO i Wala spędzał przy niej każdą wolną chwilę. Sterczałby przy niej przez całe noce, ale nocami prowadzono wyliczenia dla dyplomantów i Walentyna bezlitośnie wyganiano.
— Któryś z naszych zaprogramował list miłosny — powiedział Grisza. — Teraz LANTO w ostatnim cyklu dodaje: „Bez Kopytowa życie nie to, kocham, pozdrawiam, LANTO”. W zwykłym kodzie literowym.
— Pozdrawiam, LANTO — powtórzył Sierioża, masując sobie ramiona. — Poeci. Zabić takich, żeby się dłużej nie męczyli.
— Pomyśleć tylko — odezwał się Panin. — Strasznie te maluchy teraz wesołe.
— I dowcipne — zauważył Sierioża.
— Mnie to mówicie? — westchnął Grisza Bystrow. — Powiedzcie raczej tym idiotom. Dzisiaj w nocy Kan robił kalkulację i zamiast wyniku dostał pozdrowienia od LANTO. Teraz mnie wzywa.
Teodor Kan, zwany Żelaznym Kanem, był naczelnikiem wydziału nawigacji.
— Masz przed sobą interesujące pół godziny — zauważył Panin.
– Żelazny Kan to bardzo energiczny rozmówca.
– Żelazny Kan to wielki esteta — dodał Sierioża. — Nie zniesie starosty, którego kursanci nie umieją sklecić dwóch zdań.
— Jestem prostoduszny facet… — zaczął znowu Panin, ale w tym czasie drzwi się uchyliły i wysunęła się głowa dyżurnego.
— Kondratiew, Panin, przygotować się — powiedział dyżurny.
Panin zamilkł i obciągnął bluzę.
— Idziemy — powiedział.
Kondratiew skinął Griszy głową i wszedł za Paninem do sali treningowej. Sala była ogromna; pośrodku lśniła czterometrowa dźwignia wahadłowa na grubej sześciennej podstawie — Wielka Wirówka. Dźwignia się obracała. Kabiny na jej końcach, pchane siłą odśrodkową, leżały niemal poziomo. Okien w kabinach nie było, kursantów obserwowano ze środka podstawy za pomocą systemu luster. Kilku kursantów, odpoczywających pod ścianą na ławce z zadartymi głowami, obserwowało poruszające się kabiny.
— Czterokrotne — powiedział Panin, patrząc na kabiny.
— Pięciokrotne — poprawił Kondratiew. — Kto tam teraz jest?
— Nguen i Gurgenidze — odparł dyżurny.
Przyniósł dwa skafandry do przeciążeń, pomógł Paninowi i Kondratiewowi je włożyć i zasznurował. W takim stroju człowiek przypominał kokon jedwabnika.
— Poczekajcie — powiedział dyżurny i podszedł do podstawy.
Raz w tygodniu każdy kursant kręcił się na odśrodkowej instalacji, przyzwyczajając się do przeciążeń. Raz w tygodniu przez godzinę, całe pięć lat. Trzeba było siedzieć, słuchać jak trzeszczą kości, czuć, jak szerokie pasy wpijają się przez gruby materiał skafandra w obwisłe ciało, zauważać jak trudno mrugać, bo powieki stają się bardzo ciężkie. A przy tym każą rozwiązywać jakieś nieciekawe zadania albo tworzyć standardowe programy do maszyn obliczeniowych, co wcale nie jest łatwe, chociaż i zadania, i programy są znane jeszcze z pierwszego roku. Niektórzy kursanci wytrzymywali siedmiokrotne przeciążenia, inni odpadali przy potrójnych i przenoszono ich na wydział zdalnego sterowania.
Obroty dźwigni stały się wolniejsze, kabiny zawisły w pionie.
Z jednej wyszedł chudy, smagły Nguen Fu Dat; stanął, przytrzymując się otwartych drzwiczek. Z drugiej kabiny wypadł bezwładnie Gurgenidze. Kursanci zerwali się z ławy, ale dyżurny już pomagał mu wstać. Gurgenidze usiadł, opierając się rękami o podłogę.
— Więcej życia, Lowa! — krzyknął jeden z kursantów.
Wszyscy się zaśmiali prócz Panina.
— To nic, chłopaki — powiedział ochryple Gurgenidze i wstał. Głupstwo! — Pomasował zastygłe mięśnie twarzy. — Głupstwo! — powtórzył.
— Oho, wyniosą cię, sportsmenie, wyniosą! — powiedział Panin niegłośno, ale z naciskiem.
Kondratiew udał, że nie słyszy. Jeśli mnie dziś wyniosą, pomyślał, to wszystko przepadło. Nie mogą mnie dzisiaj wynieść. Nie powinni.
— Troszkę za tęgi — powiedział. — Grubasy źle znoszą przeciążenia.
— Schudnie — powiedział Panin. — Jak zechce, to schudnie.
Panin stracił sześć kilo, zanim nauczył się znosić pięciokrotne przeciążenia, zgodne z normą. To była straszna męka, ale bardzo nie chciał iść do ZD. Chciał zostać nawigatorem.
W podstawie otworzył się luk, wyszedł instruktor w białym fartuchu i zabrał Nguenowi i Gurgenidze kartki z notatkami.
— Kondratiew i Panin gotowi? — spytał.
— Gotowi — powiedział dyżurny.
Instruktor przebiegł wzrokiem po kartkach.
— Tak — powiedział. — Nguen i Gurgenidze są wolni. Zaliczone.
Читать дальше