— W naszej znajdziecie cały crawler — warknął posępnie Nowago.
Opanasienko nagle gwałtownie skręcił, omijając równy piaszczysty placyk. Na brzegu stała żerdź z chorągiewką.
— Grząsko — mruknął z tyłu Morgan. — Bardzo niebezpiecznie.
Grząskie piaski były prawdziwym przekleństwem. Miesiąc temu utworzono specjalny oddział zwiadowców-ochotników, którzy mieli odszukać i oznakować wszystkie grząskie działki w okolicach Bazy.
— Chyba Hasegawa udowodnił — odezwał się Mandel — że wygląd tych płyt można również wyjaśnić przyczynami naturalnymi.
— Tak — potwierdził Opanasienko. — W tym rzecz.
— A wy… znaleźliście coś ostatnio? — spytał Nowago.
— Nie. Na wschodzie znaleźli naftę i bardzo interesujące skamienieliny. A z naszej dziedziny nic.
Jakiś czas szli w milczeniu. Mandel odezwał się wreszcie:
— Chyba nie ma w tym nic dziwnego. Na Ziemi archeolodzy mają do czynienia z pozostałościami kultury, która ma najwyżej tysiąc lat. A tutaj… dziesiątki milionów. Byłoby nawet dziwne…
— Przecież się nie skarżymy — wytłumaczył Opanasienko. — Tym bardziej że zaraz na początku dostaliśmy tłusty kąsek: dwa sztuczne satelity. Nawet nie musieliśmy kopać. A poza tym — dodał po chwili milczenia — szukanie jest nie mniej interesujące niż znajdowanie.
— Tym bardziej — dodał Mandel — że oswojony przez nas teren jest na razie tak mały…
Potknął się i omal nie upadł. Morgan powiedział półgłosem:
— Piotrze Aleksiejewiczu, Łazarzu Grigoriewiczu, podejrzewam, że cały czas rozmawiacie. A naprawdę nie można. Fiodor potwierdzi.
— Humphrey ma rację — powiedział tonem winowajcy Opanasienko. — Lepiej się nie odzywajmy.
Minęli grupę wydm i zeszli do doliny, gdzie w blasku gwiazd słabo migotały solniska.
Znowu, pomyślał Nowago. Znowu te kaktusy. Po raz pierwszy widział kaktusy nocą, przez okulary — przekonał się, że świecą równym, dość mocnym blaskiem. Po całej dolinie porozrzucane były jasne plamy. Bardzo ładnie, pomyślał Nowago. Może nocą nie skaczą. To by była przyjemna niespodzianka. I bez tego nerwy mam w strzępach. Opanasienko powiedział, że ona gdzieś tutaj jest. Gdzieś tutaj… Nowago spróbował sobie wyobrazić, jak by się teraz czuli bez tej osłony z prawej strony, bez tych spokojnych ludzi z ciężkimi śmiercionośnymi armatami trzymanymi w pogotowiu. Spóźniony strach przebiegł mu dreszczem po skórze, jakby mróz przeniknął pod odzież i dotknął nagiego ciała. Z pistoletami wśród nocnych diun… Ciekawe, czy Mandel umie strzelać, pomyślał. Na pewno, tyle lat pracował na stacjach arktycznych. Zresztą, wszystko jedno… Że też nie pomyślałem, żeby wziąć broń z Bazy. Dureń! Ładnie byśmy teraz wyglądali bez tropicieli… Fakt, o broni nie było kiedy myśleć. Teraz też powinienem myśleć o czym innym: o tym, co będzie, jak dojdziemy do biostacji. To ważniejsze. To teraz najważniejsze, ważniejsze od wszystkiego.
Zawsze atakuje z prawej strony, myślał Mandel. Wszyscy mówią, że atakuje tylko z prawej. Nie wiadomo dlaczego. I nie wiadomo, dlaczego w ogóle atakuje. Jakby przez ostatni milion lat niczym innym się nie zajmowała, tylko atakowaniem z prawej strony ludzi, którzy nieostrożnie oddalili się od Bazy na piechotę. To jasne, dlaczego się oddalili. I można sobie wyobrazić, dlaczego nocą. Ale dlaczego na ludzi i dlaczego z prawej strony? Czyżby na Marsie były kiedyś dwunożne stworzenia, które łatwo dostać z prawej strony albo nie da się atakować z lewej? W takim razie gdzie one się podziały? Przez pięć lat kolonizacji Marsa nie spotkaliśmy zwierząt większych od mimikrodonów. Nawet ona pojawiła się dopiero dwa miesiące temu. Przez dwa miesiące osiem napaści. I nikt jej porządnie nie obejrzał, bo atakuje tylko nocą. Ciekawe, czym jest. Chlebnikow miał rozerwane prawe płuco, trzeba było wstawiać sztuczne, i złamane dwa żebra. Sądząc po ranie, ona ma niezwykle skomplikowany aparat gębowy. Przynajmniej osiem szczęk z tnącymi blaszkami, ostrymi jak brzytwa. Chlebnikow pamięta tylko długie lśniące ciało, pokryte odrażającymi włosami. Skoczyła na niego zza wydmy, z odległości trzydziestu metrów… Mandel rozejrzał się szybko. Mało brakowało, żebyśmy teraz szli we dwóch… — pomyślał. Ciekawe, czy Nowago umie strzelać? Na pewno umie, pracował w tajdze z geologami. Dobrze wymyślone z tą wirówką. Siedem, osiem godzin normalnego ciążenia zupełnie chłopcu wystarczy. Zresztą, dlaczego chłopcu? A może to będzie dziewczynka? Byłoby nieźle, dziewczynki lepiej znoszą odchylenia od normy…
Dolina z solniskami została z tyłu. Po prawej stronie ciągnęły się teraz długie, wąskie rowy i piramidalne kupy piasku. W jednym z rowów stała koparka z posępnie zwieszoną łyżką.
Koparkę trzeba stąd zabrać, pomyślał Opanasienko. Po co tu stoi? Niedługo zaczną się burze. Wezmę ją w drodze powrotnej. Szkoda, że jest taka powolna… po wydmach najwyżej pięć kilometrów na godzinę. Ale i tak dobrze… Nogi bolą, zrobiliśmy dzisiaj z Morganem z pięćdziesiąt kilometrów. W obozie będą się niepokoić. No nic, puścimy radiogram z biostacji. Nie wiadomo zresztą, co zastaniemy w biostacji! Biedny Sławin. Ale co za radość — pierwszy maluch na Marsie!
Wreszcie ktoś będzie mógł powiedzieć: „Urodziłem się na Marsie”. Żeby się tylko nie spóźnić! Opanasienko przyspieszył kroku. Ech, ci lekarze, pomyślał. To widać prawda, że mają w nosie zasady. Dobrze, że ich spotkaliśmy. W Bazie najwidoczniej nie zdają sobie sprawy, co to znaczy pustynia nocą. Dobrze by było wprowadzić patrole, a najlepiej zrobić obławę. Na wszystkich crawlerach i łazikach Bazy.
Humphrey Morgan, zanurzony w martwej ciszy, ściskał karabin, przez cały czas patrząc w prawo. Myślał o tym, że w obozie oprócz dyżurnego zaniepokojonego ich nieobecnością wszyscy już pewno śpią; że jutro trzeba będzie poprowadzić grupę do kwadratu E-11; że teraz przez pięć wieczorów pod rząd będzie czyścił Fiodor’s gun, a jeszcze musi naprawić aparat słuchowy. Potem pomyślał, że lekarze to dzielni i odważni ludzie, a Irina Sławina też jest bardzo dzielna. Przypomniała mu się Gala, radiooperatorka w Bazie i ze smutkiem pomyślał, że jak się spotykają, zawsze pyta go o Hasegawę, który ostatnio też coraz częściej przychodzi do Bazy. Trudno zaprzeczyć, że Japończyk jest wspaniałym towarzyszem i mądrym człowiekiem. To on pierwszy podsunął myśl, że polowanie na „latającą pijawkę” ( Sora-tobu chiru ) jest bezpośrednio związane z zadaniami tropicieli, ponieważ może naprowadzić ludzi na ślad marsjańskich dwunożnych. Właśnie, ci dwunożni… Żeby zbudować dwa gigantyczne satelity i nie zostawić żadnych innych śladów…
Opanasienko nagle się zatrzymał i podniósł rękę. Wszyscy stanęli, a Humphrey Morgan podrzucił karabin i błyskawicznie odwrócił się w prawo.
— Co się stało? — spytał Nowago, starając się mówić spokojnie.
Miał ochotę wyciągnąć pistolet, ale się wstydził.
— Jest tutaj — powiedział niegłośno Opanasienko i pomachał ręką Morganowi.
Morgan podszedł i obaj nachyleni wpatrzyli się w piasek, W ubitej nawierzchni widać było niezbyt głęboką koleinę, jakby ciągnięto ciężki worek. Koleina zaczynała się pięć metrów z prawej strony i kończyła piętnaście metrów z lewej.
— Po wszystkim — rzekł Opanasienko. — Wyśledziła nas i idzie za nami.
Przeszedł przez koleinę, poszli dalej. Nowago zauważył, że Mandel znowu przełożył torbę do lewej ręki, a prawą wsunął do kieszeni kurtki. Uśmiechnął się pod nosem, ale było mu nie do śmiechu. Bał się.
Читать дальше