— Dobra — przerwał mu Małyszew. — Do rzeczy.
— No więc, zaczynam rozumieć, że trafiłem do obcego świata. Opowiadamy o rezultatach naszego lotu, ale oni przyjmują to jakoś dziwnie. Okazało się, że te rezultaty mogą zainteresować jedynie wąską grupę historyków, bo reszta społeczeństwa wie o tym wszystkim od pięćdziesięciu lat, ponieważ w rejonie Wieloryba… a zdaje się, że tam lataliśmy?… ludzie byli po nas ze dwadzieścia razy. Zbudowano tam przez ten czas trzy sztuczne planety rozmiaru Ziemi i teraz taki przelot trwa dwa miesiące, ponieważ, widzicie, wynaleźli pewną cechę czasoprzestrzeni, której my nie rozumiemy, a którą oni nazywają, powiedzmy, tyriampapacją. Na zakończenie pokazują nam „Wiadomości”, poświęcone ustawieniu naszego statku w Muzeum Archeologicznym. Patrzymy, słuchamy…
— Ale się rozpędził — powiedział Małyszew.
— Prostoduszny ze mnie facet — odparł groźnie Panin. — Wyobraźnia mnie poniosła…
— To nie tak — odezwał się cicho Kondratiew.
Panin od razu spoważniał.
— Aha — rzekł tak samo cicho. — W takim razie powiedz, w którym miejscu nie mam racji. Powiedz, po co nam gwiazdy.
— Chwileczkę — włączył się Małyszew. — Ja tu widzę dwie kwestie. Pierwsza: jaka jest korzyść z gwiazd?
— Właśnie, jaka? — spytał Panin.
— I druga kwestia: jeśli nawet jest jakaś korzyść, to czy dla naszego pokolenia? Dobrze mówię, Borka?
— Tak — rzekł Panin. Już się nie uśmiechał i wpatrywał z uporem w Kondratiewa. Sierioża milczał.
— Odpowiadam na pytanie pierwsze — kontynuował Małyszew. — Chcesz wiedzieć, co robi się w systemie Wieloryba?
— No, chcę — rzekł Panin. — Wiele rzeczy chcę..
— Ja też bardzo chcę. A jeśli będę chciał całe życie, jeśli będę starał się dowiedzieć, to przed swoją śmiercią… mam nadzieję, że przedwczesną… podziękuję Bogu, którego nie ma, że stworzył gwiazdy i wypełnił moje życie.
— Ach, jak pięknie! — zawołał Gurgenidze.
— Rozumiesz, Borys? — powiedział Małyszew. — Człowiek!
— Jak to człowiek? — spytał Panin, purpurowiejąc.
— Najpierw mówi: „Chcę jeść”. Ale wtedy jeszcze nie jest człowiekiem. Potem mówi: „Chcę wiedzieć!” I wtedy jest Człowiekiem.
Domyślasz się, który z nich pisze się dużą literą?
— Ten wasz Człowiek — powiedział gniewnie Panin — jeszcze dokładnie nie wie, co ma pod nogami, a już chwyta się za gwiazdy.
— Dlatego właśnie jest człowiekiem — odparł Małyszew. — Taki już jest. Uważaj, Borys, nie rób nic przeciwko prawom natury. To sprawa niezależna od nas. Prawo, które brzmi: dążyć do poznania, by żyć, nieuchronnie zmienia się w dążenie do życia, by poznawać.
— Dobrze — powiedział Panin. — Zostanę nauczycielem. Będę poznawał dziecięce dusze, dla wszystkich. A dla kogo ty będziesz poznawał gwiazdy?
— To odrębna kwestia — zaczął Małyszew, ale wtedy Gurgenidze zerwał się z błyskiem w oku i wrzasnął:
— Chcesz czekać, aż wynajdą twoją tyrampapację? A ja nie chcę czekać! Chcę do gwiazd!
— Hej — powiedział Panin. — Uspokój się, Lowa.
— Nie bój się, Boria — odezwał się Kondratiew, nie podnosząc oczu. — Ciebie nie wyślą do gwiezdnej.
— A dlaczego? — zainteresował się Panin.
— A komu ty jesteś potrzebny? — krzyknął Gurgenidze. — Siedź sobie na trasie księżycowej!
— Użalą się nad twoją młodością — ciągnął Kondratiew. — Pytasz, dla kogo my będziemy poznawać gwiazdy… Dla siebie, dla wszystkich. Dla ciebie też. A ty nie będziesz poznawał. Ty będziesz się dowiadywał. Z gazet. Przecież boisz się przeciążeń.
— No, no, chłopaki — wtrącił się zaniepokojony Małyszew. — To spór czysto teoretyczny.
Sierioża czuł, że jeszcze chwila i zacznie udowadniać, że nie jest sportowcem. Wstał i szybko wyszedł z kawiarni.
— Dostało ci się? — spytał Gurgenidze Panina.
— No — powiedział Panin — żeby w takich warunkach pozostać człowiekiem, trzeba zezwierzęcieć.
Chwycił Gurgenidze za szyję i zgiął go wpół. Kawiarnia była już pusta, tylko przy barze stukały się pomidorowym sokiem trzy asy z dowódczego. Pili za Lachowa i za Pierwszą Międzygwiezdną.
Sierioża Kondratiew poszedł prosto do wideofonu. Najpierw trzeba wszystko doprowadzić do porządku, pomyślał. Najpierw Katia. Jakoś paskudnie wyszło! Biedna Katia. I ja też.
Podniósł słuchawkę, przypomniał sobie numer pokoju Katii i nieoczekiwanie wybrał numer Wali Pietrowa. Do ostatniej chwili myślał, że musi natychmiast pomówić z Katią, więc gdy na ekranie wideofonu pojawiła się chuda twarz Piętrowa, długo milczał. Pietrow też nic nie mówił, w zdumieniu unosząc rzadkie brwi. Sierioża powiedział w końcu:
— Nie jesteś zajęty?
— Nie bardzo.
— Mam sprawę. Przyjdę zaraz do ciebie.
— Potrzebny ci siódmy tom? — zapytał Wala, mrużąc oczy. Przyjdź, ściągnę jeszcze kogoś. A może by zaprosić Kana?
— Nie. Za wcześnie. Najpierw sami.
Antyk
Gdy pomocnik wrócił, dyspozytor nadal stał przed ekranem z pochyloną głową, z rękami niemal po łokcie w kieszeniach. W głębi poprzecinanego siatką współrzędnych ekranu przesuwał się powoli biały punkt.
— Gdzie on teraz jest? — spytał pomocnik.
Dyspozytor nie odwrócił się.
— Nad Afryką — rzucił przez zęby. — Dziewięć megametrów.
— Dziewięć… A prędkość?
— Niemal pierwsza prędkość kosmiczna — dyspozytor odwrócił się. — Co się wahasz? Coś jeszcze?
— Posłuchaj, uspokój się — poradził pomocnik. — Co tu jeszcze można zrobić… Zahaczył główne zwierciadło.
Dyspozytor głośno wypuścił powietrze i nie wyjmując rąk z kieszeni, przysiadł na poręczy fotela.
— Wariat — wymamrotał.
— Dlaczego zaraz wariat? — powiedział pomocnik niepewnie. Może się coś stało. Szwankuje układ sterowniczy…
Zamilkli. Biały punkt pełzł po przekątnej ekranu.
— Kto śmiał wejść w strefę stacji z niesprawnym układem sterowniczym? — zapytał dyspozytor. — I dlaczego nie daje sygnału wywoławczego?
— Coś daje…
— To nie sygnał. To abrakadabra.
— A jednak sygnał — zaprotestował cichutko pomocnik. — Konkretna częstotliwość…
— Częstotliwość, częstotliwość… — mruknął dyspozytor przez zęby. Pomocnik nachylił się nad ekranem, wpatrzony w cyfry siatki współrzędnych. Potem zerknął na zegarek.
— Zaraz przejdzie stację Gamma. Popatrzmy, kto to.
Dyspozytor zasępił się. Co jeszcze można zrobić? — myślał. Chyba już wszystko załatwione. Wszystkie loty wstrzymane, lądowania zabronione. Ogłoszony alarm na wszystkich okołoziemskich stacjach. Turnen przygotowuje awaryjne roboty…
Dyspozytor wymacał na piersi mikrofon.
— Turnen, co z robotami?
— Powinienem wypuścić je za jakieś pięć, sześć minut — odpowiedział bez pośpiechu Turnen. — Jak wystartują, poinformuję.
— Turnen — powiedział dyspozytor — błagam, nie grzeb się. Trzeba się spieszyć.
— Nigdy się nie grzebię — odrzekł Turnen z godnością. — Nie opóźnię startu nawet o jedną zbędną sekundę.
— Bardzo cię proszę, Turnen.
— Stacja Gamma — odezwał się pomocnik. — Daję maksymalne powiększenie.
Ekran zamigotał, siatka współrzędnych znikła. W czarnej pustce pojawiła się dziwna konstrukcja przypominająca przekrzywioną ogrodową altankę z dziwacznymi, masywnymi kolumnami. Dyspozytor przeciągle gwizdnął i zerwał się. Tego się nie spodziewał.
Читать дальше