Podchodząc do stolika, aby zapisać swój adres i telefon, wpadłem w stertę butelek. Praca rzeczywiście musiała być zajmująca. Zadzwoniłem do portiera i poprosiłem, żeby do pokoju przyszła sprzątaczka. Uprzejmy głos wyjaśnił mi, że mieszkaniec pokoju kategorycznie zabronił personelowi obsługującemu zjawiać się w pokoju podczas swojej nieobecności, i właśnie przed chwilą, opuszczając hotel, powtórzył ten zakaz.
— Aha — powiedziałem i odłożyłem słuchawkę. Niezbyt mi się to spodobało. Sam nigdy nie wydaję takich poleceń, nigdy nic przed nikim nie ukrywam, nawet notesu. Udawanie jest głupie, lepiej po prostu mniej pić. Podniosłem przewrócony fotel, usiadłem i zacząłem czekać, próbując stłumić uczucie niezadowolenia i rozczarowania.
Nie czekałem długo. Dziesięć minut później drzwi się uchyliły i do pokoju wsunęła się śliczna buzia.
— Hej! — powiedziała buzia nieco schrypniętym głosem. — Rimeier u siebie?
— Rimeiera nie ma — odparłem. — Ale proszę wejść.
Weszła lekkim, tanecznym krokiem i ujmując się pod boki, stanęła przede mną. Miała krótki zadarty nosek i rozczochrane, krótko obcięte włosy. Włosy były rude, szorty jaskrawoczerwone, bluzka żółta. Wyrazista kobieta i dość sympatyczna. Mogła mieć dwadzieścia pięć lat.
— Czeka pan? — zapytała.
Oczy miała błyszczące, pachniało od niej winem, tytoniem i perfumami.
— Czekam — potwierdziłem. — Niech pani siada, będziemy czekać razem.
Położyła się na tapczanie naprzeciwko mnie i zadarła nogi na stolik z telefonem.
— Niech pan rzuci papierosa człowiekowi pracy — powiedziała. — Pięć godzin nie paliłam.
— Nie palę… Zadzwonić, żeby przynieśli?
— Mój Boże, i tu też smutas… niech pan da spokój z telefonem, bo znowu przyjdzie ta baba… proszę pogrzebać w popielniczce i znaleźć jak najdłuższy niedopałek!
W popielniczce było pełno długich niedopałków.
— Wszystkie są w szmince — zauważyłem.
— Proszę dać, to moja szminka. Jak się pan nazywa?
— Iwan.
Pstryknęła zapalniczką.
— A ja Ilina. Też jest pan cudzoziemcem? Wszyscy cudzoziemcy jacyś tacy szerocy. Co pan tu robi?
— Czekam na Rimeiera.
— Ależ nie o to pytam. Co pana do nas przywiało? Ucieka pan przed żoną?
— Nie jestem żonaty. Przyjechałem napisać książkę.
— Książkę… ale ten Rimeier ma znajomych… książkę przyjechał napisać. Problem płci sportowców impotentów. Jak u pana z problemem płci?
— Dla mnie to nie problem — odparłem skromnie. — A dla pani?
Spuściła nogi ze stolika.
— No, no… Ostrożnie. Tu nie Paryż. Najpierw kudły obetnij… Siedzi jak persz…
— Jak kto? — Byłem bardzo cierpliwy, w końcu miałem tu czekać jeszcze czterdzieści pięć minut.
— Jak persz. Chodzą tacy, no wiesz… — zrobiła wokół uszu nieokreślone ruchy dłońmi.
— Nie wiem. Jestem tu od niedawna. Jeszcze nic nie wiem. Niech pani opowie, to interesujące.
— O nie, na pewno nie ja. U nas się nie gada. My tylko podajemy, sprzątamy, uśmiechamy się i milczymy. Tajemnica zawodowa. Słyszałeś o takim zwierzęciu?
— Słyszałem — powiedziałem. — Co znaczy to „u nas”? U lekarzy?
Bardzo ją to rozbawiło.
— U lekarzy! No nie! — chichotała. — A z ciebie chłopak całkiem do rzeczy, język masz cięty… u nas w biurze też jest taki jeden. Jak coś powie, to wszyscy leżą. Jak obsługujemy rybaków, zawsze go wyznaczają, rybacy lubią się pośmiać.
— Kto nie lubi…
— Nie gadaj. Intele na przykład go pogonili. Zabierzcie, mówią, tego idiotę… Albo teraz, u tych ciężarnych facetów…
— U kogo?
— U smutasów… słuchaj, ja widzę, że ty nic nie rozumiesz… skąd się taki wziąłeś?
— Z Wiednia.
— No i co? W Wiedniu nie ma smutasów?
— Nie wyobraża sobie pani, ilu rzeczy nie ma w Wiedniu.
— Może nieregularnych zebrań też u was nie ma?
— U nas nie ma — powiedziałem. — U nas wszystkie spotkania są regularne. Jak linia autobusowa.
Najwyraźniej świetnie się bawiła.
— A może kelnerek też u was nie ma?
— Kelnerki są. Trafiają się nawet cudowne egzemplarze. Pani jest kelnerką?
Zerwała się nagle.
— No nie, tak dalej być nie może! Dość mam na dzisiaj smutasów. Teraz grzecznie wypijesz ze mną bruderszaft… — zaczęła przewracać butelki pod oknem. — Łobuzy, wszystkie puste… A może w dodatku nie pijesz? Aha, jest jeszcze trochę wermutu… napijesz się wermutu? Czy poprosić o whisky?
— Zacznijmy od wermutu — powiedziałem.
Postawiła butelkę na stół i wzięła z parapetu dwie szklanki.
— Trzeba umyć, poczekaj chwilę, ale naśmiecili… — Poszła do łazienki i mówiła stamtąd: — Gdyby się jeszcze okazało, że jesteś niepijący, to sama nie wiem, co bym z tobą zrobiła… ale tu u niego bajzel w łazience, uwielbiam! Gdzie się zatrzymałeś, też tutaj?
— Nie, w mieście. Na Drugiej Podmiejskiej.
Wróciła ze szklankami.
— Z wodą, czysty?
— Raczej czysty.
— Wszyscy cudzoziemcy piją czysty. A u nas nie wiedzieć czemu pije się z wodą — usiadła na poręczy mojego fotela i objęła mnie za ramiona. Intensywnie pachniało od niej alkoholem. — No, na „ty”…
Wypiliśmy i pocałowaliśmy się — bez żadnej przyjemności. Na wargach miała grubą warstwę szminki, a powieki ciężkie od bezsenności i zmęczenia. Odstawiła szklankę, wyszukała w popielniczce następny niedopałek i wróciła na tapczan.
— No i gdzie ten Rimeier? — zapytała. — Ile można czekać? Długo go znasz?
— Niezbyt.
— Moim zdaniem to drań — rzuciła z nieoczekiwaną złością. — Wszystko ze mnie wyciągnął, a teraz się ukrywa. Nie otwiera, łobuz jeden, nie można się dodzwonić. Słuchaj, nie jesteś szpiclem?
— Jakim szpiclem…
— Dużo ich teraz jest, łajdaków… z Towarzystwa Trzeźwości, z obyczajówki… Znawcy i Koneserzy to też niezłe bydlaki…
— Nie. Rimeier to porządny człowiek — powiedziałem z pewnym wysiłkiem.
— Porządny… wszyscy jesteście porządni. Na początku. Rimeier też był porządny, udawał takiego milutkiego, wesolutkiego… a teraz patrzy jak krokodyl!
— Biedak — westchnąłem. — Pewnie przypomniał sobie rodzinę i zrobiło mu się wstyd.
— On nie ma żadnej rodziny. I w ogóle do diabła z nim! Nalać ci jeszcze?
Wypiliśmy. Położyła się z rękami pod głową.
— Nie martw się. Olej to. Wina mamy dużo, potańczymy, skoczymy na dreszczkę… jutro mecz, postawimy na Byków…
— Nie martwię się. Dobrze, na Byków.
— Ach, Byki! Co za chłopaki! Mogłabym wiecznie na nich patrzeć… ręce jak stal, przytulisz się do takiego, to jak do drzewa, słowo daję…
Do drzwi ktoś zastukał.
— Właź! — wrzasnęła Ilina.
Do pokoju wszedł i od razu stanął wysoki kościsty człowiek w średnim wieku z jasnymi wypukłymi oczami.
— Przepraszam. Chciałem się widzieć z panem Rimeierem.
— Wszyscy chcą się widzieć z Rimeierem — powiedziała Ilina. — Niech pan siada, poczekamy razem.
Nieznajomy skłonił głowę, przysiadł się do stołu i założył nogę na nogę.
Prawdopodobnie był tu nie po raz pierwszy. Nie rozglądał się na boki, tylko patrzył w ścianę prosto przed siebie. Zresztą może nie był ciekawski. W każdym razie ani ja, ani Ilina bynajmniej go nie interesowaliśmy. Wydało mi się to nienaturalne — moim zdaniem taka para jak ja i Ilina powinna zainteresować każdego normalnego człowieka. Ilina uniosła się na łokciu i zaczęła bacznie przyglądać się nieznajomemu.
Читать дальше