— Chodźmy — wyszeptał. — Pokażę panu. Tylko cicho.
Wyszliśmy z garażu, podkradliśmy się do domu i ominęliśmy róg. Len przez cały czas trzymał mnie za rękę. Dłoń miał chłodną i mokrą.
— Niech pan patrzy — powiedział.
Rzeczywiście, widok był straszny. Na werandzie gospodarzy, wysuwając nienaturalnie wykręconą głowę przez poręcz, leżał mój celnik. Rtęciowe światło z ulicy padało na jego twarz — niebieską, opuchniętą i pokrytą ciemnymi plamami. Przez uchylone powieki widać było zamglone, zezujące w stronę nosa oczy.
— Chodzą w świetle dnia niczym żywi pomiędzy żywymi — mamrotał Len, trzymając mnie obiema rękami. — Kiwają głowami i uśmiechają się, ale w nocy bledną jak trupy, a krew pojawia się im na twarzy…
Podszedłem do werandy. Celnik był w piżamie i dyszał ochryple. Poczułem zapach koniaku. Twarz miał całą we krwi, można by pomyśleć, że upadł mordą w rozbite szkło.
— Po prostu jest pijany — powiedziałem głośno. — Zwykły pijany człowiek. I chrapie. Przykry widok.
Len pokręcił głową.
— Jest pan nowy — wyszeptał. — Nic pan nie widzi. A ja widziałem — znowu go zatrzęsło. — Dużo ich przyszło… to ona ich przyprowadziła… i przynieśli ją… świecił księżyc. Odpiłowali jej czaszkę. A ona krzyczała, tak krzyczała… a potem zaczęli jeść łyżkami. I ona jadła, i wszyscy się śmiali, że ona tak krzyczy i szarpie się…
— Kto? Kogo?
— A potem przywalili ją drewnem i spalili… i tańczyli przy ognisku… a potem wszystko zakopali w ogrodzie… ona jechała po łopatę samochodem… wszystko widziałem… chce pan? Pokażę, gdzie zakopali.
— Wiesz co, przyjacielu — powiedziałem. — Chodźmy do mnie.
— Po co?
— Spać, a po co. Wszyscy już dawno śpią, tylko my tu gadamy.
— Nikt nie śpi. Jest pan zupełnie nowy. Nikt teraz nie śpi. Teraz nie wolno spać.
— Chodźmy, chodźmy — powtórzyłem. — Chodźmy do mnie.
— Nie pójdę — zaparł się. — Niech mnie pan nie dotyka. Nie wymieniałem pańskiego imienia.
— Zaraz wezmę pas i spiorę ci tyłek!
To go chyba trochę uspokoiło. Znowu chwycił moją rękę i zamilkł.
— Chodźmy, przyjacielu. Będziesz spał, a ja posiedzę przy tobie. Jak tylko coś się stanie, od razu cię obudzę.
Weszliśmy przez okno do mojej sypialni (wejścia przez drzwi Len odmówił stanowczo) i położyłem chłopca do łóżka. Miałem zamiar opowiedzieć mu bajkę, ale usnął od razu. Twarz miał zmęczoną, podrygiwał we śnie. Przysunąłem fotel do okna, owinąłem się pledem i wypaliłem papierosa, żeby się uspokoić. Próbowałem myśleć o Rimeierze, rybakach, do których w końcu nie dotarłem, o tym, co miało się wydarzyć dwudziestego ósmego, o mecenasach, ale nic z tego nie wychodziło i to mnie denerwowało. Denerwowało mnie, że w żaden sposób nie mogę pomyśleć o swoim zadaniu jak o czymś ważnym. Myśli rozbiegały się, włączały się emocje i ja nie tyle myślałem, ile odczuwałem. Czułem, że nie przyjechałem tu na próżno, a jednocześnie że przyjechałem tu po co innego, niż początkowo myślałem.
Len spał. Nie obudził się nawet wtedy, gdy przed bramą zaterkotał silnik, trzasnęły drzwiczki samochodu, ktoś wrzeszczał, śmiał się i rechotał, i już pomyślałem, że przed domem popełniane jest przestępstwo, ale to tylko wróciła Wuzi. Nucąc wesoło, zaczęła się rozbierać w ogrodzie, niedbale rozwieszając na jabłoniach spódnicę, bluzkę i inne części garderoby. Mnie nie zauważyła, weszła do domu, pokręciła się trochę u siebie na górze, upuściła coś ciężkiego i wreszcie ucichła. Dochodziła piąta. Nad morzem zapalała się zorza.
Gdy się obudziłem, Lena już nie było. Ramię tak mnie rwało, że ból promieniował aż do skroni. Obiecałem sobie, że będę chodził ostrożnie. Stękając, chory i żałosny, zrobiłem coś na kształt porannej gimnastyki, jakoś się umyłem, wziąłem kopertę z pieniędzmi i poszedłem do cioci Wajny, przechodząc przez swoje drzwi bokiem. W holu zatrzymałem się niezdecydowanie. W domu panowała absolutna cisza i nie byłem pewien, czy gospodyni już wstała. Wtedy drzwi prowadzące na połowę gospodarzy otworzyły się i do holu wyszedł celnik Peti. No wiecie państwo, pomyślałem. W nocy Peti przypominał zapijaczonego topielca. Teraz, w świetle dnia, wyglądał na ofiarę chuliganów. Dolną część twarzy miał zalaną krwią. Świeża krew lśniła na podbródku niczym lak. Peti trzymał pod szczęką chusteczkę do nosa, żeby nie upaćkać swojego śnieżnobiałego munduru ze sznurami. Twarz miał spiętą, oczy rozbiegane, ale w sumie trzymał się dość pewnie, jakby walenie mordą w tłuczone szkło było dla niego czymś absolutnie normalnym. O, to tylko taki chwilowy dyskomfort, każdemu się może zdarzyć, drodzy państwo, nie zwracajcie uwagi, zaraz wszystko będzie w porządku…
— Dzień dobry — wymamrotałem.
— Dzień dobry — uprzejmie, nieco nosowo odezwał się on, ostrożnie dotykając chusteczką podbródka.
— Coś się panu stało? Może pomóc?
— Drobiazg. Krzesło się przewróciło.
Skłonił się grzecznie i omijając mnie, niespiesznie wyszedł z domu. Z bardzo nieprzyjemnym uczuciem odprowadziłem go wzrokiem, a gdy znowu odwróciłem się do drzwi, ujrzałem przed sobą ciocię Wajnę. Tkwiła w drzwiach, z gracją opierając się o futrynę, świeża, różowa, pachnąca, i patrzyła na mnie tak, jakbym był generałem pułkownikiem Tuurem, a przynajmniej sztab-majorem Polem.
— Dzień dobry, ranny ptaszku — zagruchała. — A ja się zastanawiam, kogóż to słychać w domu o tak wczesnej porze?
— Nie odważyłem się niepokoić pani — powiedziałem, kłaniając się salonowo i w myślach wyjąc z bólu, który przeszył ramię. — Dzień dobry, pozwoli pani, że wręczę…
— Jak miło! Od razu poznać prawdziwego dżentelmena. Generał pułkownik Tuur zawsze powtarzał, że na prawdziwego dżentelmena nikt nigdy nie musi czekać. Nikt. Nigdy…
Zauważyłem, że ona powoli, ale z dużą stanowczością odsuwa mnie od swoich drzwi. W salonie panował półmrok, najwyraźniej rolety były spuszczone, a w holu pachniało czymś słodkim.
— Ależ doprawdy, nie ma powodu do pośpiechu. — W końcu wysunęła się na dogodną pozycję i płynnym, niedbałym ruchem zamknęła drzwi. — Jednak może pan być pewien, że umiem docenić pańską przezorność… Wuzi jeszcze śpi, a ja muszę szykować Lena do szkoły, więc wybaczy pan… Aha, świeże gazety znajdzie pan na werandzie.
— Dziękuję pani — powiedziałem, odchodząc.
— Jeśli będzie pan miał ochotę, za godzinkę zapraszam na filiżankę śmietanki.
Skłoniłem się.
— Niestety, będę musiał wyjść.
Gazet było sześć. Dwie miejscowe, ilustrowane, grube jak almanachy, jedna stołeczna, dwa eleganckie dzienniki i nie wiedzieć czemu arabska „El Gunya”. „El Gunyę” odłożyłem, pozostałe przejrzałem, zagryzając wiadomości kanapkami i zapijając gorącym kakao.
W Boliwii wojska rządowe po zaciekłych walkach zdobyły miasto Reies, buntownicy zostali odepchnięci za rzekę Beni. W Moskwie, na międzynarodowym kongresie fizyków jądrowych, Haggerton i Sołowiew zaprezentowali projekt instalacji technicznej przeznaczonej do otrzymywania antycząsteczek. Galeria Tretiakowska przybyła do Leopoldville, oficjalne otwarcie nastąpi jutro. Z bazy Stary Wschód (Pluton) w strefę lotu bezwładnościowego wystrzelono kolejną serię kapsuł bezzałogowych, z dwiema z nich łączność została utracona. Sekretarz generalny ONZ skierował do generalissimusa Orelianosa oficjalną notę, w której uprzedza, że w przypadku powtórnego użycia przez ekstremistów granatów atomowych w Eldorado, wprowadzone zostaną siły policyjne ONZ. U źródeł rzeki Kuando (Angola Środkowa) ekspedycja archeologiczna Akademii Nauk OAR odnalazła pozostałości budowli powstałych, jak sądzą uczeni, na długo przed epoką lodowcową. Grupa specjalistów Zjednoczonego Centrum Badań nad Strukturami Subelektronicznymi (ritrinitywnymi) ocenia znajdujące się w posiadaniu ludzkości zapasy energii jako wystarczające na trzy miliardy lat. Wydział kosmiczny UNESCO oznajmia, że stosunkowy przyrost ludności pozaziemskich baz i przyczółków zbliża się do przyrostu ludności na Ziemi. Przewodniczący angielskiej delegacji ONZ w imieniu Wielkich Mocarstw wystąpił z projektem absolutnej demilitaryzacji, nawet na drodze siły, nadał zmilitaryzowanych części kuli ziemskiej…
Читать дальше