Znowu jęknął i wstał. Słychać było, jak leje się z niego woda. Widziałem w mroku jego chwiejącą się postać. On też mnie zauważył.
— Ej, przyjacielu, nie masz papierosa? — zawołał.
— Miałem.
— Sukinsyny, ja też nie pomyślałem, żeby wyjąć. I ze wszystkim skoczyłem do wody. — Przyczłapał do mnie i usiadł obok. — Jakiś bałwan stanął mi na policzku — oznajmił.
— Po mnie też się przespacerowali — odparłem ze współczuciem. — Poszaleli wszyscy.
— Skąd oni biorą gaz łzawiący! — wykrzyknął. -1 cekaemy!
— I samoloty — dodałem.
— Samoloty to pikuś! Samolot to i ja mam. Kupiłem za bezcen, siedemset koron… Czego oni chcą? Nie rozumiem!
— Chuligani — powiedziałem — obić im mordę i po rozmowie…
Zaśmiał się gorzko.
— Jasne! Już taki jeden był!… Tak cię załatwią… Myślisz, że ich nie bili? Jeszcze jak bili! Ale widocznie za słabo… trzeba było w ziemię wbić razem z pomiotem, przegapiliśmy sprawę… a teraz to oni nas biją. Ludzie zrobili się miękcy, tyle ci powiem. Wszystkim to zwisa. Odbębnił swoje cztery godzinki, wypił i na dreszczkę, i wal do niego choćby z armaty. — Z rozpaczą klepnął się po mokrych bokach. — A przecież były czasy, że nawet pisnąć nie śmieli! Jak tylko któryś słówko powiedział, nocą przyjdą do niego w białych prześcieradłach albo czarnych koszulach, dadzą w zęby i wpakują do obozu, żeby nie gadał… A w szkołach teraz, syn mi mówił, wszyscy krzyczą na faszystów: ach, Murzynów krzywdzili, ach, uczonych zaszczuli, ach, obozy, ach, dyktatura! A nie trzeba było szczuć, tylko w ziemię wbijać, żeby się już nie mogli rozmnażać! — Z chlipaniem przesunął dłonią pod nosem. — Jutro rano do pracy, a ja mam gębę wykrzywioną na drugą stronę… chodźmy się napić, jeszcze się przeziębimy…
Przedarliśmy się przez krzaki i wyszliśmy na ulicę.
— Tu za rogiem jest Łasuszka — oznajmił.
Łasuszka była pełna ludzi obnażonych do pasa i z mokrymi włosami. Wszyscy przygnębieni, jakby zmieszani, posępnie przechwalali się siniakami i ranami. Grupka dziewcząt w samych majteczkach skupiła się wokół kominka elektrycznego, suszyła spódniczki. Platonicznie poklepywano je po nagim ciele. Mój towarzysz od razu wbił się w tłum i wymachując rękami, co chwila smarkając w dwa palce, zaczął wzywać do „wbicia tych bydlaków w ziemię po same uszy”. Inni niemrawo mu potakiwali.
Poprosiłem o rosyjską wódkę, a gdy dziewczęta ubrały się i odeszły, zdjąłem hawajkę i podszedłem do kominka. Barman postawił przede mną szklankę i znowu wrócił za bar do krzyżówki w grubym czasopiśmie. Klienci rozmawiali:
— …I po jakie licho, pytam, strzelać? Nie nastrzelali się jeszcze? Jak małe dzieci… tylko dobro niszczą.
— Bandyci gorsi od gangsterów, tyle powiem, a cała ta dreszczką to też wyjątkowe świństwo.
— O, to na pewno. Moja córka mówi, ja cię wczoraj, tata, widziałam, mówi, niebieski byłeś jak trup, i taki straszny, a ona ma tylko dziesięć lat i jak ja mogłem spojrzeć dziecku w oczy, co?…
— Ej, ludzie! — zawołał barman, nie podnosząc głowy. — Rozrywka na cztery litery, co to może być?
— …No dobrze. Ale kto to wszystko wymyślił? Dreszczkę i aromatery… No? Otóż właśnie…
— Jak przemokniesz, to najlepsza brandy…
— Czekaliśmy na niego na moście. Patrzymy, idzie okularnik i rurę taką niesie ze szkłami. No tośmy go wzięli — i z mostu. Razem z okularami i tą rurą, tylko nogami zamajtał… a potem Nozdrze przylatuje, widać, już go ocucili, popatrzył z mostu, jak tamten bulgocze. Chłopaki, mówi, co wyście, pijani? Przecież to nie ten, tego pierwszy raz na oczy widzę…
— A według mnie trzeba wydać prawo: jak masz rodzinę, to nie łaź na dreszczkę…
— Ej, który tam! — zawołał znowu barman. — A jak będzie utwór literacki na siedem liter? Książka?…
— U mnie w plutonie było czterech intelów. Cekaemiści. Pamiętam, jakeśmy z magazynów uciekali, no, wiecie, tam teraz jeszcze fabrykę budują, i dwóch nas osłaniało. A przecież nikt ich nie prosił, sami się zgłosili. Potem wróciliśmy, patrzymy, a oni wiszą goli na mostowym dźwigu i wszystko mają rozpalonymi drutami powyciągane. Rozumiecie? A teraz sobie myślę, gdzie są dzisiaj dwaj pozostali?… Może to oni mnie poczęstowali gazem łzawiącym? Po takich można się wszystkiego spodziewać…
— Wielu wieszano… nas też wieszali.
— W ziemię ich wbić i po rozmowie!
— Idę. Nie ma co siedzieć… już mnie zgaga zaczęła palić. Tam już pewnie wszystko zreperowali…
— Hej, barman, dziewczynki! Ostatnia kolejka!
Moja hawajka wyschła. Ubrałem się i gdy kawiarnia pustoszała, usiadłem przy stoliku. W kącie dwóch elegancko ubranych mężczyzn w podeszłym wieku ciągnęło drinki przez słomkę. Od razu rzucali się w oczy — obaj, mimo bardzo ciepłej nocy, mieli na sobie czarne garnitury i czarne krawaty. Nie rozmawiali, a jeden ciągle spoglądał na zegarek. Pogrążyłem się w myślach i przestałem ich obserwować. Doktorze Opir, jak się panu podobała dreszczka? Był pan na placu? No tak, oczywiście, że pan nie był. A szkoda. Ciekaw jestem, co pan by o tym pomyślał. Zresztą do diabła z panem. Co mnie obchodzi, co myśli jakiś tam doktor Opir? Co ja sam o tym myślę? Co ty o tym myślisz, wysokogatunkowy surowcu fryzjerski? Chciałbym się wreszcie zaaklimatyzować. Nie nabijajcie mi głowy indukcją, dedukcją i chwytami technicznymi. Najważniejsza jest szybka aklimatyzacja… Poczuć się jak swój wśród swoich… A oni znowu poszli na plac. Mimo tego, co się stało, znowu poszli. A ja nie mam najmniejszej ochoty tam iść. Ja z przyjemnością poszedłbym wypróbować swoje nowe łóżko. A kiedy do rybaków? Intele, devon i rybacy. Intele to zdaje się miejscowa złota młodzież. Devon… o devonie trzeba pamiętać. W połączeniu z Oscarem. A rybacy…
— Mimo wszystko rybacy to nieco wulgarne — odezwał się jeden z czarnych garniturów niegłośno, ale bynajmniej nie szeptem.
Nastawiłem uszu.
— Wszystko zależy od temperamentu — sprzeciwił się drugi. — Osobiście nie osądzam Karagana.
— Karagana i ja nie osądzam. Ale nieco szokuje mnie fakt, że on wycofał swój udział. Dżentelmeni tak nie postępują.
— Przepraszam, ale Karagan nie jest dżentelmenem. To tylko dyrektor wykonawczy. Stąd ta drobiazgowość i merkantylizm oraz pewne, powiedziałbym, schłopienie…
— Bądźmy bardziej wyrozumiali. Rybacy też są interesujący. I szczerze mówiąc, nie widzę powodów, dla których nie mielibyśmy się tym zajmować. Stare Metro to całkiem niezła propozycja. Wilde jest bardziej elegancki od Nivela, ale przecież na tej podstawie nie rezygnujemy z Nivela…
— I poważnie jest pan gotów?…
— Choćby zaraz. Właśnie, jest za pięć druga. Pójdziemy?
Wstali, uprzejmie i serdecznie pożegnali się z barmanem i poszli do wyjścia — eleganccy, spokojni, pobłażliwie zarozumiali. Miałem zdumiewające szczęście. Ziewnąłem głośno i ze słowami: „Chyba pójdę na plac…” poszedłem za tymi dwoma, odsuwając taborety. Ulica była prawie zupełnie ciemna, ale dostrzegłem ich od razu. Ten po prawej był niższy i gdy przechodził pod latarniami, mogłem zauważyć, że włosy ma miękkie i rzadkie. Chyba już więcej nie rozmawiali.
Ominęli skwer, skręcili w zupełnie ciemny zaułek, odsunęli się od pijanego człowieka, który próbował z nimi porozmawiać, i szybko, nie oglądając się, zanurzyli się w ogrodzie przed wielkim posępnym domem. Usłyszałem, jak huknęły ciężkie drzwi. Była za dwie druga.
Читать дальше