Arkadij Strugacki - Drapieznosc naszego wieku

Здесь есть возможность читать онлайн «Arkadij Strugacki - Drapieznosc naszego wieku» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2003, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Drapieznosc naszego wieku: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Drapieznosc naszego wieku»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Arkadij i Borys Strugaccy napisali Drapieżność naszego wieku w 1963 roku. Ich pisarstwo wywarło wpływ na cały nurt science-fiction oraz wielu późniejszych twórców. Książki wpisane do kanonu charakteryzują się błyskotliwością pomysłu oraz ponadczasowym znaczeniem, wyróżniającym się przesłaniem, oryginalnością tez i przemyśleń oraz trafną futurologią.

Drapieznosc naszego wieku — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Drapieznosc naszego wieku», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Trzeba pracować — powiedziałem na głos. — Do diabła z melancholią… już my wam pokażemy sceptyków!

Muszę iść do Rimeiera. Ach, prawda, rybacy… dobra, do rybaków można będzie pójść później. Dość mam błądzenia we mgle i walenia na oślep.

Wyszedłem na dwór i usłyszałem, jak na werandzie ciocia Wajna karmi Lena śniadaniem.

— Mamo, ja nie chcę!

— Jedz, synku, jedz, trzeba jeść… taki jesteś bladziuchny…

— Ale ja nie chcę! Takie ohydne gluty.

— Gdzie tu są jakieś gluty? No, daj, ja zjem… Mmm… jakie smaczne! Tylko spróbuj, sam zobaczysz, jakie to dobre.

— Ale ja nie chcę! Jestem chory i nie pójdę dziś do szkoły.

— Len, co ty mówisz! Tak dużo opuszczasz…

— No i dobrze…

— Jak to dobrze! Dyrektor wzywał mnie już dwa razy. W końcu zapłacimy karę!

— No to zapłacimy…

— Jedz, synku, jedz… może się nie wyspałeś?

— Nie wyspałem się! I brzuch mnie boli, i głowa, i ząb… widzisz, o, ten…

Len mówił kapryśnym tonem, od razu wyobraziłem sobie jego wydęte wargi i kiwającą się stopę w skarpetce. Wyszedłem za bramę. Dzień znowu był jasny, słoneczny, ćwierkały ptaki. O tej wczesnej porze w drodze do Olimpika spotkałem tylko dwóch ludzi. Szli skrajem chodnika. Niesamowicie, dziwnie wyglądali w tym świecie świeżej zieleni i jasnego nieba. Jeden wymalowany był jaskrawoczerwoną farbą, drugi jaskrawoniebieską. Spod farby przebijał pot. Oddychali z trudem, ustami, a oczy mieli nalane krwią. Mimo woli rozpiąłem wszystkie guziki koszuli i odetchnąłem z ulgą, gdy ci dwaj przeszli obok mnie.

W hotelu od razu wjechałem na ósme piętro. Byłem zdecydowany. Czy Rimeier tego chce, czy nie, będzie musiał opowiedzieć mi wszystko, co mnie interesuje. Zresztą teraz Rimeier jest mi potrzebny nie tylko do tego. Potrzebny mi jest słuchacz, a w tym słonecznym domu wariatów szczerze porozmawiać mogłem tylko z Rimeierem. Co prawda, to nie był ten Rimeier, na którego liczyłem, ale z tym też dałoby się pogadać…

Przed drzwiami do pokoju Rimeiera stał rudy Oscar. Na jego widok zwolniłem kroku. On w zadumie poprawił krawat, odchylił głowę i utkwił wzrok w suficie. Wyglądał na zatroskanego.

— Cześć — powiedziałem. Musiałem przecież od czegoś zacząć.

Oscar poruszył brwiami, spojrzał na mnie i zrozumiałem, że mnie pamięta. Odezwał się powoli:

— Dzień dobry, dzień dobry.

— Pan również do Rimeiera?

— Rimeier bardzo źle się czuje — oznajmił. Stał tuż pod drzwiami i najwyraźniej nie miał zamiaru usunąć się z drogi.

— Jaka szkoda. Co mu dolega?

— Bardzo źle się czuje.

— Ajajaj… chciałbym go zobaczyć…

Podszedłem. Oscar nie miał najmniejszego zamiaru wpuszczać mnie do pokoju. Od razu zabolało mnie ramię.

— Nie sądzę, żeby było to możliwe — powiedział z goryczą.

— Co też pan mówi? Naprawdę aż tak z nim źle?

— Trafił pan w sedno. Bardzo źle. Lepiej, żeby go pan nie niepokoił. Ani dzisiaj, ani żadnego innego dnia.

Chyba przyszedłem w samą porę, pomyślałem. Miejmy nadzieję, że nie za późno.

— Jest pan jego krewnym? — zapytałem bardzo serdecznie.

Wyszczerzył się.

— Jestem jego przyjacielem. Najbliższym przyjacielem w tym mieście. Można powiedzieć, przyjacielem z czasów dzieciństwa.

— Bardzo wzruszające. A ja jestem jego krewnym. Można nawet powiedzieć, bratem. Więc teraz razem wejdziemy i razem zobaczymy, co dla biednego Rimeiera mogą zrobić jego przyjaciel i brat.

— Może brat zrobił już dla Rimeiera wystarczająco dużo?

— Co też pan mówi! Przyjechałem dopiero wczoraj.

— A nie ma pan tu przypadkiem innych braci?

— Jak mniemam, nie wśród pańskich przyjaciół — odparłem. — Rimeier to wyjątek…

Pletliśmy te brednie, a ja obserwowałem go uważnie. Nie wyglądał na zbyt zwinnego, nawet biorąc pod uwagę moje chore ramię. Ale przez cały czas trzymał ręce w kieszeniach i chociaż prawie miałem pewność, że nie będzie strzelał w hotelu, wolałem nie ryzykować. Tym bardziej że słyszałem o kwantowych pistoletach ograniczonego zasięgu.

Wiele razy zarzucano mi, że z mojej twarzy można doskonale wyczytać zamiary. A Oscar był, zdaje się, wystarczająco przenikliwy. Tyle że w kieszeniach nie miał nic odpowiedniego i niepotrzebnie trzymał w nich ręce. Odsunął się od drzwi i powiedział:

— Wejdźmy.

Z Rimeierem rzeczywiście było niedobrze. Leżał na kozetce, przykryty zerwaną z okna zasłoną, i niezrozumiale bredził. Stół był przewrócony, zobaczyłem rozbitą butelkę w kałuży alkoholu i porozrzucane wszędzie zwinięte w kłębek części garderoby. Podszedłem do Rimeiera i usiadłem tak, żeby nie spuszczać wzroku z Oscara, który stanął przy oknie i oparł się o parapet. Rimeier miał otwarte oczy. Pochyliłem się nad nim.

— Rimeier — powiedziałem. — To ja, Iwan. Poznajesz mnie?

Patrzył mi tępo w twarz. Na jego podbródku pod szczeciną widniał świeży siniak.

— Ty już tam… — mamrotał. — Rybaków… żeby długo… nie bywa… nie gniewaj się… bardzo przeszkadzał… nie znoszę…

Bredził. Spojrzałem na Oscara. Słuchał chciwie, wyciągając szyję.

— Niedobrze jest, jak się budzisz… — mamrotał Rimeier. — Nikomu… budzić się. Zaczynają… wtedy się nie budzić…

Oscar nie podobał mi się coraz bardziej. Nie podobało mi się, że słucha bredzenia Rimeiera. Nie podobało mi się, że znalazł się tu przede mną. A najbardziej nie podobał mi się świeży siniak na podbródku Rimeiera. Ruda mordo, myślałem, patrząc na Oscara, jak się ciebie pozbyć?

— Trzeba wezwać lekarza — powiedziałem. — Dlaczego nie wezwał pan lekarza, Oscarze? Moim zdaniem to delirium tremens…

Od razu pożałowałem tych słów. Ku mojemu niemałemu zdumieniu, od Rimeiera wcale nie pachniało alkoholem. Oscar widocznie doskonale o tym wiedział. Uśmiechnął się:

— Delirium tremens? Jest pan pewien?

— Trzeba natychmiast wezwać lekarza — powtórzyłem. -1 pielęgniarki.

Sięgnąłem do słuchawki. Momentalnie podskoczył do mnie i położył dłoń na mojej ręce.

— Dlaczego pan? — powiedział. — Lepiej ja wezwę. Pan jest tu nowy, a ja znam wspaniałego lekarza.

— Jakiego pan może znać lekarza… — zaprotestowałem, patrząc na obite kostki jego palców. To też był świeży ślad.

— Doskonały lekarz. Specjalista od białej gorączki.

— No widzi pan! — powiedziałem. — A może Rimeier wcale nie ma białej gorączki.:

Nagle odezwał się Rimeier:

— Tak kazałem… also spracht Rimeier… sam na sam ze światem…

Obejrzeliśmy się na niego. Mówił z wyższością, ale oczy miał zamknięte. Twarz w fałdach obwisłej szarej skóry sprawiała żałosne wrażenie. Bydlę, pomyślałem o Oscarze, i jeszcze ma czelność tu sterczeć. Nagle pojawił się w mojej głowie dziki pomysł, który w tym momencie wydał mi się najbardziej odpowiedni: powalić Oscara ciosem w splot słoneczny, związać i wyciągnąć z niego wszystko, co wie. A pewnie wie niejedno. Może nawet wszystko. Patrzył na mnie, a w jego bladych oczach były strach i nienawiść.

— Dobrze — powiedziałem. — Niech lekarza wezwie portier.

Oscar puścił moją rękę i zadzwoniłem do portiera. W oczekiwaniu na lekarza siedziałem przy Rimeierze, a Oscar chodził z kąta w kąt, przechodząc nad kałużą alkoholu. Obserwowałem go kątem oka. Nagle pochylił się i podniósł coś z podłogi. Coś małego i kolorowego.

— Co to jest? — spytałem obojętnie.

Zawahał się, ale rzucił mi na kolana płaskie opakowanie z kolorową etykietką.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Drapieznosc naszego wieku»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Drapieznosc naszego wieku» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkadij Strugacki - Piknik pored puta
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Biały stożek Ałaidu
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Pora deszczów
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Trudno być bogiem
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Piknik na skraju drogi
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Przenicowany świat
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Alfa Eridana
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Fale tłumią wiatr
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Poludnie, XXII wiek
Arkadij Strugacki
Отзывы о книге «Drapieznosc naszego wieku»

Обсуждение, отзывы о книге «Drapieznosc naszego wieku» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x