Arkadij Strugacki - Fale tłumią wiatr
Здесь есть возможность читать онлайн «Arkadij Strugacki - Fale tłumią wiatr» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1989, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Fale tłumią wiatr
- Автор:
- Издательство:Iskry
- Жанр:
- Год:1989
- Город:Warszawa
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Fale tłumią wiatr: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Fale tłumią wiatr»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Fale tłumią wiatr — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Fale tłumią wiatr», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
1. Rozmowa z pracownikiem Służby Awaryjnej Basilem Niewierowem odbyła się za pośrednictwem wideofonu wczoraj około południa, Pod względem operacyjnym rozmowa tanie zawierała nic interesującego. Basile Niewierow bez wątpienia o Instytucie Dziwaków usłyszał po raz pierwszy ode mnie.
2. Z Olegiem Pankratowem i jego żoną, Zosią Lądową, spotkałem się w kuluarach regionalnej konferencji astroarcheologów amatorów w Syktywkarze. W czasie niewymuszonej rozmowy przy filiżance kawy Oleg Olegowicz chętnie podjął wątek o cudach w Instytucie Dziwaków i z własnej inicjatywy podał następujące fakty:
— już od wielu lat jest stałym aktywistą Instytutu Dziwaków, ma nawet własny indeks jako samodzielny i stały informator;
— to dzięki jego staraniom w strefie zainteresowania metapsychologów znaleźli się tacy fenomenalni ludzie jak Rita Głuzska („Czarne oko”), Lebey Malang (psychoparamorfik) i Konstanty Mowson („Władca much V);
— jest mi niezmiernie wdzięczny za informacje, o zdumiewającej Albinie i nadzwyczajnym Kirze, dostarczone mu tak uprzejmie i szybko tego dnia w Małej Peszy, które to informacje niezwłocznie przesłał do Instytutu;
— W Instytucie był trzykrotnie — na corocznych konferencjach aktywistów, Daniła Łogowienko osobiście nie zna, ale niezmiernie szanuje jako wybitnego uczonego.
3. W związku ze wszystkim co napisałem powyżej uważam, że mój raport-meldunek nr 018/99 jest nieprzydatny dla tematu 009.
Tojwo Głumow
(koniec Dokumentu 12)
DOKUMENT 13
TOJWO GŁUMOW INSPEKTOR
DO NACZELNIKA WYDZIAŁU
NW MAKSYMA KAMMERERA
RAPORT
Proszę o udzielenie mi sześciomiesięcznego urlopu w związku z koniecznością towarzyszenia żonie w czasie jej długotrwałego służbowego pobytu na Pandorze.
Tojwo Głumow
10.05.99
DECYZJA: Nie wyrażam zgody. Proszę nadal wykonywać otrzymane zadanie.
Maksym Kammerer,10 maja 99 r.
WYDZIAŁ NW. GABINET „D”, li MAJA 99 ROKU.
Rano 11 maja ponury Tojwo przyszedł do pracy i zapoznał się z moją decyzją. Widocznie w ciągu nocy trochę, się uspokoił. Nie protestował ani też nie domagał się zgody na wyjazd, tylko zasiadł w gabinecie „D” i zabrał się do sporządzania listy ludzi z inwersją „syndromu pingwina”, których miał już siedmiu, a z których tylko dwoje byli wymienieni z nazwiska, pozostali zaś występowali jako „pacjent Z., serwisomechanik”, „Teodor P., entolingwista” i tak dalej.
Około południa w gabinecie „D” pojawił się Sandro Mtbewari, zabiedzony, żółty i rozczochrany. Usiadł za swoim biurkiem i bez żadnych wstępów i tradycyjnych w takiej sytuacji (po powrocie z dalekiej wędrówki) żarcików zameldował Tojwo, że na polecenie Big Buga stawia się do jego dyspozycji, ale najpierw chciałby zakończyć sprawozdanie z delegacji. Wiec o co chodzi? — niespokojnie zapytał Tojwo, nieco przerażony wyglądem Sandro. A chodzi o to — odpowiedział Sandro z irytacją — że wydarzyło mu się coś takiego, o czym nie wiadomo, czy należy napisać w sprawozdaniu, a jeżeli należy to nie bardzo wiadomo, w jaki sposób.
I natychmiast zaczął opowiadać, z trudem dobierając słowa, plącząc się w szczegółach i przez cały czas nienaturalnie naśmiewając się z samego siebie.
Dzisiaj rano wyszedł z kabiny-T w uzdrowiskowej miejscowości Rozalinda (opodal Biarritz), przemaszerował z pięć kilometrów pustynną kamienistą ścieżką miedzy winnicami i około dziesiątej był już u celu — na dole leżała Dolina Róż. Ścieżka prowadziła w dół do dworku „Dobry wietrzyk”, którego stromy dach sterczał wśród masy bujnej zieleni. Sandro automatycznie zarejestrował godzinę — była za minutę dziesiąta, jak zresztą przypuszczał. Przed zejściem do dworku usiadł na okrągłym, czarnym kamieniu i zaczął wytrząsać kamyczki z sandałów. Było już bardzo gorąco, rozpalony kamień parzył przez szorty i strasznie chciało się pić.
Najwidoczniej w tej właśnie chwili zrobiło mu się słabo. Zadzwoniło w uszach, słoneczny dzień poczerniał. Sandro wydało się, że schodzi na dół ścieżką, idzie, nie czując pod sobą nóg, mija uroczą altankę, której nie zauważył z góry, mija glider z otwartą maską i rozgrzebanym (jakby ktoś wyjął z niego całe bloki) silnikiem, mija wielkiego kudłatego psa, który leży w cieniu z wysuniętym, czerwonym jeżykiem i patrzy obojętnie na Sandro. Potem wchodzi po schodkach na werandę, uwitą różami. Przy tym słyszał bardzo wyraźnie skrzypienie stopni, ale nóg pod sobą nadal nie czuł. W głębi werandy stał stół zawalony jakimiś niepojętymi przedmiotami, a nad stołem, wsparty szeroko rozstawionymi dłońmi o blat, nawisał ten właśnie człowiek, który był mu potrzebny.
Człowiek ten podniósł na Sandro maleńkie, ukryte pod siwymi brwiami oczka, a na jego twarzy pojawiła się lekka irytacja. Sandro przedstawił się i prawie nie słysząc własnego głosu, zaczął referować swoją legendę, ale nie zdążył wypowiedzieć nawet dziesięciu słów, kiedy człowiek okropnie się skrzywił i powiedział coś w rodzaju „Och, jak okropnie nie w porę!”, po czym Sandro odzyskał przytomność, cały zlany potem, z sandałem w ręku. Siedział na kamieniu, gorący granit palił go przez szorty, a zegarek nadal wskazywał za minutę 10-ta. No, minęło może piętnaście sekund, ale nie więcej.
Włożył sandały, otarł spoconą twarz i wtedy prawdopodobnie znowu go złapało. Znowu schodził drogą, nie czując nóg, wszystko wyglądało jak przepuszczone przez neutralny filtr świetlny, a w głowie błąkała się tylko jedna myśl, och, że też ja tak nie w porę. I znowu z lewej strony stała urocza altanka (na podłodze poniewierała się lalka bez rąk i jednej nogi), był też glider (na burcie ktoś nalepił zuchwałego diabełka), był też drugi glider nieco w głębi, również z podniesioną maską, pies schował jeżyk i teraz spał, położywszy ciężki łeb na przednich łapach. (Dziwny jakiś pies, zresztą, czy to aby na pewno pies?) Skrzypiące schodki. Chłód werandy. I znowu człowiek spojrzał spod siwych brwi i powiedział niby groźnym tonem, tak jak się rozmawia z niegrzecznym dzieckiem: „Ile razy mam powtarzać? Przyszedłeś nie w porę! Wynoś się!” I Sandro znowu się ocknął, ale teraz już nie siedział na kamieniu, tylko obok niego na suchej, kłującej trawie i trochę go mdliło.
Co się ze mną dzisiaj wyrabia? — pomyślał ze złością i strachem, próbując wziąć się w garść. Świat był nadal przygaszony, w uszach dzwoniło, ale jednocześnie Sandro kontrolował się w całej pełni. Była prawie dokładnie 10.00 godzina, bardzo chciało mu się pić, ale nie czuł już słabości i należało doprowadzić do końca to, po co tu przyszedł. Wstał i wtedy zobaczył, że z gąszczu zieleni wyszedł na drogę ten sam człowiek i przystanął, patrząc w stronę Sandro, a wtedy wyszedł z zarośli ten sam pies, zatrzymał się przy nodze człowieka i też zaczął patrzeć na Sandro, Sandro zaś machinalnie odnotował w głowie, że to nie żaden pies, tylko młody Głowan. I Sandro uniósł rękę, sam nie wiedząc po co, może na znak powitania, może chcąc zwrócić na siebie uwagę, ale tymczasem ten człowiek odwrócił się do niego plecami, a świat przed oczami Sandro poczerniał i przechylił się ukośnie na lewo.
Kiedy znowu odzyskał przytomność, okazało się, że siedzi na ławce w uzdrowiskowej miejscowości Rozalinda, a obok stoi zero-kabina, ta sama, z której niedawno wyszedł. Nadal lekko mdliło i chciało się pić, ale świat był jasny i życzliwy, a godzina okazała się 10.42. Beztroscy, modnie ubrani ludzie, którzy przechodzili obok, zaczęli spoglądać na Sandro z niepokojem i zwalniać kroku, podjechał nagle cyber-kelner i podał wysoką, zapoconą szklankę z jakimś firmowym napojem…
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Fale tłumią wiatr»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Fale tłumią wiatr» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Fale tłumią wiatr» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.