Arkadij Strugacki - Fale tłumią wiatr

Здесь есть возможность читать онлайн «Arkadij Strugacki - Fale tłumią wiatr» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1989, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Fale tłumią wiatr: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Fale tłumią wiatr»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Wszystko to zaczęło się dwa wieki temu, kiedy w skałach Marsa odkryto puste podziemne miasto i po raz pierwszy podło słowo "Wędrowcy". Kierownik Wydziału Wydarzeń Nadzwyczajnych Maksym Kammerer, opowiada…

Fale tłumią wiatr — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Fale tłumią wiatr», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Poczekaj chwile. Dlaczego była ta panika, jak myślisz?

— Dlatego, że przylazły te zwierzęta. Wyszły z lasu… albo z rzeki. Wszyscy się przestraszyli nie wiadomo dlaczego, zaczęli biegać… Ja spałem, mama mnie obudziła.

— A ty się nie przestraszyłeś?

Wzruszył ramionami.

— No, ja też się przestraszyłem na początku… ze snu… Wszyscy wrzeszczą, wszyscy krzyczą, wszyscy biegają, nic nie można zrozumieć…

— A potem?

— Przecież mówię — wsiedliśmy w glider i odlecieliśmy.

— Widziałeś te zwierzęta?

Chłopiec nagle się roześmiał.

— Oczywiście, że widziałem… jedno wlazło prosto przez okno, takie rogate, tylko że rogi nie były twarde, ale jak u ślimaka… bardzo zabawne…

— To znaczy, że ty sam się nie przestraszyłeś?

— Nie, przecież mówię — oczywiście, że się przestraszyłem, co będę kłamał. Mama wbiegła taka blada, bałem się, że jakieś nieszczęście… myślałem, z tatą coś się stało…

— Jasne, jasne. Ale czy przestraszyłeś się tych zwierząt?

Kir odpowiedział z irytacją:

— A dlaczego miałem się ich bać? Przecież one są dobre, śmieszne… takie miękkie, jedwabiste, jak mangusty, tylko sierści nie mają. A że takie duże, no to co? Tygrys też jest duży, no i może dlatego mam się go bać? Słoń jest duży i wieloryb… delfiny też bywają spore… A te zwierzęta wcale nie były większe od delfinów i tak samo łagodne… -

Tojwo spojrzał na Basila. Basilowi szczeka opadła, słuchał dziwnego chłopca, trzymając w powietrzu nadgryzioną kanapkę.

— I jak ślicznie pachną! — gorąco ciągnął dalej Kir. — Pachną jagodami. Myślę, że właśnie jagodami się żywią… Trzeba by je oswoić, a uciekać od nich, dlaczego? — westchnął. — Teraz już na pewno sobie poszły. Szukaj ich w tajdze jak wiatru w polu… Wszyscy tak na nie krzyczeli, tupali, machali rękami! Oczywiście musiały się wystraszyć! Trudno je będzie teraz przywabić…

Opuścił głowę i popadł w gorzką zadumę. Tojwo powiedział:

— Jasne. Ale rodzice nie zgadzają się z tobą? Prawda? Kir machnął ręką.

— A jakże… Ojciec jeszcze jako tako, ale mama kategorycznie — nigdy, za nic jej noga tu nie postanie! teraz odlatujemy na Kurort. A ich tam przecież nie ma… A może są? Nie wie pan, jak one się nazywają?

— Nie wiem, Kir — powiedział Tojwo.

— Ale tu już nie ma ani jednego?

— Ani jednego.

— Tak sobie pomyślałem — powiedział Kir. Westchnął i zapytał: — Czy mogę zabrać swoją galerę? Basile wreszcie wrócił do siebie, Podniósł się hałaśliwie i powiedział:

— Chodźmy, odprowadzę cię. Dobrze? — zapytał Tojwo.

— Oczywiście — odpowiedział Tojwo.

— Po co mnie odprowadzać? — z oburzeniem zapytał Kir, ale Basile położył już swoją dłoń na jego ramieniu.

— Chodźmy, chodźmy — powiedział. — Przez całe życie marzyłem o tym, żeby zobaczyć prawdziwą galerę.

— Ona nie jest prawdziwa, to tylko model…

— Tym bardziej. Całe życie marzyłem, żeby zobaczyć model prawdziwej galery. Odeszli. Tojwo wypił filiżankę kawy i również wyszedł z pawilonu.

Słońce już nieźle przypiekało, na niebie nie było ani jednej chmurki. W bujnej trawie na placu migały niebieskie koniki polne. I poprzez to metaliczne migotanie, niczym dziwaczna poranna zjawa płynęła w kierunku pawilonu majestatyczna starucha z absolutnie nieprzystępnym wyrazem wąskiej, brązowej twarzy.

Podtrzymując (diablo wykwintnie) brązową ptasią łapą dół zapiętej pod szyje śnieżnobiałej sukni, stara, jakby nie dotykając trawy, podpłynęła do Tojwo i stanęła, górując nad nim co najmniej o głowę. Tojwo pokłonił się z szacunkiem, stara kiwnęła w odpowiedzi głową, zresztą zupełnie życzliwie.

— Może pan nazywać mnie Albiną — oświadczyła miłościwie sympatycznym barytonem.

Tojwo przedstawił się pospiesznie. Zmarszczyła brązowe czoło pod bujną czupryną białych włosów.

— KOMKON? No cóż, niech będzie KOMKON. Niech pan będzie tak uprzejmy, Tojwo, i powie mi, jak wy w tym swoim KOMKONie objaśniacie to wszystko?

— Co pani konkretnie ma na myśli? — zapytał Tojwo. Pytanie nieco ją zirytowało.

— Mam na myśli, mój drogi, to właśnie — powiedziała. — Jak to się mogło zdarzyć, że w naszych czasach, pod koniec naszego stulecia, u nas na Ziemi żywe istoty błagające człowieka o pomoc i miłosierdzie nie tylko nie otrzymały pomocy ani miłosierdzia, ale stały się obiektem nagonki, zastraszania, a nawet aktywnych działań fizycznych o wyjątkowo barbarzyńskim charakterze. Nie chce wymieniać nazwisk, ale ci ludzie bili je grabiami, dziko na nie krzyczeli, a nawet próbowali rozgniatać je gliderami. Nigdy bym w to nie uwierzyła, gdybym nie widziała na własne oczy. Czy pan wie, co to takiego dzikość? Wiec to była dzikość! Jest mi wstyd.

Umilkła, nie spuszczając z, Tojwo przenikliwego spojrzenia gniewnych, czarnych jak węgiel, bardzo młodych oczu. Oczekiwała odpowiedzi i Tojwo wymamrotał:

— Pani pozwoli, że wyniosę dla niej fotel?

— Nie pozwolę — odpowiedziała. — Nie zamierzam się tu rozsiadywać. Życzę sobie usłyszeć pańskie zdanie o tym, co się stało z ludźmi w naszym osiedlu. Pańską opinie jako specjalisty. Kim pan jest? Socjologiem? Pedagogiem? Psychologiem? A wiec niech pan będzie łaskaw wyjaśnić! Proszę zrozumieć, nie chodzi o jakieś tam sankcje. Ale musimy zrozumieć, jak to się mogło stać, że ludzie jeszcze wczoraj cywilizowani, dobrze wychowani… powiedziałabym — wspaniali ludzie!… dzisiaj nagle tracą ludzkie oblicze! Czy wie pan, co różni człowieka od wszystkich innych istot?

— Eee… to, że jest rozumny? — zaproponował na chybił trafił Tojwo.

— Nie, mój drogi! Miłosierdzie! Miło-sier-dzie!

— Ależ oczywiście — powiedział Tojwo. — Ale skąd wiadomo, że wczorajsze stworzenia prosiły właśnie o miłosierdzie?

Popatrzyła na Tojwo z obrzydzeniem.

— Czy pan sam je widział? — zapytała.

— Nie.

— Wiec jak pan może wypowiadać się na ten temat?

— Nie wypowiadam się — odparł Tojwo. — Właśnie chciałbym ustalić, czego one chciały…

— Mam wrażenie, że wystarczająco jasno powiedziałam panu, że te żywe istoty, te biedactwa, szukały u nas pomocy! Znajdowały się na krawędzi zagłady. Z minuty na minutę groziła im śmierć! Przecież one zginęły, czy pan o tym nie wie? Na moich oczach umierały, rozpadając się w proch, w nicość, a ja nic nie mogłam poradzić, jestem tancerką, a nie biologiem, nie lekarzem, wołałam, ale czy ktokolwiek mógł usłyszeć mój głos w tym tumulcie, w tym rozpasaniu dzikości i okrucieństwa? A potem, kiedy pomoc wreszcie nadeszła, było już za późno, ani jedno nie przeżyło. Ani jedno! A te dzikusy… Nie wiem, jak wyjaśnić ich zachowanie… Być może była to zbiorowa psychoza… zatrucie… zawsze byłam przeciwna jedzeniu grzybów… Zapewne kiedy się już ocknęli, tak im się zrobiło wstyd, że wszyscy uciekli gdzie oczy poniosą! Znalazł ich pan?

— Tak — powiedział Tojwo.

— Rozmawiał pan z nimi?

— Tak. Z niektórymi. Nie ze wszystkimi.

— Wiec proszę mi powiedzieć, co się z nimi stało? Jakie są pańskie wnioski, chociażby wstępne?

— Widzi pani…

— Może mnie pan nazywać Albina.

— Dziękuje. Chodzi o to, że… Chodzi o to, że o ile możemy przypuszczać, większość pani sąsiadów odebrała te inwaz… to wydarzenie trochę inaczej niż pani.

— Ja myślę! — wyniośle powiedziała Albina. — Widziałam to na własne oczy!

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Fale tłumią wiatr»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Fale tłumią wiatr» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkadij Strugacki - Piknik pored puta
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Biały stożek Ałaidu
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Pora deszczów
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Trudno być bogiem
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Piknik na skraju drogi
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Przenicowany świat
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Alfa Eridana
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Poludnie, XXII wiek
Arkadij Strugacki
libcat.ru: книга без обложки
Arkadij Strugacki
Отзывы о книге «Fale tłumią wiatr»

Обсуждение, отзывы о книге «Fale tłumią wiatr» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x